AAA
Starachowiczanka podbija hiszpańskie ekrany
Musiała tłumaczyć się ze swego imienia
Niedziela, 30 sierpnia 2009r. (godz. 21:30)

Ma już na swoim koncie rolę w młodzieżowym sitkomie HKM, emitowanym przez hiszpańską stację Cuatro, który bił rekordy popularności wśród tamtejszych nastolatków. A przed nią następne telewizyjne produkcje, wyjazd na zdjęcia do Kolumbii i gra u boku Hugo Silvi, a także udział w dwóch krótkometrażowych filmach. A wszystko to w zaledwie trzy lata od rozpoczęcia jej aktorskiej przygody w państwie, którego języka do niedawna jeszcze nie znała, a do którego ściągnęła ją miłość. Czy można wyobrazić sobie lepszy scenariusz?

Beata Kowalska
Beata Kowalska
fot. Gazeta Starachowicka

Monika, a raczej Beata Kowalska, bo pod takim imieniem znana jest w Starachowicach, wyjechała z Polski tuż po maturze. W Stanach Zjednoczonych chciała podszkolić trochę angielski i wrócić do domu, by rozpocząć studia i znaleźć odpowiednią pracę. Nie sądziła jednak, że w amerykańskiej szkole spotka miłość swojego życia – młodego Hiszpana, który zawojuje jej serce i wywróci do góry nogami dotychczasowe życie. To za nim wyjechała wkrótce do Madrytu.


- To było zupełnie nie planowane – przekonuje Beata. – Chciałam podszlifować tylko język, to wszystko.

Po roku wspólnej nauki, zdecydowała się wyjechać do Hiszpanii.

- Gdy przyjechałam, nie znałam ani jednego słowa. Z mężem porozumiewaliśmy się wyłącznie po angielsku. Przez prawie dwa lata chodziłam na intensywny kurs hiszpańskiego.

Osiem godzin nauki, wprawdzie męczące, okazało się jednak skuteczne. A z pewnością ułatwiło życie i umożliwiło starachowiczance realizację swoich marzeń.

- Aktorstwo podobało mi się od zawsze – przyznaje Beata. – Tyle, że w Polsce nie widziałam drogi, która mogłaby mnie do niego zaprowadzić. Zresztą, cała moja rodzina przekonywała mnie do tego, bym studiowała coś „normalnego”, co zapewniłoby mi stały etat, na przykład filologię angielską, bo zawsze lubiłam języki obce – dopowiada aktorka. – I choć rozumiałam ich obawy, powołanie wzięło górę.


Uczyła się od najlepszych

Chcąc poważnie myśleć o realizacji marzeń, musiała rozpocząć studia.

- Bardzo trudno dostać się na jakikolwiek casting nie mając ukończonej szkoły aktorskiej – mówi. - Zaczęłam szukać odpowiedniej uczelni. Wystartowałam do najlepszej szkoły aktorskiej w Hiszpanii – Estudio de J.C.Corazza, w której uczył się m.in. Javier Bardem i wielu innych znanych aktorów. Z egzaminów zostałam zwolniona, bo miałam już za sobą półroczny kurs, na którym zapoznałam się z metodą Stanisławskiego (koncepcja pracy aktora nad rolą i zespołu teatralnego nad spektaklem, opracowana przez K. Stanisławskiego i W. Niemirowicza-Danczenkę; nazywana jest biblią teatru i filmu – przyp. red.).To było trzy lata temu – wspomina dziewczyna.

A nauka do łatwych nie należała.

- Nasi nauczyciele są aktorami, reżyserami, psychologami czy terapeutami. Wyciskają z nas wszystko i jak tylko mogą. Każdy, kto decyduje się na naukę, musi mieć silny charakter, stąpać mocno po ziemi, bo załamanie przychodzi łatwo, zwłaszcza na pierwszym roku.

Niektórzy trafili tu myśląc, że świat stoi przed nimi otworem. I rzeczywiście, tyle tylko, że najpierw czeka ich dużo ciężkiej pracy, pod względem fizycznym, jak i mentalnym. Musimy zachować totalne skupienie i koncentrację. Mamy zajęcia z interpretacji, głosu, ruchu ekspresywnego, historii sztuki czy analizy tekstu. Najwięcej godzin zajmuje jednak sama gra aktorska.

