AAA
Lekarz ptasich drapieżców
Marzy o sokolnictwie
Sobota, 02 stycznia 2010r. (godz. 13:02)

Po pierwsze nie szkodzić! Taką zasadę wyznaje Paweł Bugaj, który wspólnie z kolegami z Technikum Leśnego w Bałtowie, zajmuje się leczeniem ptaków drapieżnych. Młody starachowiczanin chce stworzyć tam Ośrodek Rehabilitacji Ptaków Drapieżnych. podobny do tego, który działa w Zagnańsku. Jak na razie skutecznie przywraca do zdrowia kolejne okazy.

Paweł Bugaj
Paweł Bugaj
fot. Gazeta Starachowicka
Nastepna wiadomosc:
ť Wąska kadra problemem

Poprzednia wiadomosc:
ť Podpisał kontrakt

- Ptakami interesowałem się od zawsze – mówi Paweł Bugaj. – Między innymi dlatego zdecydowałem się na naukę w Technikum Leśnym w Bałtowie – tłumaczy. – Po roku starań udało mi się dostać na staż do Ośrodka Rehabilitacji Ptaków Drapieżnych przy Zespole Szkół Leśnych w Zagnańsku i od tego się wszystko zaczęło.


Pomagał z początku jako widz, a później jako aktywny uczestnik.

- Były tam chore ptaki, które przywozili do nas ludzie. - Niektóre uderzyły w liny, inne wpadły w sidła. Te, które udało się nam uratować, wypuszczaliśmy na zewnątrz. Zdarzały się i takie, które zostały z nami do końca swoich dni. Zabrnąłem w to na tyle daleko, że zaraziłem swoją pasją innych kolegów i wspólnie z nimi rozpocząłem starania o stworzenie takiego ośrodka w naszej szkole - opowiada.

Z czasem stało się to jego głównym celem.

- Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, jak dużo sokołów wędrownych znajduje się w Polsce, a jest to ptak naprawdę godny uwagi. Był taki moment, że praktycznie zniknął on z naszego kraju. Można było odnaleźć zaledwie kilka par żyjących na wolności. Dopiero dzięki reintrodukcji (tj. ponownemu wprowadzeniu do siedliska gatunku, który przestał tam występować) jego pozycja się polepszyła. Z parą sokoła w ciągu roku można „zrobić” dwa mioty. Są one wypuszczane na wolność, dzięki czemu sokołów w Polsce przybywa – mówi Paweł, który poświęcił się jednak leczeniu tych drapieżników. A rodzina gorąco mu w tym kibicuje.

- Pamiętam, gdy Paweł przywiózł do domu pustułkę – mówi jego mama. – Miała złamane skrzydło. Syn opiekował się nią przez całe wakacje.

- Często ludzie sami przynoszą do nas chore ptaki wiedząc że są one pod ochroną. Taką sytuację miałem ostatnio w wakacje – opowiada chłopak. - Zadzwonił do mnie pan z Ostrowca, który złapał rannego ptaka i zaproponował, że sam go przywiezie do naszego ośrodka. Postawa naprawdę godna pochwały. Niektórzy ludzie, wolą zabić je niż do nas zadzwonić.
A przecież wystarczy naprawdę niewiele, by chorym ptakom przywrócić siły.

Powrót do zdrowia

Czasami jest to proces krótki i polega tylko na podkarmieniu osłabionego drapieżnika, innym razem bardziej skomplikowany i trwa kilka sezonów. Każdy ptak trafia do specjalnej woliery.

- Opiekuje się nim kilka osób. Musi otrzymywać pokarm, witaminy, a także mieć odpowiednie warunki, pozwalające na utrzymanie właściwej temperatury ciała.

Coraz częściej w pracę włączają się uczniowie klas pierwszych, którzy chcą także należeć do sekcji.

- Prowadzimy dla nich odrębne zajęcia, na których uczymy, jak powinna wyglądać praca z ptakiem. To nie jest kura czy bażant. Ptaki drapieżne wymagają specjalnej opieki – tłumaczy młody pasjonat. - Jedzą tylko mięso, najczęściej z kurczaka, choć także wątróbkę, ale nie za często, bo nie jest dobra dla wzroku i piór.

Mimo że są to osobniki drapieżne, ich opiekunom nie grozi nic z ich strony.
- Nigdy nie zaatakują człowieka, wręcz przeciwnie, po pewnym czasie mogą okazać mu swą wdzięczność – mówi Paweł. - Potrafią cieszyć się nawet na jego widok.

