AAA
Pokrzywdzonymi czują się tylko niektórzy
Mieszkaniowy proces trwa
Piatek, 12 kwietnia 2013r. (godz. 23:35)

W toczącym się w starachowickim Sądzie Rejonowym procesie, w sprawie przydziału mieszkań komunalnych osobom spoza listy oczekujących na lokale gminne, zeznawało już kilkudziesięciu świadków. W minionym tygodniu przed obliczem Temidy stanęli kolejni, ale większość z nich nie wiedziała po co i w jakim charakterze ich wezwano.

fot. Gazeta Starachowicka

- Byłam osobą oczekującą na lokal - mówiła pani Katarzyna, która mimo ośmiu lat starań, nie dostała mieszkania.


Pierwsze podanie złożyła do gminy w 2005 r., Mieszkała z dziećmi (8 i 12 lat) i swoim ojcem w 34-metrowej kawalerce, a jeden z jej synów zmuszony był spać na podłodze. Po śmierci ojca lokal podzielono między spadkobierców, ale do dziś sprawy te nie zostały uregulowane.

- W dalszym ciągu jestem na liście oczekujących - powiedziała sądowi.

Przyznała, że już dwukrotnie otrzymała propozycję mieszkania, ale ich nie przyjęła, gdyż były to jednopokojowe lokale, a starała się o co najmniej dwa. Byłaby skłonna przyjąć nawet mieszkanie do gruntownego remontu, bo gdyby sprzedała spadek po ojcu miałaby na to środki. Najważniejszy jednak był dla niej metraż.

- Mam I grupę inwalidzką, cierpię na reumatoidalne zapalenie stawów, powinnam mieć trochę spokoju - powiedziała na rozprawie.

Pani Małgorzata chciała dostać jakiekolwiek mieszkanie. Na liście była od 2007 r. i w zeszłym dostała 2 pokoje z kuchnią i łazienką przy ulicy Granicznej.

- Czekałam na nie prawie 5 lat, mieszkałam wówczas z matką i dwójką małych dzieci na 38 metrach kwadratowych - relacjonowała swą sytuację sądowi.

Raz była u prezydenta Wojciecha Bernatowicza, ale wyszła już po pięciu minutach, bo - jak zeznała - nie zwracał na nią uwagi. Przeglądał w tym czasie jedynie pisma. Ograniczyła się więc tylko do składania podań. Za każdym razem odpowiedź była ta sama: trzeba cierpliwie czekać, bo wolnych mieszkań brakuje.

- Od lutego 2012 r, byłam praktycznie bezdomna, po sprzedaniu przez matkę mieszkania. W końcu dowiedziałam się, że jest pozytywna decyzja, a podjął ją prezydent Sylwester Kwiecień - mówiła usatysfakcjonowana.

Jedni dostali, inni nie

W przypadku pani Justyny, która od 2002 roku starała się o mieszkanie, było podobnie.

- Mieszkałam z teściami, mężem i synem w dwóch pokojach z kuchnią, a potem urodziło się nam kolejne dziecko. To było już drugie, chciałam więc dwupokojowe mieszkanie - wyłuszczyła swoją sytuację kobieta. W lipcu zeszłego roku lokal taki dostała.

- Wcześniej miałam też propozycję innych, nawet 3- pokojowego przy Alei. Wyzwolenia - mówiła sądowi.

Odmówiła jednak, z uwagi na odległą lokalizację od szkoły. Zintensyfikowała starania i zdecydowała, że pójdzie do prezydenta, ale z uwagi na 2 - miesięczne kolejki na liście przyjęć do Wojciecha Bernatowicza, wybrała się do zastępującego go wówczas Sylwestra Kwietnia.

- Chodziłam do niego co dwa tygodnie, a potem nawet i częściej..

Gdy dowiedziała się o wolnym mieszkaniu przy ulicy Granicznej od razu napisała podanie. Niestety, nie otrzymała go, ale zaoferowano jej inne przy ulicy 9 Maja, które odrzuciła nawet go nie oglądając.

- Pan Kwiecień zapewniał mnie, że dostanę to na Granicznej, a zwłoka miała wynikać z przeciągających się formalności w związku z eksmisją. Potem dowiedziałam się jednak, że dostała je inna kobieta z dwójką dzieci, czym zdziwieni byli też w "lokalowym". Prezydent tłumaczył, że była w bardzo trudnej sytuacji życiowej, podobno "spała z dziećmi po klatce" - stwierdziła mieszkanka.

Dla 79-letniej pani Janiny, która czekała cierpliwie na przydział od ponad 10 lat, mieszkanie się nie znalazło. Zajmowała niewielkie lokum przy ulicy Sportowej, ale warunki miała złe - sama paliła w piecu, wody nie miała w ogóle, a właściciel zgodził się dobrotliwie użyczać jej dziennie ok 4 -5 l. W 1997 r. złożyła więc podanie w gminie. Chciała zamienić je wówczas na inne i właśnie wtedy po raz pierwszy umieszczona została na liście, a potem były kolejne. W 2008 r. dostała wezwanie do obejrzenia jednopokojowego lokalu przy Zakładowej, w tym samym budynku, gdzie była ponoć pijacka melina. Z tego powodu też odmówiła.

