AAA
Przystań dla maluchów
Kiedy rodzice zawodzą...
Poniedzialek, 12 listopada 2012r. (godz. 22:40)

Pierwsze w naszym powiecie pogotowie rodzinne działa już w Jadownikach. Pani Alina wspólnie ze swoim mężem otacza opieką maluszki, które z różnych powodów, zostały czasowo odebrane rodzicom.

fot. Gazeta Starachowicka
Nastepna wiadomosc:
ť Rozgrzewka przed olimpiadą

Poprzednia wiadomosc:
ť Podwójne święto

Co dzieje się z dziećmi bitymi, zaniedbywanymi, głodzonymi, molestowanymi, porzuconymi czy na skutek nagłej tragedii osieroconymi? Wiadomo, że trzeba natychmiast zapobiec zagrożeniu ich życia bądź zdrowia, a w sytuacjach skrajnie patologicznych jak najszybciej odseparować od rodziny. Do tej pory maluszki z naszego powiatu były wywożone do placówek, najczęściej w Kielcach. Ale z tym już na szczęście koniec, bo w Jadownikach powstała pierwsza rodzina na prawach pogotowia rodzinnego, która ma już u siebie dwójkę takich dzieciaków: prawie 2- rocznego Rafałka i czteromiesięcznego Wojtusia.


Pani Alina i Marek (nazwiska nie podajemy, z uwagi na bliskich dzieci, którymi się opiekują) mieszkają w niewielkim domku, który kilka lat temu sami przebudowali i odnowili. Mają trzy własne pociechy. Dwie starsze uczą się ciągle w szkole, a trzecia, niespełna dwuletnia córcia, wychowywana jest przez mamę w domu. Pomysł, żeby pomóc dzieciom wyszedł od pani Aliny.

- W przeszłości byłam już rodziną zastępczą dla mojej siostry. Kiedy mama umarła, ja miałam 22 lata, a siostra dziesięć. Musiałam stworzyć jej dom - opowiada pani Alina.

A teraz tę odrobinę ciepła postanowiła przekazać także innym dzieciakom.

- Zawsze przerażały mnie domy dziecka. Współczułam tym, którzy musieli tam trafiać. A dzięki temu, że z mężem założyliśmy pogotowie, możemy choć kilkorgu z nich pomóc i stworzyć im domowe warunki - mówi pani Alina.

Placówka inne niż wszystkie

Pogotowie rodzinne powstaje i funkcjonuje na zasadzie umowy cywilnoprawnej z PCPR-em. Na jej podstawie rodzina otrzymuje stałe wynagrodzenie za pozostawanie w ciągłej gotowości do przyjęcia dziecka oraz za opiekę nad nim i wychowanie. Jeżeli umowę zawierają małżonkowie, wynagrodzenie przysługuje tylko jednemu z nich.

Pogotowie to też ogromna odpowiedzialność, bo przecież mogą się trafić maluszki, z najróżniejszymi problemami, okrutnie doświadczone przez los. Ale pani Aliny to nie zniechęca.

- Wychowałam już swoje dzieci, myślę że dobrze, to dlaczego miałabym nie pomagać teraz innym?- pyta kobieta. Przyznaje, że wątpliwości pojawiają się czasem, ale w chwilach takich jak te pomaga świadomość, że nie jest sama.

- Mam zapewnioną pełną współpracę z PCPR-em i innymi specjalistami. Jestem w ciągłym kontakcie z pedagogiem i psychologiem - mówi pani Alina.

Dla dyrektora PCPR-u, jest ona jedną z tych osób, które należy podziwiać.

- Pani Alina śmiało idzie do przodu, mimo że odpowiedzialność, jaką wzięła na siebie jest naprawdę olbrzymia - nie kryje Wiesław Daszkowski. - Bo są to dzieci naprawdę małe, począwszy od noworodków, a skończywszy na tych, które nie przekroczyły jeszcze 5. roku życia.