Nim zostaną wypuszczone na wolność, trafiają do tzw. gniazda odlotowego, gdzie dawkuje się im pożywienie.

- Wciąż dajemy mu mięso, ale dostaje go coraz mniej, aż w końcu musi je sam zdobywać. Tylko w ten sposób możemy przygotować go do życia na wolności –relacjonuje nam Paweł.

Właśnie taki los czeka wkrótce Kati, pustułkę, która trafiła do niego przed wakacjami.

- Jest już praktycznie zdrowa, ale nie poradziłaby sobie sama w zimie. Na wiosnę umieścimy ją w gnieździe wylotowym i spróbujemy wypuścić - dodaje.
Są i tacy, którzy idą krok dalej od Pawła i próbują ustawiać ptaki. To jednak „wyższa szkoła jazdy”.

Królewska pasja

Wiedza tajemna, czy zwykłe polowanie? Arystokratyczne hobby, czy sport dla każdego? Miłość do zwierząt, czy okrucieństwo? Niewiele dziedzin ludzkiej działalności związanej ze zwierzętami budzi tyle kontrowersji, co sokolnictwo.

W Polsce funkcjonuje od bardzo dawna. Istnieją historyczne przekazy świadczące o tym, że już Bolesław Chrobry sprowadzał i utrzymywał ptaszników i łowców z wielu krajów. Gall Anonim podkreślał zamiłowanie Bolesława II Śmiałego do łowów z sokołami. Mieszko III Stary rozszerzył natomiast istniejące od dawna prawo, zwane leśnym, które gwarantowało książętom wyłączność polowania, utrzymywania sokolników i bobrowników.

Zabraniało ono wolnego myślistwa w dobrach szlacheckich. Utrzymywane na dworach książąt i możnowładców sokolarnie świadczą o tym, że w XIII wieku sokolnictwo było doskonale znane w Polsce. A najsłynniejsze miejsca hodowli ptaków łowczych znajdowały się w Łowiczu, Niepołomicach, Miechowie i Płocku.

Z zamiłowania do myślistwa słynął także Kazimierz III Wielki, który co roku otrzymywał od Krzyżaków w darach lennych 24 psów myśliwskich i 18 sokołów. Za Jagiellonów sokolnictwo stało się powszechnie uprawianym rodzajem łowiectwa. Dogadzając rycerskiej fantazji, stanowiło doskonałą formę zaprawy w polu. A zyskała na tym ranga społeczna sokolnika, który nie był już tylko sługą noszącym na łowy pańskie sokoły, ale poważnym urzędnikiem na dworze królewskim.

Za Stefana Batorego panowała moda na czapki kity z piór ptasich (czaple białe), którą do Polski przyniósł Henryk Walezy. Bywały one drogocenną ozdobą głowy panny młodej wśród zamożniejszej szlachty. Jeszcze w XVIII w. kołpak rysi z czaplim piórem stanowił najwyższy strój. Łowy na czaple odbywano wyłącznie z sokołami.

Król Zygmunt III Waza sam nie polował, jednak na myślistwo łożył wielkie pieniądze, by zachować je na wysokim poziomie. Ale dopiero Władysław IV przywrócił mu całą jego dawną świetność. Już wtedy układane w Polsce sokoły były wysoko cenione. Przybywali po nie wysłannicy z Hiszpanii, Francji czy Niemiec. A polscy królowie posyłali je w darze innym monarchom, otrzymując w rewanżu wykwintne i bogate upominki.

August II na przykład dostawał najlepsze sokoły z Danii. Łowiectwo z sokołami uprawiał również jego syn, który przy okazji podtrzymywał także handel wymienny ptakami. Ale czasy Stanisława Augusta Poniatowskiego to już zupełnie inna epoka w dziejach polskiego myślistwa. Król nie poświęcał się, ani nie hołdował tej pasji. Za to początek XIX wieku przyniósł zagładę dawnego sokolnictwa w Polsce, które nigdy później nie osiągnęło w historii takich rozmiarów.

Sokolnicza subkultura

Dziś jest to sport dla wybranych, choć lepszym określeniem byłaby może pasja, czy sposób na życie.