Wykonujemy mnóstwo ćwiczeń, które pozwalają na lepsze poznanie samego siebie, własnych słabości i blokad, jakie musimy przezwyciężyć. Oceniani jesteśmy codziennie, ale najważniejszy egzamin odbywa się zawsze na koniec roku. Nigdy nie wiadomo ilu z nas zostanie. Bywa, że zaczyna szkołę 100 osób, a kończy zaledwie 25. Moja klasa należy do wyjątkowych. Z 25 osób zachowało się ok. 10. To dużo – ocenia młoda aktorka, która jak twierdzi – nigdy nie miała chwili zwątpienia.

- Możliwe, że trafiła się kiedyś jakaś trudniejsza scena, coś co wydawało mi się nie do przejścia. Ale to było tylko chwilowe załamanie. W szkole aktorskiej płaczemy i śmiejemy się na co dzień. Jestem bardzo pracowitą osobą, chyba najbardziej z całej klasy, a z pewnością jedyną, która chodziła do szkoły z 30 kg walizką, w której nosiłam rekwizyty na scenę. Oczywiście nie musieliśmy tego robić i nikt inny tego nie praktykował, oprócz mnie, z moją nadgorliwością. Moja walizka była już znana w całej szkole.


Trzeci casting i pierwszy angaż

Po trzecim roku, z uwagi na inne obowiązki, Beata musiała przerwać naukę.

- Siedzenie przez dziewięć godzin w szkole wyklucza jakąkolwiek pracę w tym zawodzie. A ciężko ją przerwać, bo jedna produkcja pociąga za sobą kolejne – tłumaczy młoda aktorka. - Miałam naprawdę ogromne szczęście, bo bardzo trudno dostać stałą pracę w serialu, zwłaszcza początkującej aktorce.

Można chodzić na tysiące castingów i cały czas odchodzić z kwitkiem. Same umiejętności nie wystarczą. Trzeba jeszcze odpowiadać wizji reżysera. Jeśli nie wpisujesz się w jego wzorzec, bo nie masz na przykład brązowych włosów czy oczu, jesteś dyskwalifikowana już na starcie. Być może sprawił to łut szczęścia, że już na trzecim castingu dostałam rolę. Oprócz mnie było mnóstwo innych aktorek z Polski czy Rosji. W Madrycie są ich tysiące.

A mimo to, udało się je pokonać. W zeszłym roku Beata nagrała 80 odcinków młodzieżowego serialu HKM, w którym wcieliła się w postać Maite, kelnerki z mafijną przeszłością.

- Miałam ostrą rolę – śmieje się – dziewczyny z rosyjskiej mafii. Musiałam mówić z wyraźnie wschodnim akcentem. Serial był tygodniowy, więc pracy mieliśmy mnóstwo. Nagrywaliśmy 14 scen na dzień. Zazwyczaj musieliśmy być jakieś 20 odcinków do przodu, które za 3 tygodnie wchodziły na antenę.

Dzień zaczynałam o godz. 6.00. O 6.20 przyjeżdżali po mnie i zabierali na plan. Dziesięć minut na śniadanie, jakaś kawa, szybki makijaż, ubranie, tak by o 7.30 można było rozpocząć zdjęcia. Na planie spędzaliśmy praktycznie cały dzień, z małą przerwą na obiad. Kończyliśmy o godz. 19.00. Ale gdy pracuje się z ludźmi, którzy robią to z prawdziwą pasją, nie czuje się zmęczenia.

Nikt z nas nie był tam przypadkowo. Miło było pracować. Nigdy nie spotkałam się również z aktorską zawiścią, o której mówi się tak dużo. Do tej pory wszyscy byli bardzo pomocni. A z planu mam same dobre wspomnienia.

Czasem coś tam spadło, innym razem coś się przykleiło. Pamiętam, że przed jednym z wyjść na scenę mój serialowy kolega przytrzymał mi nogę. Reżyser mówi akcja, a ja nie mogę się ruszyć i śmieję się do rozpuku wiedząc, że zaraz muszę pojawić się przed kamerą zapłakana. W przeciwnym razie naraziłabym się na burę. W jednej chwili musiałam się opanować i zalać łzami.

Nie wszystko zawsze szło tak łatwo.