- Pani w urzędzie powiedziała mi, że jak nie przyjęłam tego na Zakładowej, to nie dostanę innego, chyba że na Bugaju. Przestałam więc składać podania - stwierdziła dodając, że teraz pomieszkuje na zmianę u synów, raz u jednego, raz u drugiego, opiekując się ich wnukami. W międzyczasie zaproponowano jej jeszcze lokal przy Ostrowieckiej (w budynku dawnej przychodni), na który nie było jej jednak stać.

- Prosiłabym, żeby więcej mnie nie wzywano - powiedziała wychodząc z sali sądowej, bo mam już dosyć całej tej sprawy...

Entuzjazmu z sądowego wezwania nie przejawiał także pan Szymon, który z żoną stara się o mieszkanie, a ciągle nie ma go na liście przydziałów. Po raz pierwszy trafił do grona oczekujących na gminne lokale w 2007 r., choć pierwsze podanie złożył dziesięć lat wcześniej.

- Obecnie z żoną i dziećmi mieszkamy w domku po zmarłym wujku na osiedlu Lubianka. Mamy tam pokój z kuchnią oraz łazienką. Oczekiwałbym dwóch pokoi z kuchnią - powiedział.

15-lat jest na liście, a gmina nie zaproponowała mu żadnego lokalu.

- Sądziłem, że to przez odległą pozycją, jaką zajmowałem - mówił.

W 2008 roku był u prezydenta Bernatowicza, który kazał mu cierpliwie czekać, więc czeka....

Mieli propozycje, tylko warunki nie takie

Pani Małgorzacie, która mieszka z chorym mężem, cierpliwość się wyczerpała. Starania o lokal zaczęła prawie osiem lat temu, gdy wymówiono jej umowę najmu w podległym gminie lokalu, bo znalazł się jego dawny właściciel.

- Napisałam do wydziału lokalowego i w 2007 roku (gdy skończyło się wymówienie) zostałam wciągnięta na listę. Od tego czasu mieszkam w wynajętych mieszkaniach, obecnie już drugim, i wciąż czekam na przydział - mówiła poirytowana. - Poinformowano mnie o mieszkaniu przy Alei Wyzwolenia, ale chyba nie byłabym w stanie finansowo go utrzymać. Było zresztą bez niczego - dosłownie podłoga i ściany, sama musiałbym go wyposażyć, a na to mnie nie stać - stwierdziła.

Dostała propozycję lokalu przy ul. Reja, 22 - metrowego, na 3 piętrze.

- Było zbyt małe na moje potrzeby życiowe, mąż nie byłby w stanie wdrapać się na nie częściej niż raz dziennie. Ma uszkodzoną korę mózgową, w konsekwencji cierpi na epilepsję, ma także zaburzenia węchu, bierze dość mocne leki. Porusza się samodzielnie, lecz w zeszłym roku złamał sobie kręg szyjny. Chodzi, ale nie jest tak sprawny - wyjaśniała odmowę.

Z podobnych powodów nie zgodziła się na lokal przy ul. Żeromskiego, który był ponoć na 4 piętrze.

- Mieszkanie było maleńkie, a okna przy suficie. Remont nie wchodził też w grę z powodów finansowych. Czuję się pokrzywdzona, bo osoby, które nie były na liście, dostały mieszkania, a my, znajdujący się w takiej sytuacji, już nie - zakończyła sądową wypowiedź.

O wiele młodsza starachowiczanka mówiła przed sadem o swoich kilkuletnich staraniach, uwieńczonych sukcesem. Mieszkanie dostała w 2012 roku, kiedy o przydzielaniu mieszkań osobom spoza listy zrobiło się w Starachowicach głośno. Czekała na nie jedynie rok. Nie miała gdzie podziać się z dzieckiem, bo ani rodzice, ani teściowie nie potrafili zapewnić jej lokum, a mąż był akurat w zakładzie karnym. O pomoc poprosiła prezydenta Bernatowicza. Dostała 22-metrowe mieszkanie na Bugaju, bez wody i łazienki, ogrzewane piecami węglowymi.

- Nie wiem, czy byłam na liście mieszkaniowej, ani w jakim trybie dostałam mieszkanie. Mnie najbardziej zależało, żeby wyprowadzić się od teściów. Udało się, nikt nie żądał ode mnie za to korzyści majątkowych - powiedziała.

Zgoła odmienną historię przedstawiła pani Izabela, oczekująca na przydział od 2007 roku. Ani razu nie dostała propozycji, mimo że kilka razy rozmawiała z prezydentem Bernatowiczem i później z Sylwestrem Kwietniem.

- Pan Bernatowicz powiedział mi raz, że jest jedno mieszkanie, ale gdy przyszłam do niego znowu stwierdził, że sprawa go chyba przerosła. W pewnym stopniu czuję się pokrzywdzona, bo wiem, że dostały mieszkania osoby, które były dalej na liście, a ja nadal nie mam gdzie mieszkać - zeznała.

Wśród wezwanych na rozprawę świadków był także młody mężczyzna, który wprawdzie starał się wcześniej z żoną o lokum, ale po rozwodzie w 2008 roku, wycofał swoje podanie. Żona, która miała kontaktować się gminą, mieszka z dziećmi w Londynie i nie wydaje się już przydziałem zbytnio zainteresowana.

Była to jedna z ostatnich rozpraw w sprawie przydziałów gminnych lokali, w której oskarżonymi są prezydenci miasta. Na kolejnej, zaplanowanej w maju, sąd zamierza przesłuchać ostatnich już świadków i przeprowadzić pozostałe czynności procesowe.

(An)

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

REKLAMA