Mogą tu trafić każdego dnia i o każdej porze, a pozostają do czasu unormowania sytuacji życiowej. W praktyce sprowadza się to do około czterech miesięcy, bo mniej więcej w takim okresie sąd podejmuje decyzje o dalszym losie danego dziecka, tzn.czy wróci ono do naturalnej rodziny, czy zostanie umieszczone w jednej z form pieczy zastępczej.

Pierwszy z dwójki maluchów trafił tu jeszcze w lipcu. Niebieskooki Rafałek o blond włoskach i rozkosznym uśmiechu.

- Jak tylko wszedł, od razu ruszył w stronę do zabawek. Całe mieszkanie było dosłownie jego - śmieje się pani Alina. - Chodził po wszystkich kątach i wspinał się wszystkim na "kolana". Był chyba trochę nadpobudliwy, ale za to doskonale uzupełniał się z moją córką, która z natury jest raczej wolna. Jednak po kilku miesiącach fajnie się wyrównali. Rafał trochę nam zwolnił, a ona przyspieszyła. Doskonale się rozumieją.

Czasem ma z nimi prawdziwe urwanie głowy, ale - jak przekonuje - nawet i wtedy jest bardzo miło. Co będzie kiedy Rafał odejdzie?

- Na pewno będziemy musieli się z tym pogodzić. Mam nadzieję, że będę umiała sobie to przetłumaczyć. Cały czas wspiera mnie mocno rodzina, która pomoże w razie potrzeby. Obawiam się bardziej o córkę. Czy będzie tęsknić, jak Rafał odejdzie? Mam nadzieję, że nie.

Żmudne szkolenia
Do tego rodzaju problemów starano się ją przygotować podczas szkoleń dla kandydatów na rodziców zastępczych, jakie odbywały się w PCPR-ze.

Czy wiesz, co czują dzieci, które zostały opuszczone przez własnych rodziców? Co czują, gdy od urodzenia są zaniedbywane, głodzone i maltretowane? Co czują, gdy dorośli, którzy powinni dać im bezpieczeństwo, ciepło i miłość, wywołują w nich raczej strach i agresję? Jak ty zachowywałbyś się, gdybyś stracił wszystko, co jest dla ciebie ważne? Jak można pomóc dziecku pokonać ból straty i rozłąki? Jak dać miłość, która nie będzie zawłaszczeniem drugiego człowieka, ale wyjdzie naprzeciw jego prawdziwym potrzebom? Jak znaleźć szczęście i swoje powołanie opiekując się samotnym dzieckiem? Co zrobić, aby te dzieci rozkwitły, jak piękne kwiaty i zaczęły na nowo wierzyć w siebie i w życzliwych im dorosłych? Na te i wiele innych pytań odpowiada jeden z najbardziej znanych na świecie programów szkoleniowych dla kandydatów na opiekunów zastępczych i rodziców adopcyjnych PRIDE, według którego szkoleni są także kandydaci w naszym powiecie. Zajęcia prowadzą Grażyna Jamska i Katarzyna Kozieł. Warsztaty są bardzo żmudne i trwają kilkanaście tygodni, co ma także na celu sprawdzenie cierpliwości u kandydatów. W przypadku pani Aliny trwało to jeszcze dłużej. Najpierw czekała z mężem kilka miesięcy aż zbierze się wymagana grupa do rozpoczęcia zajęć, a potem kolejne. W sumie zajęło im to prawie dwa lata.

- W ten sposób sprawdzamy, które rodziny się do tego nadają - mówi Katarzyna Kozieł. - Część rezygnuje w trakcie. Nie wszyscy są w stanie dotrwać do końca, a nawet jeśli ukończą szkolenie, nie zawsze otrzymają zaświadczenie o kwalifikacjach.

- Ciąży na nas ogromny ciężar, bo nie jest łatwo decydować o tym, do kogo trafić ma dziecko. Kandydaci wkładają wiele wysiłku, by spełnić stawiane im wymagania, ale nie wszyscy są dobrze przygotowani, by w danej chwili zostać rodzicem zastępczym. Jak to ocenić? Zazwyczaj zadaję sobie pytanie, czy danej rodzinie powierzyłabym swoje dziecko. Takie rzeczy po prostu się czuje - mówi trenerka.

