AAA
Wariacje na rurze z finalistką „Top Model”
Moda na sexy aerobic dotarła do Starachowic
Piatek, 20 maja 2011r. (godz. 22:05)

Marta Szulawiak, znana z programu „Top – Model. zostań modelką” zainaugurowała w Starachowicach wyjazdowe warsztaty z pole dance, czyli tańca na ... rurze, przełamując stereotypy dotyczące tej dyscypliny.

fot. Gazeta Starachowicka
fot. Gazeta Starachowicka
Nastepna wiadomosc:
ť Ulubieńcy głosujących

Poprzednia wiadomosc:
ť POgrzebane zaufanie

Ci, którzy sądzili, że będzie to zwykłe kręcenie pupą i pląsy na rurze, byli w dość dużym błędzie. Bo to, co pokazały w klubie Amsterdam instruktorki z Playhouse Academy, czyli świeżo otwartej szkoły Marty Szulawiak, przypominało raczej sztukę, łączącą w sobie elementy akrobatyki z układami tanecznymi. Co nie dziwiło tych, którzy choć raz zetknęli się z tą dyscypliną.


Pole dance to przede wszystkim umiejętność panowania nad ciałem. Łączy w sobie fitness, taniec, akrobatykę, a także gimnastykę, przez co zyskuje coraz większą popularność na świecie. Można ją wykorzystać praktycznie wszędzie – tworzyć widowiskowe spektakle, pokazy na imprezach sportowych albo po prostu ćwiczyć w domu, czy w szkole tańca. Choć oczywiście wielu przywodzi na myśl wciąż nocne kluby, na szczęście coraz więcej osób dostrzega w niej także coś jeszcze…

Wystarczy wpisać w dowolną wyszukiwarkę internetową hasło: „pole dance”, aby przekonać się, że nie będzie tam już adresów nocnych lokali, czy filmików zarezerwowanych wyłącznie dla użytkowników dorosłych. Dlaczego? Bo pole dance nie zawiera elementów rozbieranki i kręcenia pupą, którego jedynym celem jest uwiedzenie męskiej widowni. To nowe ćwiczenia, które nie tylko odprężają zestresowane kobiety, ale także dają im wielką frajdę.

Prowadzą przy tym do poprawienia siły oraz kondycji, są wydajniejsze niż godziny spędzone na steperze czy bieżni i sprawiają nieporównywalnie więcej radości. To znakomity trening kardio, który jednocześnie wpływa pozytywnie na koordynację i elastyczność ciała. Jest on nie tylko świetnym sposobem na pozbycie się dodatkowych kilogramów, ale i wyjątkowym bodźcem do rozwoju własnej kobiecości, który w dodatku nigdy nie jest nudny.

Rozbudza zmysły, a skrytym osobom dodaje pewności siebie. Tym, którzy przychodzą schudnąć, pomoże osiągnąć szczupłą figurę, pięknie wyrzeźbioną pupę i płaski brzuszek. Fankom tańca pozwoli zdobyć nowe umiejętności i da zupełnie nową motywację do treningu.

To może się podobać

Przekonały się o tym uczestniczki sobotnich warsztatów z Martą Szulawiak, dla których był to naprawdę pierwszy prawdziwy „kontakt z rurą”. Ale pewnie nie ostatni, bo zajęcia wyraźnie się spodobały. Ich zapał, a także umiejętności chwaliła również trenerka.

- Niektóre tańczyły tak, jakby nie były amatorkami – mówiła podczas rozmowy. - Bardzo dobrze im poszło. Wychodząc miałam wrażenie, że były zadowolone – przekonywała Marta Szulawiak, która z tą dyscypliną spotkała się całkiem niedawno, na kilka miesięcy przed rozpoczęciem programu, kiedy została zmuszona przez życie do pracy jako tancerka go–go. Nigdy tego nie ukrywała, choć czasem wolałaby o tym zapomnieć.