- To jakby oddzielna subkultura, praktykowana przez niewielką grupę ludzi w Polsce – mówi Paweł. – Spotykają się oni raz czy dwa razy w roku na wspólnych polowaniach. Mają własne obyczaje, tradycje, a nawet język, których nie zrozumie zwykły widz. Nie tylko układają ptaki, czy zajmują się reintrodukcją, ale żyją według zupełnie innych zasad, które trudno pojąć osobie z zewnątrz.

Nie będzie ona w stanie zrozumieć nawet sensu wypowiadanych przez nich słów. Gdyby normalny człowiek posłuchał rozmowy dwóch sokolników, nie pojąłby z niej niczego. Chwal ćwik powiedzą na samym początku, bo jest to typowe powitanie sokolników. Ćwik – to idealnie ułożony ptak, znaczenia czasownika nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć. Oznacza to, że mamy chwalić idealnie ułożonego ptaka, który dla sokolnika stanowi największą wartość.

Inni traktują to jako zawód, na którym zarabiają niemałe pieniądze. Coraz częściej można ich spotkać na lotniskach, wysypiskach, plantacjach borówek czy w miastach, gdzie płoszą wszelkiego rodzaju ptactwo, które mogło by wpaść w silnik, wyrządzić szkodę, roznosić śmieci, czy załatwiać się w centrum miasta. Są i tacy, którzy łączą tradycję z pragmatycznym podejściem. Ale każdy z nich musiał przejść wcześniej naprawdę daleką drogę.

- Minimum sześć lat – ocenia Paweł. – Najpierw szkoła, a potem co najmniej 2 lata stażu w kole łowieckim. Mnie zajmie to jeszcze jakieś 3 – 4 lata.

Aby zostać sokolnikiem trzeba mieć przede wszystkim skończone 18 lat, odbyć staż łowiecki i zdać egzamin myśliwski, co wiąże się z obowiązkową przynależnością do Polskiego Związku Łowieckiego. W tym celu należy zgłosić się do miejscowego koła łowieckiego lub Zarządu Okręgowego PZŁ. Także uczestniczyć w kursie sokolniczym i zdać egzamin na uprawnienia sokolnicze przed komisją PZŁ. Odbywa się on raz w roku na terenie Stacji Badawczej PZŁ w Czempiniu. A na koniec uzyskać jeszcze zezwolenie na łowienie zwierzyny przy pomocy ptaków łowczych.

Stawia na leczenie

- Na razie chcę ukończyć szkołę – mówi Paweł. – W tej chwili jestem w czwartej klasie. Trudno mi powiedzieć, co będzie później. Może rzeczywiście poświęcę się sokolnictwu. Na razie interesuje mnie tradycja – mówi chłopak.

Utrzymuje on kontakt z innymi osobami, które podzielają jego pasję, z Zagnańska, Tucholi czy Białowieży, gdzie istnieją bractwa sokoła.

- Są to osoby w moim wieku, które pracują w podobnych ośrodkach. Leczą ptaki, lub zajmują się reintrodukcją – wyjaśnia Paweł.
Także w naszym mieście udało mu się zarazić pasją do ptaków swoich kolegów.

- Swego czasu zastanawiałem się nad stworzeniem takiego ośrodka w Starachowicach – zdradził chłopak – ale nie miałoby to większego sensu. Przede wszystkim dlatego, że większość czasu spędzam w szkole. W domu bywam weekendami. Poza tym w Bałtowie mamy po swojej stronie dyrektora i nauczycieli, którzy ciągle służą pomocą. My dopiero się tego uczymy.
A jest to bardzo wciągające zajęcie.

- O wiele bardziej interesujące niż samochody czy komputery – twierdzi Paweł, który poleca to swoim rówieśnikom.

- Lepiej, by młodzi ludzie pomagali ptakom niż siedzieli przed blokiem - uważa.

Jedyne, czym trzeba się wykazać, to odrobina cierpliwości.
- Jest to znakomite zajęcie dla wszystkich tych, którzy interesują się przyrodą lub ornitologią. Każdy znajdzie tu coś dla siebie – przekonuje. - Są osoby, które polują z ptakami i takie, które je leczą lub fotografują w naturalnym środowisku. Ale prawdziwy sokolnik jest kimś innym niż ja, lub ten, kto robi im zdjęcia. To najwyższa osoba w hierarchii tych, którzy interesują się ptakami. Mam nadzieję, że kiedyś nim zostanę – dodaje.

(An)

REKLAMA