Zresztą umiejętność empatii jest cechą nie tylko dobrego trenera, ale także podstawą szczęścia i sukcesu rodziny zastępczej, o czym mówi się dużo podczas szkolenia. Nie ogranicza się ono tylko do zajęć warsztatowych. Rodziny, które biorą w nim udział są wielokrotnie wizytowane. Spotkania odbywają się także w ich własnych domach, w obecności rodziny i bliskich, aby trener mógł sprawdzić, jak funkcjonują, a później ocenić, czy sprawdzą się w nowej roli. Podobnie było z panią Aliną, zanim przyznano jej uprawnienia do prowadzenia pogotowia rodzinnego. Nigdy jednak nie żałowała poświęconego czasu oraz wysiłku.

Jak w normalnej rodzinie

Dziś ma już w domu dwójkę maluchów. Oprócz Rafałka, opiekuje się także 4 - miesięcznym Wojtusiem. Od ponad miesiąca jest dla niego prawie jak matka: przewija go, karmi, kiedy płacze przytula, a gdy ma kolkę - idzie z nim do lekarza.

- Czasem wydaje się mi, że nie ma go w domu, bo mało płacze. Ciągle je tylko i śpi. A gdy się obudzi, otwiera te swoje duże oczka, rozgląda się dookoła i zaczyna gaworzyć. Ale nie tak, jak inne dzieci. Czasem wydaje się, jakby mówił już sylabami. Śmiejemy się w domu, że za trzy miesiące zacznie składać już słowa.

Wszystkie dzieci pani Aliny, zarówno jej własne, jak i te, którymi się opiekuje, idą spać o godzinie 20.00.

- Piżamy i flacha mleka do łóżka - śmieje się rozmówczyni. Dotyczy to dwójki starszych, jak i młodszego Wojtusia, który zasypia bez problemu.

- W nocy budzi się raz, zazwyczaj ok. godz. 1.00 czy 2.00, a potem śpi już do rana. To naprawdę spokojne dziecko, nie sprawia żadnych problemów.

- Póki co, mieliśmy szczęście, bo trafiły się nam dzieci z małymi deficytami wychowawczo - zdrowotnymi - mówi pracownica PCPR-u. - Żadne nie ma większych zaburzeń, nie było chore, upośledzone, ani molestowane. Nie są to dzieci wymagające bardzo specjalistycznej opieki, czy po przeżyciach. Ale zdajemy sobie sprawę, że nie będzie tak zawsze, bo różnie zdarza się w życiu - mówi Katarzyna Kozieł.

Świadomy tego jest także dyrektor PCPR w Starachowicach Wiesław Daszkowski, który nie kryje, że utworzenie rodziny na prawach pogotowia rodzinnego było dla niego dużym wyzwaniem. Od kilku lat w naszym powiecie funkcjonowały zawodowe rodziny zastępcze i rodzinne domy dziecka, ale brakowało placówki, do której mogłyby trafiać takie maluszki. Dzięki pani Alinie i jej mężowi udało się wreszcie wypełnić dotychczasową lukę w systemie opieki nad dziećmi.

- A dzięki temu, że wyszkoliliśmy kilka rodzin, udało nam się doprowadzić w tym roku do powstania nowych rodzin zastępczych - powiedział dyrektor. - Oprócz rodziny na prawach pogotowia rodzinnego, utworzyliśmy także od lipca rodzinę zawodową specjalistyczną, a wcześniej przekształciliśmy już rodzinę niespokrewnioną w zawodową specjalistyczną, w której może się wychowywać do trójki dzieci, ale z orzeczeniami o niepełnosprawności. Jest to kolejna forma, którą staramy się u nas rozwijać. Dzięki temu, że są ludzie, tacy jak choćby pani Alina, jesteśmy w stanie zająć się dziećmi i zabezpieczyć im wreszcie właściwą opiekę, co doskonale wpisuje się w akcję wojewody świętokrzyskiego "Potrzebuję rodziców od zaraz", w którą co roku włącza się Powiatowe Centrum Rodzinie w Starachowicach.

(An)

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

REKLAMA