AAA
Upozorował porwanie
Miłość nie zna granic ...
Niedziela, 28 listopada 2010r. (godz. 21:15)

Na dość ryzykowny pomysł odzyskania dziewczyny wpadł 23 – letni mieszkaniec Kuczowa, który we wtorek(16 listopada) upozorował własne porwanie, a potem się samookaleczył, by wyglądało to bardziej realnie. Wszystko zrobił z miłości, lub raczej z powodu zawodu, jakiego w niej doznał.

fot. KPP w Starachowicach

Sms-y o charakterze seksualnym oraz informacją, że nie zobaczy już swego 23-letniego chłopaka, dostała we wtorek 17–letnia mieszkanka Kuczowa. Wynikało z nich, że został on uprowadzony przez bliżej nieznane osoby.


Wszystko zaczęło się już po godz. 6.00, wraz z nadejściem pierwszego sygnału. Potem były kolejne i tak przez cały dzień. Zaniepokojona dziewczyna skontaktowała się najpierw z rodziną chłopaka, a potem powiadomiła o tym policję. Jak się okazało, 23–latek wyszedł rano z domu do pracy, dokąd jednak nie dotarł. Jak twierdził jego kolega, chłopak poszedł do kiosku po papierosy i na tym ślad się urywał. Jedyną wskazówką były sygnały, jakie docierały z jego telefonu.

W jednym z ostatnich nadawca wspomniał, gdzie można znaleźć chłopaka. Miał być przetrzymywany przy kapliczce w kuczowskim lesie. Dziewczyna pojechała tam wspólnie z policją. Gdy była prawie na miejscu, dotarła kolejna wiadomość z informacją, że jej przyjaciel wisi na drzewie na własnej sznurówce. Na szczęście był to jedynie blef.

Poszukiwany sam się odnalazł. Wyszedł do policjantów, kiedy usłyszał głos swojej dziewczyny. Miał poranione ręce i brzuch, a także ślad na szyi, jak po zadzierzgniętej sznurówce albo cienkiej żyłce. Z jego relacji wynikało, że został zaatakowany przez dwóch mężczyzn, którzy podeszli go od tyłu i uderzyli w głowę.

Wszystko miało się dziać w pobliżu kiosku, do którego poszedł po papierosy. Gdy tylko się ocknął, usłyszał dwa męskie głosy. Nikogo nie mógł jednak zobaczyć, bo miał zawiązane oczy. Z powodu obrażeń na jego ciele, wezwano karetkę, która przewiozła go do szpitala. Na miejscu grupa operacyjna dokonała wstępnych oględzin.

Zabezpieczono jego telefon, pętlę ze sznurówki i inne przedmioty. Użyto też psa tropiącego, który doprowadził policjantów do drogi. I całkiem słusznie, bo właśnie tam się wszystko zaczęło.

O tym, jak było naprawdę, rzekomy porwany powiedział dopiero później. Przyznał, że sam upozorował całe zajście ze względu na zawód miłosny, jakiego doznał. Zresztą nie pierwszy, bo najpierw rozwiódł się z żoną, a później związał z nową dziewczyną. Ale kilka tygodni temu coś się popsuło.

Winny temu był inny chłopak, którego poznała jego dziewczyna. Rozeszli się, ale tylko na krótko. Niepewny jej czuć chciał chyba sprawdzić dziewczynę. Pomyślał zatem, że dobrze by było, gdyby został pobity przez kolegów jej znajomego, co mogłoby pomóc w zwróceniu uwagi lubej. Ale jak widać szybko pojawił się inny pomysł, który został wdrożony w życie.

Najpierw przez dwie godziny chłopak błąkał się po lesie, a potem ok. godz. 8.00 wsiadł do autobusu i pojechał do Kuczowa. A potem znów dotarł do lasu, sms-ując z dziewczyną, podając się przy tym za porywaczy. Po kilku godzinach wskazał jej miejsce, w którym przybywa. Nie zastanawiał się nad tym, co robi. Działał pod wpływem chwili, nie myślał ani o rodzinie, ani o policji, którą postawił przecież na nogi.

Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że tak naprawdę nic mu za to nie grozi. To nie on wzywał policję, a więc nie można go będzie pociągnąć do odpowiedzialności za zaangażowanie policjantów do sprawy sfingowanego porwania. Jego dziewczyna działała natomiast w dobrej wierze, gdyż była przekonana, że grozi mu prawdziwe niebezpieczeństwo.

(An)

REKLAMA