AAA
Sprawdź, czy nie szukają sąsiada!
Pomóż rodzinom i policji
Niedziela, 13 lutego 2011r. (godz. 21:22)

Każdego roku przepada bez wieści kilkanaście tysięcy osób – to mniej więcej tyle, ile mieszka w gminie Pawłów, czy w gminach Wąchock i Brody razem wziętych. Tylko w naszym powiecie zgłoszono w ubiegłym roku pięćdziesiąt takich zaginięć. Zdecydowaną większość udało się jakoś odnaleźć, ale los siedmiu osób pozostaje nadal nieznany.

fot. KPP w Starachowicach

57–letniego Andrzeja D. ze Starachowic widziano po raz ostatni 11 marca 2003 r. Wyszedł z domu od matki i już nie wrócił. 36–letni Paweł N. wyjechał za pracą do Grecji. Przez pewien czas kontaktował się z matką, aż nagle zamilkł. Od pięciu lat poszukuje go policja.


Dziś miałby 43 lata... Marian M. miał jechać do Warki, dorobić przy zbiorze jabłek. Wciąż nie wiadomo, co się z nim stało.

Bogdan Sz. trzy lata temu wyjechał ze znajomymi do Szwecji. Po drodze doszło do kłótni, po której zniknął bez wieści. Przez pewien czas podejrzewano morderstwo. Za mało było jednak dowodów.

Takich historii funkcjonariusze starachowickiej komendy mogliby mnożyć. Z roku na rok znika bez wieści coraz więcej mieszkańców, zresztą nie tylko u nas, podobnie jest pozostałej części kraju.

W latach 70. i 80. odnotowywano kilka tysięcy zgłoszeń rocznie, na początku lat 90. - już ponad dziesięć tysięcy. W 1997 r. poszukiwano prawie 12 tys. osób, w 1998 r. - 14,3 tys., w 1999 r. - ponad 15 tys., a w 2000 r. - niemal 20 tys.

To tak, jakby co roku opuszczali domy kolejno wszyscy mieszkańcy gmin. W rzeczywistości zaginionych jest prawdopodobnie o 20 proc. więcej - nie wszystkie przypadki są bowiem zgłaszane.

W naszym powiecie liczba zgłaszanych zaginięć jest coraz większa. Podczas, gdy jeszcze trzy lata temu było ich tylko 37, to w zeszłym roku odnotowano 50.
Zdecydowaną większość udaje się jakoś odnaleźć, dzięki niemałej pracy policji.

Na koniec 2010 roku poszukiwano więc już tylko siedmiu osób, choć może bardziej właściwszym byłoby określenie „aż”. Co jest powodem ich zniknięć? Rzadko zabójstwo, jak zwykle przyjęło się sądzić.

Tylko mały odsetek zaginionych pada ofiarą przestępstw lub nieszczęśliwych wypadków. Jeszcze mniej osób zostaje zaatakowanych przez utajoną chorobę. Ponad połowa świadomie podejmuje decyzję o takim odejściu od rodzin!

Tak było między innymi z Renatą W., której historię opisywaliśmy kilka tygodni temu. Tuż przed świętami wyszła niespodziewanie z domu, mając na sobie tylko lekkie okrycie. Z uwagi na jej chorobę, rodzina od razu powiadomiła policję.

Poszukiwania trwały około dwóch tygodni, podejrzewano już najgorszy scenariusz, gdy nagle na jednej z kieleckich ulic wylegitymowano kobietę o takim nazwisku. Mówiła, że szuka pracy i chce na nowo ułożyć swe życie. Schronienie znalazła w jednej z tamtejszych placówek. Do domu wracać nie chciała, jak wielu innych poszukiwanych.

Giną bez wieści...

Często w grę wchodzą problemy rodzinne oraz alkohol, co widać także w raportach.

Najstarszą osobą pozostającą w starachowickich rejestrach jest Andrzej D. , poszukiwany od 2003 roku. Wcześniej rozstał się żoną i przeprowadził do matki. Majątku nie miał, oprócz domu, w którym mieszkali. Od marca pozostawał bez pracy. Któregoś dnia po prostu wyszedł i już nie wrócił. Od tamtej pory słuch po nim zaginął...

