Pokrzywdzeni przydziałem mieszkań gminnych składali w środę zeznania w trwającym procesie przeciwko włodarzom miasta. Tylko jeden ze świadków zeznał, że był skłonny przyjąć zdezelowany lokal, bo w większości takie gmina miała w dyspozycji.
Sąd przesłuchał tym razem dwie urzędniczki Referatu Lokalowego, które zajmowały się w UM przyjmowaniem wniosków o najem, sporządzeniem umów i współpracą z radcami. Nie zeznały jednak nic odkrywczego. Zeznawali też prawnicy, reprezentujący urząd oraz mieszkankę, która dochodziła swoich praw do lokalu przed sądem.
- Pamiętam bardzo dokładnie sytuację mojej klientki, przyszła do mnie z maleńką córką. Mówiła, że od ponad 10 lat mieszka z dziadkami. Umówiła się z nimi ustnie, że będzie opiekowała się nimi do śmierci, w zamian za co zostanie zameldowana. Po śmierci babci chciała, żeby dziadek wykupił mieszkanie, ale był już stareńki i nie chciał się tym zajmować. Mieszkała tam z dwójką dzieci i chcąc zapewnić im lepsze warunki, inwestowała w mieszkanie własne pieniądze. Po śmierci seniora rodu, zwróciła się najpierw STBS, a potem do gminy, o najem tego lokalu. Pisała wnioski oraz podania, ale zgody nie otrzymała. Grożono jej nawet eksmisją, jeśli nie ureguluje stanu prawnego, a że były przesłanki, by iść z tym do sądu, postanowiłyśmy to zrobić. Skoro konkubina może ubiegać się o mieszkanie, to czemu nie wnuczka? W moim odczuciu ten zapis był niekonstytucyjny. Byłyśmy skłonne walczyć do końca, nawet i w Sądzie Najwyższym - mówiła w środę prawniczka.
Nie było takiej potrzeby, bo jednak udało się doprowadzić do ugody z Urzędem Miasta.
Pomoc na wagę złota
O tym, jak bardzo zbawienne były przyznane mieszkania zaświadczali przed sądem, ci którzy je wówczas dostali. Jedna z mieszkanek przyszła z dzieckiem na ręku. Gdy ubiegała się o mieszkanie miała już syna i była w ciąży z córeczką. Starania jednak zaczęła o wiele wcześniej, gdy miała jeszcze 16 lat. Z domu wyprowadziła się wcześnie, ze względu na kłótnie z matką, która wciąż "piła i nie najlepiej się prowadzała", jak to określiła.
- Chodziłam do prezydenta, składałam podania i zaświadczenia, ale nic to początkowo nie dało - zeznawała przed sądem. - Prezydent Bernatowicz stwierdził, że nie ma podstaw, a pan Capała obiecał pomoc, ale jak byłam u niego ponownie stwierdził, że nie wyraził zgody na to prezydent. Pomyślałam, że jeśli nie przyznają mi tego mieszkania, to i tak się do niego wprowadzę, nawet gdyby mieli mnie eksmitować. W czerwcu 2009 dostałam informację od pana Twardowskiego, że przyznano mi lokal, 39 m kw. na ul. Robotniczej, do całkowitego niemal remontu. Żaden z urzędników nie uzależniał swojej decyzji od jakiejkolwiek łapówki, której tak czy inaczej nigdy nikomu by nie dała. Do dziś jest wdzięczna osobom, dzięki którym ma gdzie mieszkać.
W podobnej sytuacji była inna młoda kobieta, która w 2009 roku złożyła podanie do gminy. Wówczas mieszkała jeszcze na lokatornym z mężem i rocznym synkiem, a z córką była w ciąży. Warunki mieli mizerne - mały, zagrzybiony pokoik z kuchnią bez łazienki i wody.
- Dopóki nie miałam dzieci, nie starałam się o mieszkanie. Kiedy złożyłam podanie, przyszła odpowiedź, że zostałam wciągnięta na listę. Rozmawiałam z panem Twardowskim, a mąż kilka razy z prezydentem oraz zastępcą, chyba panem Capałą - próbowała przypomnieć sobie kobieta.
Po jakimś czasie przydzielono im wreszcie niespełna 37 -metrowy lokal przy ulicy Widok w Starachowicach, całkowicie zdezelowany.
- Remont zrobił nam KomPUR - powiedziała kobieta. - Umowę podpisałam na 5 lat i ciągle w nim mieszkam.
Kolejna młoda mieszkanka opowiedziała sądowi bardzo podobną historię.
- Byłam w trudnej sytuacji życiowej, mieszkałam u rodziców z mężem i dzieckiem, a z nami dwóch braci i siostra - wyliczała mieszkanka. Potem doszły jeszcze bratowe i dzieci i w trzech małych pokojach gnieździło się razem dziewięciu członków rodziny.