- Nie byłam przyzwyczajona do ciągłej nauki na pamięć. Pierwszy miesiąc w serialu, w dodatku po hiszpańsku, który nie jest przecież moim ojczystym językiem, był bardzo trudny. Ale z czasem organizm się przyzwyczaja – śmieje się Beata.

- Wcześniej zapamiętywanie kilku scen zajmowało mi mnóstwo czasu, później nie miałam z tym większych problemów. Wystarczyła chwila, a ja znałam już sceny na pamięć. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że gdy serial się skończył, odczuwałam silna potrzebę zapamiętywania kolejnych tekstów.

Z jej zaspokojeniem nie będzie teraz większego problemu. W najbliższym, czasie starachowicka aktorka zagra w czterech kolejnych produkcjach – dwóch serialach i dwóch filmach krótkometrażowych.


Posypały się propozycje

- Tuż przed przyjazdem do Polski nagrałam pierwszy odcinek nowego serialu. Gram w nim niewidomą dziewczynę. To bardzo trudna rola, do której musiałam się długo przygotowywać. Nie chciałam stworzyć karykatury mojej postaci – tłumaczy Beata.

- Na zdjęcia do drugiego serialu mam jechać do Kolumbii. Będę grała tam z bardzo znanym hiszpańskim aktorem Hugo Silvią. Roli dokładnie jeszcze nie znam. Wiem, że jestem w projekcie i będzie to serial policyjny. Dwa następne – mówi aktorka - to filmy krótkometrażowe - jeden rusza już we wrześniu, a drugi w grudniu. Zapowiada się, że będę miała ręce pełne pracy.

Tak naprawdę nie wiem od czego zacząć, bo każda rola jest inna i na swój sposób ekstremalna.

I właśnie takie podobno najbardziej pociągają starachowiczankę.
- Sceny miłosne należą do moich ulubionych – przyznaje otwarcie. - Bardzo je lubię, podobnie jak wszystkie inne, które mają w sobie jakiś dreszczyk emocji, jak chociażby sceny walki. Dają o wiele większe możliwości interpretacji niż poranki przy śniadaniu.

Od samego początku wpajano nam to w szkole, podobnie jak to, iż aktor powinien być wolny. Żyjemy w świecie utartych schematów, wzorców i stereotypów, które ciągle nas ograniczają. Nie można dobrze grać, patrząc na rolę przez pryzmat tych ograniczeń. Musimy wyrzucić z głowy wszystkie zahamowania.
Wiadomo, że nie uniknie się scen rozbieranych. Trzeba jednak ocenić czy oprócz pokazywania ciała film niesie ze sobą coś więcej. Jeśli po przeczytaniu scenariusza powiesz „wow”, bo był naprawdę dobry, to nie przeszkadza, że zagrasz w nim kilka scen miłosnych, bo to one nadają mu jakąś siłę i koloryt.

Ale jeśli składa się wyłącznie z nich, żaden zdrowo myślący aktor go nie weźmie, bo - wbrew pozorom - może to tylko zamknąć mu drogę do dalszej kariery. Zawsze trzeba wybierać z głową. Nie można brać wszystkiego, choć młody aktor nie ma za dużego wyboru. Każdy chce dostać jakąkolwiek rolę.
Jeśli nie weźmiesz jej ty, to weźmie ją kto inny i to jest ten odwieczny dylemat.

Na brak ról Beata nie może narzekać. Dzięki serialowi stała się już rozpoznawalna w kręgach hiszpańskiej młodzieży. Bywa, że ktoś podchodzi do niej i prosi o autograf z lekkim strachem w oczach. Wciąż bowiem ma w pamięci postać rosyjskiej kelnerki, którą to rolą zasłynęła na szklanym ekranie.

Co jakiś czas pojawia się również na przyjęciach czy filmowych premierach, choć - jak twierdzi – głównie przez wzgląd na przyjaciół.

- Chcę towarzyszyć im w tak ważnych wydarzeniach – tłumaczy aktorka. – A pogłoski na temat rozdawania ról na imprezach są wielce przesadzone. Nie spotkałam jeszcze osoby, która dzięki temu dostałaby jakąś pracę, a przynajmniej w Hiszpanii. Droga do filmu jest jedna - przekonuje aktorka. – manager, casting, bardzo dobre przygotowanie i jeśli odpowiadasz wizji reżysera może otrzymasz rolę.


