AAA
Dramatyczny apel brata
Pomóżcie mi odnaleźć siostry!!!
Sobota, 11 czerwca 2011r. (godz. 21:43)

Kiedy widział je po raz ostatni Beata miała niespełna 1,5 roku, natomiast Grażyna zaledwie osiem miesięcy. To było 39 lat temu! Pan Janusz Sobczyk ze Starachowic od dawna próbuje odnaleźć siostry, ale jedyne, czego się o nich dowiedział to to, że przeszły pełną adopcję i dziś noszą już inne nazwiska. Również one chcą go odszukać. Bo jakiś czas temu rozpytywały w Mircu o chłopca z rodziny Wojteczków, który był w domu dziecka. Pomóżmy się im odnaleźć!

fot. Gazeta Starachowicka

Dziś są już dorośli, mają własne rodziny, a także dzieci. Z dzieciństwa zostały im tylko mgliste wspomnienia. Kto wie, może nawet minęli się kiedyś... Żadne z nich nie wie, jak drugie wygląda. Nie mają zdjęć, ani pamiątek. Jedyny ślad, jaki został bratu po siostrach, to daty urodzin i ich imiona. Starsza Beata Renata, przyszła na świat 30 kwietnia 1970 roku w Tychowie Nowym, młodsza Grażyna urodziła się w Iłży 31 października 1971 roku. Obie nosiły nazwisko Wojteczek. Jakie mają teraz? Tego nikt nie chce mu już powiedzieć.


Wszystko zaczęło się od śmierci matki...

- Gdy mama zmarła w 1972 roku, pod koniec maja, albo z początkiem czerwca, sam już dokładnie nie wiem - przyznaje pan Janusz. - Zostałem sam z czwórką rodzeństwa - trzema siostrami i jednym bratem. Mieszkaliśmy wtedy w Jasieńcu Iłżeckim. Byłem z nich wszystkich najstarszy, miałem już dziesięć lat. Rok młodsza była Ela, Zbyszek miał pięć, Beata 1,5 roku, a Grażyna tylko osiem miesięcy.

Ojciec się nami nie zajmował. Myślał tylko, jak tu się napić. Wziął pogrzebowe i zniknął na prawie miesiąc, a my zostaliśmy w domu zupełnie sami. Rodzice mamy nie żyli, zmarli zanim się jeszcze pobrała z ojcem. Jego rodziny prawie nie znałem, nigdy się nami nie interesowali, nawet po śmierci mamy. Pomogli im wtedy sąsiedzi. Pokierowali do gminy.

- Wziąłem dzieciaki ze sobą i poszedłem tam z nimi - opowiada mężczyzna. - Nie mieliśmy żadnych środków do życia. Musieliśmy coś wreszcie zrobić.
Najpierw dostali obiady ze szkoły, a gdy tylko zwolniło się miejsce trafili do domu dziecka w Mircu, ale nie wszyscy, tylko trójka rodzeństwa - Janusz, Zbyszek i Ela. Dwie najmłodsze dziewczynki ze względu na wiek zostały umieszczone w Domu Małego Dziecka w Kielcach, choć nie od razu.

- Przez sześć pierwszych tygodni pomieszkiwały u państwa Szuflików w Mircu, a potem, jak się ostatnio dowiedziałem, były też krótko u matki ojca, która mieszkała w Jasieńcu na lokatornym. Widziałem je później już tylko raz, podczas kolonii z FSC w 1973 roku, kiedy odwiedziłem je w Kielcach - wspomina pan Janusz.

- Później nie mogliśmy się już spotykać. One były za małe, a my mieszkaliśmy w domu dziecka. Kontakt się urwał... Wielokrotnie zastanawiałem się, co się z nimi stało. Później próbowałem je nawet odnaleźć. Byłem jeszcze w wojsku, pojechałem tam z dowódcą ds. politycznych. Ale nie chciano mi nic powiedzieć tłumacząc, że są niepełnoletnie. Może kiedy będą dorosłe...

Ale lata mijały, a on nie wiedział niczego nowego.