- Przeprowadziliśmy wszelkie możliwe czynności, łącznie z porównaniem profilu genetycznego z profilem osób nieznanych, a także denatów – mówiła policjantka, zajmująca się sprawą.

- Ale bez rezultatu. Sprawdzaliśmy informacje napływające z całego kraju. Mężczyzna miał znaki szczególne, ale żadnego z nich nie udało się nam potwierdzić u odnalezionych osób.

Sprawa jest nadal w toku. Policja wciąż publikuje kolejne komunikaty, ale szansa na odnalezienie mężczyzny z każdym miesiącem maleje.

Kolejną osobą, z grona „uzależnionych” był Paweł N. Między innymi z tego powodu rozszedł się z żoną, potem próbował swych sił, wyjeżdżając do Grecji. Miał tam podobno „nagrany” już kontrakt. Dostał telefon i adres do szefa. Czy dotarł na miejsce? Wciąż nie wiadomo. Raz tylko skontaktował się z matką, w 2004 roku. Jego zaginięcie zgłoszono dwa lata później.

- Próbowaliśmy kontaktować się z miejscowymi służbami, ale mimo wielokrotnych monitów nie dostaliśmy nawet informacji, czy taka osoba rzeczywiście przyleciała do Grecji – opowiada funkcjonariuszka. - Wprawdzie dostaliśmy jeden telegram w sprawie osoby, podejrzewanej o podobieństwo z mężczyzną, ale po konfrontacji ten trop został wykluczony.

Podobnie jak w przypadku Bogdana Sz., który trzy lata temu zaginął w Szwecji. Mężczyzna udał się tam z młodym małżeństwem, poznanym gdy mieszkał u matki. Towarzyszył im także jeszcze jeden mężczyzna, którego za dobrze nie znał.

W podróż udali się w czerwcu 2008 roku, najpierw do Szczecina, a potem promem na wyspę. Nim dojechali na miejsce, zatrzymali się jeszcze na jednym z parkingów. I właśnie tam doszło ponoć do bójki między tym „trzecim”, a zaginionym. Od tamtej pory nikt go nie widział, mimo poszukiwań podjętych od razu. Jego znajomi trafili tylko na paszport, w okolicach jeziora. Trzy miesiące później zaginięcie mężczyzny zgłosiła córka.

Sprawa trafiła nawet do prokuratury. Zachodziła bowiem obawa, że mogło dojść do popełnienia morderstwa. Podejrzewano jednego z uczestników wyprawy. Prokurator zwrócił jednak akta policji, żądając rozszerzenia działań na terenie Szwecji. Ale możliwości ku temu nie było.

- Wysłaliśmy wniosek o poszukiwania za granicą. Nie mieliśmy jednak dowodów, że czynność taka rzeczywiście doszła do skutku – przyznaje policjantka. - Przesłuchaliśmy świadków wspólnego wyjazdu. Potwierdzili, że doszło do kłótni, ale podejrzany twierdził, że tylko się poszarpali. Potem zostawił mężczyznę samego, a gdy wrócił w to samo miejsce, już go nie było.

We wrześniu 2009 roku otrzymaliśmy informację z Komendy Głównej Policji, że 4 grudnia 2007 roku z jeziora, znajdującego się w miejscu zaginięcia mężczyzny, wyłowiono niezidentyfikowane ciało.

Nie zgadzała się jednak data. Do zaginięcia doszło bowiem sześć miesięcy później. Poza tym denat nie odpowiadał rysopisowi naszego zaginionego – dodała funkcjonariuszka.

Do dziś nie wiadomo, co się z nim stało.

Problem z młodzieżą

Oprócz dorosłych znikają też nastolatki.
Dla 17–letniej Pauliny, przebywającej w pogotowiu opiekuńczym w Stawie Kunowskim, nie była to nowość. Wielokrotnie uciekała stamtąd. To był jej bunt. Nie godziła się bowiem na umieszczenie jej w stałej placówce, która miała się nią opiekować w zastępstwie rodziców.