- Miałam kredyt na remont mieszkania, później wzięłam kolejny na wykupienie domu od gminy – opowiada o swych problemach. - Doradca poradził, bym wzięła trzeci, konsolidacyjny, ale nic z tego nie wyszło. Zostałam więc z dwoma kredytami, których raty znacznie przekraczały moje miesięczne wynagrodzenie menagera w agencji badawczej. Szukałam dodatkowego zajęcia - w kinach i barach. Chciałam sprzątać, ale w żaden sposób nie rozwiązywało to moich problemów.

I dlatego, jak twierdzi, zdecydowała się na tak drastyczny krok.

- Nigdy wcześniej nie byłam w takim miejscu, a tym bardziej nie przypuszczałam, że mogę w nim pracować. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć, co mnie tam spotka. Ale nie było tak źle. Okazało się, że pracują tam zwykłe dziewczyny – studentki i matki, które zmusiła do tego, podobnie jak mnie, sytuacja finansowa. Pierwszy występ? To był dla mnie tak duży stres, że w ogóle go nie pamiętam. A może po prostu wyparłam go ze swojej pamięci. Nie chciałabym nigdy do tego wracać.

Ale to właśnie tam, jak przyznaje, narodziła się jej pasja do tańca na rurze. Żeby poczuć się pewniej, zaczęła chodzić na lekcje. I tak ją to bardzo zainspirowało, że postanowiła w końcu otworzyć szkołę.

- Miałam milion pomysłów na własny biznes, ale zawsze brakowało na nie pieniędzy- mówi.

Doskonałą szansą okazał się program „Top Model”, dzięki któremu zyskała rozgłos i popularność.

Decyzja, która odmieniła jej życie

- Sama dokładnie nie wiem, czemu zdecydowałam się w nim wystąpić – przyznaje Marta. - Może dlatego, że chciałam zmienić coś w swoim życiu, a telewizja potrafi pomóc, niekoniecznie zostać modelką... Wcale o tym tak wtedy nie myślałam. Sama byłam zdziwiona, że przeszłam castingi. Przemknęło mi wtedy przez myśl - może coś w tym jest... Poza tym chciałam przełamać stereotypy dotyczące striptizerek i myślę, że to mi się udało. Trochę się obawiałam co będzie po wyjściu z programu, ale okazało się, że ludzie bardzo pozytywnie mnie odbierają. Spotykam się z dużą życzliwością, co mnie ogromnie cieszy.

Choć nie była to dla niej prosta decyzja, z perspektywy czasu przyznaje, że lepszej nie mogła podjąć.

- Wtedy miałam wątpliwości, teraz nie wahałabym się ani chwili – mówi stanowczo. - Każdy spędzony tam dzień, był dla mnie jak bajka. Oczywiście łatwo nie było. Wszędzie kamery, podsłuchy, jak w każdym reality show. Z rodziną mogłam się kontaktować tylko o określonych porach. Od razu na wejściu zabrano nam telefony.

Większość z moich znajomych nie wiedziała nawet, że tam będę. Nie miałam jak im powiedzieć. O castingach nikomu nie wspominałam, a potem nie było już jak. Do siostry dzwoniłam o 2 czy 3 w nocy, jak wracałyśmy z sesji. I to było chyba najgorsze, ten brak kontaktu z rodziną. Do tego wycisk, jaki dawali nam co dzień jurorzy. Niektóre dziewczyny po prostu nie wytrzymały, mnie się to jakoś udało.

Programu nie wygrała, ale zyskała duzo.

- Gdyby nie udział w „Top Model”, z pewnością nie otworzyłabym szkoły – mówi. - Dzięki popularności, darmowej reklamie w telewizji, a także promocji w internecie, mogłam zaistnieć – przyznaje Marta.

Prowadzona przez nią Playhause Academy działa już drugi miesiąc, ma zaplanowane imprezy w różnych miastach, nie tylko w Warszawie.

- Zaczynamy w Starachowicach, myślimy również o Łebie i wakacyjnych pokazach – zapowiedziała podczas rozmowy.

Na brak zainteresowania nie może narzekać.

- Wciąż biegam po różnych castingach. Każda z nas wychodząc z programu podpisała kontrakt z agencją. Co jakiś czas dostajemy różne propozycje. Jednym się udaje, drugim nie. Ale warto próbować - przekonuje.