Pukał do różnych drzwi

- Wystąpiłem w końcu do sądu - mówi pan Janusz. - Chciałem wiedzieć, co się z nimi stało. Po jakimś czasie nadeszła odpowiedź. Siostry były w Domu Dziecka nr 1 przy ulicy Toporowskiego 12 w Kielcach. Grażyna została adoptowana 28 marca 1974, a Beata 5 lutego 1974 roku.
To jedyna informacja, jaką uzyskał.

- Dom Dziecka nie posiada żadnych danych, dzwoniłem do ośrodka adopcyjnego, ale też nic się nie dowiedziałem. Nastąpiła pełna adopcja, siostry miały zmienione imiona, nazwiska, nawet imiona rodziców. Nie wiem nawet o kogo teraz miałbym pytać. Gdy pojawił się TV program "Zerwane więzi", postanowiłem napisać, wysłałem im nawet swoją metrykę. Miałem nadzieję, że ktoś się odezwie i jakoś pomoże, w końcu wielu takich odnajdywali - mówili ze smutkiem.

Ale to był kolejny ślepy zaułek.

- Napisałem nawet do ministerstwa, do Wydziału Udostępniania Informacji Departamentu Spraw Obywatelskich MSWiA w Warszawie - pokazuje pisma. - Przysłali odpowiedź, nawet formularze, które miałem wypełnić. Ale by się czegoś dowiedzieć potrzebny jest mi PESEL sióstr, a ja znam tylko daty ich urodzenia. Peselu nikt mi nie udostępni, już próbowałem... Za każdym razem słyszę tę samą odpowiedź - bardzo nam przykro, ale mamy ochronę danych. Co z tego, że są metryki, skoro nikt mi ich nie może pokazać. Próbowałem już w USC. Jest adnotacja o zmianie nazwiska. Nikt mi takiego odpisu nie wyda… - urywa wypowiedź.

Napisał raz jeszcze do sądu, tym razem w Starachowicach o wyrażenie zgody na udostępnienie danych swych sióstr. Otrzymał jednak odmowną odpowiedź. Wysłał więc drugie podanie.

Ironia losu czy może znak?

- Żona mówiła: odpuść sobie i pewnie tak bym zrobił, gdyby nie to, że dowiedziałem od znajomych, a także rodziny, że jakaś kobieta poszukiwała w Mircu biologicznego brata. Zgadzało się wszystko: to że została adoptowana, że ojciec pił, a także jego nazwisko. Musiała od dawna nas szukać, żeby dokopać się do takich szczegółów. Wiem, jakie to trudne.

To był październik, może listopad... gdybym dowiedział się o tym wtedy... Może jakoś udałoby się ją znaleźć. A ja dowiedziałem się o tym dopiero pod koniec zimy. Nie wszyscy skojarzyli zresztą nazwisko. Przy ślubie przejął bowiem nazwisko żony. Z Janusza Wojcieczka stał się Januszem Sobczykiem.

- Chciałem się odciąć od tego, co było, zwłaszcza od ojca - tłumaczy pan Janusz. - To był zupełny impuls przed samym ślubem. Z początku chciałem wrócić do nazwiska mamy, ale było na to za mało czasu, zmieniłem więc na żony. Może gdybym został przy nazwisku mamy - Rafalska - łatwiej by było mnie teraz odnaleźć. Inna sprawa, że w Tychowie Nowym, gdzie szukała mnie siostra, wołają na mniej z drugiego imienia - Andrzej, a w Tychowie Starym jestem już Janusz.

Najprawdopodobniej ta sama kobieta napisała jakiś czas temu do naszej redakcji. Prosiła o pomoc w odnalezieniu brata, który trafił do domu dziecka. Nie podała jednak żadnych bliższych informacji. Próbowaliśmy więc skontaktować się z nią drogą mailową, ale bez rezultatu. W ubiegłym tygodniu zgłosił się do nas pan Janusz, opowiadając podobną historię.