Wolała zamieszkać z babcią, a gdy sąd zdecydował inaczej, postanowiła zniknąć na dłużej, tym razem o wiele bardziej skutecznie. 27 lutego 2009 roku wyszła z placówki i nie wróciła. Miesiącami wymykała się jakoś policji. Niewiele dało też zamieszczenie danych uciekinierki na stronie internetowej organizacji „Itaka”, zajmującej się pomocą osobom szukającym swoich bliskich.

W tym jednak przypadku wiadomo było, że ma się dobrze. W czasie swojej nieobecności komunikowała się z wychowankami placówki za pośrednictwem portalu „Nasza klasa”. Potem zaczęła zamieszczać zdjęcia na stronie towarzyskiej „fotka.pl”, na których tryskała radością, albo była w objęciach starszego z wyglądu chłopaka, który – jak wynikało z podpisu pod fotką – był jej wielką miłością. Do ośrodka już nie wróciła...

Zresztą nie ona jedna. Bywa, że dzieci uciekają też z domów. Najbardziej wprawione robią to nawet 5 - 6 razy do roku.

- Nie pomagają rozmowy, ani próby umieszczenia w ośrodkach. Oni po prostu mają to już we krwi – mówi policjantka.

Bywa, że nie znajdują w domu akceptacji, zrozumienia, czy nawet czasu na zwykłą rozmowę. W niektórych rodzinach występuje tak silny deficyt emocjonalny lub wychowawczy, że dziecko nie widzi innej możliwości, jak tylko uwolnienie się przez ucieczkę.

Niektóre uciekają ze zwykłej obawy przed reakcją na niższe oceny niż spodziewane piątki i szóstki. Bywa, że to właśnie rodzice stawiają dziecku zbyt dużą poprzeczkę. I tak zaczynają się pierwsze problemy. Bo aby przeżyć, uciekinier musi jeść i znaleźć dach nad głową.

A poznane podczas ucieczki osoby nie są na ogół bezinteresowne...Większość dopuszcza się czynów karalnych... Jak temu zapobiec? Czasem graniczy to z cudem. O wiele łatwiej mieć oczy szeroko otwarte i jeśli widzimy podejrzanie zachowującego się nastolatka, lepiej zainteresować tym policję.

Pomóż policji!

Od ponad roku każdy z nas może sprawdzić czy osoba mieszkająca w pobliżu nie ukrywa się przed wymiarem sprawiedliwości.
Fotografie z najistotniejszymi danymi dostępne są na stronie internetowej www.zaginieni.policja.pl Policja zdecydowała się na uruchomienie tego serwisu w celu włączenia w proces poszukiwań innych służb, które mają uprawnienia do legitymowania.

Na portalu, oprócz imion, nazwisk i zdjęć, znajdują się też informacje o znakach szczególnych zaginionego, co może tylko ułatwić rozpoznanie osoby.

Mniej więcej w tym samym czasie ruszył portal www.poszukiwani.policja.pl który zawiera prawie 10 tys. poszukiwanych przez organy ścigania w całym kraju. I choć oba portale cieszą się sporą popularnością, o czym świadczy chociażby liczba odwiedzających je osób, to w miastach takie jak nasze, nadal wie o nich zbyt mało ludzi.

- Telefony zdarzają się rzadko – mówi funkcjonariuszka policji.

– Pamiętam, że po jednym z naszych ogłoszeń, zamieszczonych w prasie odezwała się do nas kobieta z informacją, że widziała podobną osobę w sąsiedztwie. Nie był to co prawda zaginiony, o którego chodziło, ale – jak się okazało - poszukiwany przez policję.

Tyle tylko, że tego typu sygnały należą wciąż do rzadkości.

- Na ogół mieszkańcy boją się angażować. Nie chcą się mieszać, twierdząc że nie dotyczy to ich – mówi policjantka.

- A przecież gros z tych zaginionych żyje w różnych środowiskach, często ułożyło sobie na nowo życie. Nie chcemy tego spokoju nikomu burzyć. Jeśli nie życzą sobie informować o tym rodziny, nie możemy nic tu nakazać.

Chcielibyśmy tylko mieć informacje, że są całe i zdrowe, co w wielu przypadkach uspokoiłoby ich bliskich.

(An)

REKLAMA