Kilka razy w tygodniu prowadzi zajęcia tańca w klubie nocnym Playhouse w Warszawie. Każde zaczynają się od solidnej rozgrzewki, podobnie jak te Starachowicach. Siniaki oraz otarcia to tutaj standard, zwłaszcza zanim skóra przywyknie do drążka. Dlatego trzeba robić wszystko, by ich uniknąć, a jeśli nie, to chociaż ograniczyć ich liczbę.

- Należy się dobrze rozgrzać i przygotować ciało do tańca – tłumaczy Marta. – Potem pokazujemy figury, które powtarzają dziewczyny. Opanowanie ich zajmuje około miesiąca. Na koniec dochodzi jeszcze choreografia. W grupie średnio zaawansowanej wygląda to trochę inaczej, układy pojawiają się już na każdych zajęciach. Wszystko dostosowane do potrzeb i możliwości kursantek. Bo chodzi tu przede wszystkim o dobrą zabawę.

Najlepiej spróbować samemu

Przeciwników tej dyscypliny wciąż nie brakuje, ale pole dance - jak twierdzi – obroni się samo. Zażenowanie i wstyd, jakie mu towarzyszą, wynikają głównie z ludzkiej niewiedzy. Podobnie było kiedyś z tangiem, które wywodzi się przecież z argentyńskich domów publicznych.

Plemienne rytuały oraz festyny na cześć wiosny, podczas których kobiety z afrykańskiego plemienia tańczyły prowokująco wokół drewnianych pali pod czujnym spojrzeniem swych przyszłych mężów, czy nawet pokazy, organizowane przez obwoźne cyrki i kluby dla panów (tzw. Gentelman’s Clubs), wydają się przy nich tylko niewinną mrzonką.

Dopiero lata dwudzieste ubiegłego wieku oraz „jarmarki”, zabawiające mieszkańców amerykańskich prowincji, nadały im erotycznego wydźwięku. Natomiast w latach pięćdziesiątych, wkroczyły do barów, gdzie gwiazdy burleski odbywały swoje występy - „burlesque shows”. Ale pole dance o jakim mówimy i jaki można było zobaczyć w klubie Amsterdam, nie ma nic wspólnego z rozbieraniem się ani striptizem.

A kojarzony z nimi jak dotąd drążek, umożliwił tancerkom wykonywanie przy nim przeróżnych kompozycji oraz układów tanecznych – od tych najprostszych po bardziej skomplikowane, zahaczające wręcz o akrobatykę. Pod ich wrażeniem byli nie tylko panowie, ale i panie, które mogły spróbować swych sił w prężeniu ciała.

Ale, o dziwo, konkurs w tańcu na rurze, wygrał niespodziewanie przedstawiciel płci odmiennej. Choć brakowało mu nieco gracji, nadrabiał zapałem, czym podbił serca publiki i zyskał uznanie trenerek. Nagrody wręczyła wszystkim szefowa Academy.

Na parkiecie królował tej nocy mix muzyczny, każdy znalazł tam coś dla siebie. Wśród klubowiczów rozdawano smycze i płyty prosto z kufra DJ-skiego. Natomiast panie miały okazję wygrać karnety na zajęcia pole dance w Playhouse Academy.

Nie zabrakło także licznych promocji w barze. Ci, którzy chcieliby to jeszcze powtórzyć, być może będą mieli taką okazję. Jeśli znajdzie się wystarczająca liczba chętnych, niewykluczone, że ruszą tu profesjonalne warsztaty. Potwierdza to zarówno Anna Keller –Mierzwa, menadżerka klubu, jak i Marta Szulawiak, dla której była to pierwsza wizyta w Starachowicach i być może nie ostatnia, a już z pewnością niezapomniana.

- Byłam tutaj na najlepszym obiedzie w świecie – śmiała się podczas rozmowy z nami. – Nie potrafię powiedzieć gdzie, ale nigdy w życiu nie widziałam tak wielkiego kotleta, jak ten na moim talerzu. Do końca życia zapamiętam chyba Starachowice.

A my mamy nadzieję, że będzie jeszcze okazja z nią porozmawiać.

(An)

REKLAMA