- Byłam na wychowawczym, a mąż jeszcze pracował. Składaliśmy podania, chodziliśmy do "lokalówki" i rozmawialiśmy z wiceprezydentem. Nie wiem, dlaczego akurat ja lokal właściwie dostałam. Ktoś do nas zadzwonił i powiedział, że mamy przyjechać podpisać umowę. Mieszkanie przyznał nam prezydent Bernatowicz. Nie mam żadnej znajomej osoby, pracującej w urzędzie. Czy byłam umieszczona na liście? Nie wiem - powiedziała sądowi.
Pokrzywdzeni?
W o wiele bardziej bojowym tonie wypowiadała się trójka mieszkańców, którzy mieli być pokrzywdzeni w tej sprawie. Wszyscy byli na liście, ale tylko dwóm z nich gmina zaproponowała mieszkanie.
- Nie miałam żadnej propozycji z Urzędu Miasta. Dopiero w zeszłym roku zaproponowano mi lokal przy ulicy Żeromskiego, ale go nie przyjęłam, bo była tam ślepa kuchnia. Musiałabym ciągle świecić światło, a na to mnie nie stać, żyję ze skromnej emerytury. Dopiero w styczniu tego roku zaproponowano mi lokal na ul. Reja, nie wiem dokładnie ile ma metrów. Byłam na miejscu, widziałam mieszkanie i propozycje przyjęłam - powiedziała kobieta, która na liście była od roku 2004. Nie mogła sobie jednak przypomnieć, czy aktualizowała wnioski. Mówiła za to, że nie przyjęłaby mieszkań w dzielnicy Bugaj czy Widok, ani takich, które wymagały remontu.
- Czekałam na lokal o ludzkim standardzie - podkreśliła.
Dodała też, że na starej liście mieszkaniowej była na miejscu 10, a "jak przyszedł pan Bernatowicz spadła poniżej dwudziestki". Podczas śledztwa zeznała, że "trafił ją szlag", kiedy dowiedziała się o tym, że mieszkania dostają ludzie, których na liście nie ma.
Żadnej propozycji do dziś nie otrzymała rozwiedziona kobieta z dzieckiem mieszkająca na poddaszu z sześcioma członkami rodziny. O lokal zabiega od 2004 roku. Została wpisana na listę mieszkaniową, ale rzadko chodziła dopytywać się do urzędu.
- Sprawdzałam, która jestem na liście, wierzyłam, że jak przyjdzie moja kolejka, to mieszkanie dostanę. Przyjęłabym każdy lokal, w każdej dzielnicy, także do samodzielnego remontu - powiedziała.
Na lokal od 2007 roku czeka także młody mężczyzna z ulicy Widok, mieszkający z matką, siostrą i jej dzieckiem. Jemu Urząd Miasta dwa razy proponował mieszkanie w dzielnicy Widok, ale mężczyzna za każdym razem odmówił ze względu na "okolicę i towarzystwo". Dodał też, że nie chce lokalu, który musiałby remontować.
- Nie oczekuję nie wiadomo czego, ale normalnych warunków. Skoro jestem osobą młodą i złożyłem wniosek do gminy, to dlaczego mam mieszkać z ludźmi, którzy piją alkohol? Chcę przyzwoitej lokalizacji i w normalnym sąsiedztwie - podał sądowi motywy.
Kolejna rozprawa już w kwietniu, nie będą na niej przesłuchiwani miejscy radni, bo żaden jak dotąd nie przyznał się do napisania anonimu do Prokuratury Generalnej szkalującego wiceprezydenta Sylwestra Kwietnia, a podpisanego Radni Urzędu Miasta.
(An)
DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU
Internet światłowodowy (FTTH/FTTB) (81)
II Starachowicki Test Coopera (0)
Świętokrzyski Turniej Piłki Nożnej Olimpiad Specjalnych w Starachowicach (0)
Zrób dziecku paszport na Dzień Dziecka (0)
Usłyszał zarzut usiłowania zabójstwa (0)
Pełnowymiarowe boisko z zapleczem sportowym wkrótce w Starachowicach (0)
SMS Absolwenci dają kibicom kolejne powody do radości (0)
Trwa budowa basenów letnich w Starachowicach (0)
Powstała wizualizacja przejścia nad torami w Starachowicach Zachodnich (3)
Będzie konkurs na Dyrektora Starachowickiego Centrum Kultury
Nieruchomości
Sprzedam(0) Kupię(1) Zamienię(0) Mam do wynajęcia(0) Poszukuję do wynajęcia(0)
Motoryzacja
Sprzedam(0) Kupię(1) Zamienię(1)
Praca
Zatrudnię(9) Szukam pracy(0) Dodatkowa(0)
Komputery
Sprzedam(0) Kupię(0) Zamienię(0)
Telefony
RTV / AGD
Sprzedam(1) Kupię(0) Zamienię(0)
Edukacja
Sprzedam(0) Kupię(0) Zamienię(0) Oddam(0)
Dla domu
Sprzedam(5) Kupię(0) Zamienię(0) Oddam(0)
Flora i fauna
Różne
Sprzedam(25) Kupię(1) Zamienię(0) Oddam(0) Usługi(21) Towarzyskie(0) Urzędowe(0) Różne(8)