Chce tylko spotkania

- Nie chcę nikomu rujnować życia, wchodząc w nie z buciorami - przekonuje mężczyzna. - Jeśli siostry by mnie nie szukały, to pewnie bym tego zaniechał. Ale jeśli wiem teraz, że była tu jedna z nich, to dlaczego miałbym odpuścić? Mnie się jakoś ułożyło, choć nie kryję, że było trudno. Nie potrzebuję żadnej pomocy. Chciałbym się tylko spotkać i porozmawiać, nawet na neutralnym gruncie. Jestem ciekawy, jak się im życie potoczyło. Pewnie dobrze, bo trafiły lepiej niż my. Znalazły nowe rodziny.

Ja po usamodzielnieniu zostałem na lodzie, bez książeczki mieszkaniowej i żadnych perspektyw. Trafiłem do stryja. Pomieszkiwałem u niego przez jakieś pół roku. Później przyjechały tam jego dzieci, nie mogłem już dłużej mieszkać. Podjąłem więc lokatorne w Tychowie Starym. Tam poznałem żonę, jeszcze przed wojskiem. Postanowiliśmy wziąć ślub, miałem już wreszcie do kogo wracać. Ożeniłem się w wieku 19 lat. Później dostałem mieszkanie socjalne, kwaterunkowe z urzędu miasta, na Marszałkowskiej w Starachowicach, gdzie mieszkaliśmy jakieś 15 lat. Potem dostaliśmy to na Krywki, w którym jesteśmy już prawie 13 lat. Mam dwoje dorosłych dzieci: 27-letnią córkę i 25-letniego syna.

Pracowałem jako malarz, brukarz, betoniarz, nie mogę narzekać. Teraz trochę mi się "przychorowało", ale mam nadzieję, że wrócę do zdrowia. Siostra mieszka w Cieszynie, a brat wyjechał z rodziną do Włoch. Jesteśmy w ciągłym kontakcie. Mieszka teraz w Castello di Cisterna pod Neapolem. Też chciałby odnaleźć siostry. Z początku mieliśmy wątpliwości ze względu na ojca. Chciał pozwać mnie z bratem o alimenty. Woleliśmy tego oszczędzić innym.
Ale teraz nic już nie stoi im na przeszkodzie, no, może poza bezdusznym prawem, które uniemożliwia znalezienie im informacji o sobie.

W poszukiwaniu rodziny i własnych korzeni

- Potrafię zrozumieć wszystko, różnie się w życiu układa. Szanuję prywatność innych, nie chcę nikomu burzyć spokoju - przekonuje pan Janusz. - Ale jeśli dwie strony chcą się odnaleźć, to czy sąd nie może wystąpić do sióstr z takim pytaniem? Przecież to do nich powinna należeć decyzja. Zrozumiałbym, jeśli by odmówiły. Były zbyt małe, żeby cokolwiek pamiętać.

Sam zresztą ma mgliste wspomnienia.

- Nie wiem już nawet, jak wyglądała mama - przyznaje. - Zmarła mając 38 lat, ja byłem mały. Nie mam ani jednego zdjęcia. Wszystko zostało w domu, a później zostało spalone przez lokatorów, którzy wynajmowali po nas. Nie mam żadnej pamiątki, a moje najstarsze zdjęcie, to to z książeczki wojskowej - pokazuje pomiętą legitymację. - Rodzinę znam słabo, dziadków w ogóle. Nikt mi nic nie powiedział, nic nie pokazał. Czuję się czasem odcięty od własnej historii. Powoli szukam swoich korzeni. Mam tylko nadzieję, że może ten artykuł coś zmieni... - dodał kończąc swoją opowieść.

Na pewno są osoby, które pamiętają historię rozdzielonego rodzeństwa. A być może również i takie, do których dotarła siostra pana Janusza, podczas wizyty w Mircu. Wszystkich, którzy mogliby pomóc prosimy o kontakt z naszą redakcją. Liczymy, że z państwa pomocą uda się doprowadzić do szczęśliwego spotkania po latach. A przynajmniej warto spróbować!

(An)

PRZECZYTAJ TAKZE:
gaceq - 12-06-2011 23:38
Kolejny dowód na to jak porypane jest nasze prawo i cała organizacja z nim związana :/ To państwo to jeden wielki burdel. Jak można odmówić pomocy komuś w takiej sytuacji ? Trzymam kciuki że się spotkacie
REKLAMA