„Błogosławiona” Monika

Ze względu na swą słowiańską urodę i lekki akcent ze Wschodu, Beata obsadzana jest w rolach cudzoziemek, zwłaszcza z Europy Środkowo – Wschodniej, choć wcieliła się także w postać Angielki. Ale w Hiszpanii nie jest znana jako Beata, tylko jako Monika

- Nie mogłam używać swojego pierwszego imienia, bo oznaczało ono świętą lub błogosławioną. Każdej nowo napotkanej osobie musiałam tłumaczyć się z niego. Dla Hiszpanów to było coś bardzo dziwnego. Wreszcie zdecydowałam się używać drugie imię - Monika. A że miałam je w papierach, więc nie było z tym żadnego problemu.

Gdy jednak wracam do Starachowic, znów jestem Beatą. Nikt nie zna tutaj Moniki Kowalskiej. Do końca życia pozostanę także przy swoim panieńskim nazwisku. W Hiszpanii nie ma możliwości, by kobieta przyjęła nazwisko męża. Dziecko otrzymuje za to dwa - pierwsze ojca, a drugie matki. Tak też jest w przypadku mojego synka, którego staram się wychować w polskiej kulturze, bo choć mieszkam w Hiszpanii wciąż czuję się Polką. A rodzina jest dla mnie najważniejsza.

To ona towarzyszy Beacie w najważniejszych momentach jej życia.

- Śledzi moje produkcje, przeżywa każdy casting, wszystkie wzloty i upadki, bo czasem niepowodzeń jest więcej niż sukcesów – przyznaje aktorka.

A jej największym kibicem i fanem jest mąż.

- Wspiera mnie na każdym kroku. Nagrywa każdy film. Wie doskonale, co to metoda Stanisławskiego, choć z aktorstwem nic go nie łączy. Jest zupełnie spoza branży. Ja żyję w świecie filmu, on - ekonomii. Jesteśmy ze sobą osiem lat, z czego sześć po ślubie i wciąż wspaniale się rozumiemy.

Zawsze zagrzewa mnie do walki. Gdy mam jakąś trudniejszą scenę, pomaga mi z niej wybrnąć. Ostatnio przyłączył się nawet jako producent do jednego z filmów krótkometrażowych. Mam tylko nadzieję, że tak bardzo mu się to nie spodoba – śmieje się pani Beata. – Nie mogłabym chyba żyć z aktorem.


Aktorstwo to jej życie

Póki co, na razie im to nie grozi. Film pozostaje domeną Beaty, która zamierza zawojować tamtejszą publiczność.

- Chciałabym wykorzystać wszystkie możliwości w Hiszpanii, bo jeśli weszłam już na to koło, to niech się kręci dalej. Niewielu jest aktorów, którzy po wyjeździe do Stanów zrobili tam oszałamiającą karierę. Ale w tym zawodzie ciężko cokolwiek planować.

Jeśli nadarzy się tylko taka okazja, z pewnością ją wykorzystam. Lubię nowe wyzwania. W przyszłości chciałabym także pojawić się na deskach teatru również polskiego – mówi starachowiczanka. – I zagrać na przykład „Pannę Julię” w sztuce Augusta Strindberga, o której zawsze marzyłam.

W tej chwili jestem skoncentrowana na najbliższych projektach i ukończeniu szkoły. Aktor musi się dokształcać. Ważne, by się uczył, bo tylko wtedy rośnie w siłę. Trzeba być bardzo silnym, bo gdy słyszysz tyle razy „nie”, w pewnym momencie zaczynasz zastanawiać się, czy może z tobą jest coś nie tak.
W tym zawodzie najważniejsze to iść do przodu, choćby małymi kroczkami. I nie zwątpić, wciąż pukać do drzwi, bo może za którymiś z nich ktoś wreszcie powie „tak”.

- Wiem jedno – mówi pani Beata - dopóki zdrowie mi pozwoli, będę aktorką. Byłabym nieszczęśliwa robiąc coś innego. Może to być teatr, telewizja kino czy nawet nauczanie innych. Jestem zakochana w aktorstwie.

(An)

REKLAMA