AAA
Obrączki skręcone na lufie karabinu
Starachowiczanka wzięła powstańczy ślub
Czwartek, 01 wrzesnia 2011r. (godz. 21:03)

Pobrali się dzień po kapitulacji powstania warszawskiego, 3 października 1944 roku. W doszczętnie zrujnowanej przez hitlerowców stolicy trudno było szukać kościoła. Powstańcy Zofia i Witold Zielińscy przypieczętowali swoją miłość ślubem w zwykłym domu. Na palce założyli obrączki z drutu uformowanego na lufie karabinu. 96-letnia pani Zofia do dziś przechowuje jedną z nich wraz z innymi pamiątkami: ze służby w Armii Krajowej, z walk o Warszawę, z pobytu w kilku jenieckich obozach.

fot. Gazeta Starachowicka

Do Starachowic, gdzie mieszka od prawie 60 lat, trafiła dopiero po zakończeniu wojny. Pochodzi z Mazowsza. Urodziła się w 1915 roku w Łomży, mieście położonym obecnie przy granicy województw mazowieckiego i podlaskiego. Do Warszawy trafiła jako studentka Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego, po jego ukończeniu zdobyła zawód nauczycielki w - f.


SPRAWDŹ IMPREZY NA WEEKEND

Do 1939 roku pracowała w szkołach w Mławie i Łęczycy. Po wybuchu II wojny światowej początkowo ukrywała się przed aresztowaniem, które dotknęło jej kolegów z oświaty, potem udało jej się przedostać do Warszawy. Zatrzymała się u rodziny, znalazła pracę w fabryce szyjącej bieliznę. Po jakimś czasie wstąpiła do Armii Krajowej, otrzymała pseudonim "Czarna". Od koloru włosów.

- Przysięgę składałam porucznikowi o pseudonimie "Bohun", zostałam sanitariuszką. W dniu wybuchu powstania warszawskiego - 1 sierpnia 1944 roku dowódca wydał mi i kilku koleżankom rozkaz dostarczenia broni i amunicji grupie powstańców znajdujących się na Placu Dąbrowskiego- opowiada pani Zofia.

- Powiązałyśmy broń sznurkami w paczki i założyłyśmy sobie na plecy. Nagle "Halt!", zatrzymało nas dwóch Niemców z pytaniem, co niesiemy. Ponieważ trochę znałam niemiecki odpowiedziałam, że jedzenie. I puścili nas. Zaczął się silny ostrzał, schowałyśmy się do sieni pełnej ukrywających się ludzi.

Przesiedziałyśmy tam całą noc. Rankiem wyruszyłyśmy dalej. Ponieważ jeden z ukrywających się w sieni panów ostrzegł nas, żebyśmy nie szły zaplanowaną trasą, bo tam Niemcy zabili dwie sanitariuszki, wpadłam na pomysł przejścia przez dzielnicę żydowską. Denerwowałam się okropnie, co chwila brałam krople na serce. Po drodze czekał nas jeszcze silny ostrzał z budynku PAST- ty (popularny wśród warszawiaków skrót nazwy siedziby Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej, walki o ten obiekt to jeden z najważniejszych epizodów powstania warszawskiego - przyp. autorki). Ale szczęśliwie przebiegłyśmy i dotarłyśmy wreszcie na Plac Dąbrowskiego. A naszego oddziału nie ma!

Podchodzi do nas chłopak i mówi, że nasi zdobyli dziś Arbeitsamt (urząd pracy - przyp. autorki) przy ulicy Kredytowej. Zaprowadził nas na miejsce, a tam radość. Także z naszego powrotu, bo koledzy myśleli, że skoro nie było nas cały dzień, to zginęłyśmy. Z tym odziałem byłam już do końca powstania - kończy opowieść pani Zofia.

W trakcie walk poznała przyszłego męża Witolda Zielińskiego. Pobrali się tuż po upadku powstania. Dzień wcześniej Polacy zostali zmuszeni do kapitulacji.

Ślub odbył się w pokoju prywatnego mieszkania, do którego zaproszono księdza.

- W sumie było nas 5 takich par. W co byłam ubrana? Zdaje się, że w mundur - kojarzy pani Zofia.

- Mama do dziś zachowała obrączkę. Skręconą na lufie karabinu - córka Krystyna wyciąga z małego pudełeczka druciane kółko. Dziś już nie pamiętają z mamą, czy to jej, czy nieżyjącego ojca.

Pudełko kryje jeszcze inne rodzinne skarby: orzełki z powstańczych mundurów, ręczny zapisek o ślubie na zwykłej kartce papieru wykonany przez księdza udzielającego im sakramentu i bardzo oryginalna książeczka z malutkich kawałków blaszki powiązanych drutem. Zrobiła ją koleżanka, z którą Zielińscy po upadku powstania trafili do obozów jenieckich.

Wykorzystała puszki po konserwach. Na blaszanych "karteczkach" wydrapała informacje typu "Warszawa walczy" oraz nazwy kolejnych obozów i daty pobytu. Obozów było kilka: przejściowy w Ożarowie i jenieckie w Bergen i Oberlangen. W tym ostatnim pani Zofia przebywała najdłużej. Spędziła ten czas bez Witolda, ponieważ Niemcy oddzielili mężczyzn od kobiet. Pracowała w kuchni. Do dziś pamięta zaskakującą serdeczność swojej niemieckiej przełożonej.

- Była bardzo dobra. Już pierwszego dnia pozwoliła mi zanieść kartofle do obozu, następnego dnia sama nałożyła mi je do miski. Przed Bożym Narodzeniem upiekła nam ciasto. Miała syna na froncie wschodnim. Tłumaczyła, że jak ona nam da jeść, to może i ktoś pomoże jemu - wspomina pani Zofia.

W Oberlangen doczekała się wyzwolenia. Nie od razu wróciła do kraju. Przez jakiś czas mieszkała z mężem w Lubece. Tam w 1946 roku urodziła się ich najstarsza córka Barbara, dopiero potem pojechali do Polski. Najpierw do Białegostoku, potem do Gdańska i do Kamiennej - Góry na Dolnym Śląsku, gdzie na świat przyszła Krystyna.

W końcu w 1953 roku rodzina Zielińskich przeprowadziła się do Starachowic. Pani Zofia zatrudniła się w I Liceum Ogólnokształcących, potem już do emerytury uczyła wuefu w II LO. Być może to aktywność fizyczna, właściwa nauczycielom tego przedmiotu, pozwoliła jej dożyć tak długiego wieku w dobrym zdrowiu? Życzymy bohaterce czasów wojny, prawdopodobnie ostatniej już uczestniczce powstania warszawskiego mieszkającej w Starachowicach, pełni zdrowia jeszcze wiele lat.

Iwona Bryła

Dołącz do grona fanów Portalu Wirtualne Starachowice na Facebooku!

REKLAMA