AAA
Stan wojenny wspominają ludzie starachowickiej „Solidarności”
Zima, która skuła Polskę strachem
Piatek, 17 grudnia 2010r. (godz. 12:25)

Noc z 12 na 13 grudnia 1981 roku kilkanaście rodzin z naszego miasta zapamięta, jako jedną z najgorszych w życiu. Ich bliscy zostali wyrwani z domowego ciepła i zabrani w nieznane. To była kara za niezależność wobec władz państwa. Za wartość, której braku młode pokolenie Polaków nie potrafi sobie wyobrazić. Tak jak z trudem dociera do nich, że mogły istnieć sklepy straszące pustymi półkami i milicjanci, którzy pałkami pokazywali ludziom, gdzie ich miejsce. W 29. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego ten mroczny czas wspomina czwórka starachowiczan: twórcy i działacze „S” oraz żona jednego z nich.

Wprowadzony 13 grudnia stan wojenny już pierwszego dnia uderzył w 16 mieszkańców naszego miasta. Zatrzymani przez PRL- owskie służby bezpieczeństwa trafili do Ośrodka Odosobnienia utworzonego w kieleckim więzieniu w dzielnicy Piaski. Wśród internowanych znaleźli się m.in.: Edward Dajewski, Edward Imiela, Krzysztof Kasprzyk, Krzysztof Lipiec, Andrzej Markowski, Henryk Miernikiewicz, Jerzy Nobis, Jerzy Purski, Michał Pytlarz, Jacek Sadowski, Stanisław Szczygieł, Anna Szlapa. A także Aleksander Paniec, który na dzień przed pamiętnym dniem grudniowym obchodził imieniny w gronie kolegów.


Lęk przed Sybirem

Część gości wyszła wcześniej, ale niektórzy zasiedzieli się do późna. Wśród nich Edward Imiela, z którym pan Aleksander zakładał „S” w Fabryce Samochodów Ciężarowych w 1980 roku. Było około północy, gdy do drzwi załomotali milicjanci.

- Było ich pięciu, część w mundurach, część po cywilnemu. Zażądali dowodu osobistego. Musiałem wyjść po dokument z pokoju, ponieważ miałem go w marynarce, która wisiała na korytarzu. Wtedy milicjanci zepchnęli mnie na dół ze schodów. Dlaczego? Może myśleli, że chcę uciec? Zabrali mnie na komendę w samej koszuli i domowych kapciach, bo nie zdążyłem się ubrać. Oddzielnie zabrali też Edka Imielę. Wsadzili nas do zimnych, nieogrzewanych cel. A był wtedy duży mróz. Trudno było przetrwać w takich warunkach około 4 godzin.

Po tym czasie wsadzili nas do samochodów i wywieźli w nieznanym kierunku. W pewnym momencie zatrzymali się w lesie. A ja skojarzyłem to sobie tak, że będą nas rozstrzeliwać. Później potwierdziło się, że w całej Polsce były takie przypadki, że jeśli tylko gdzieś droga biegła przez las, to milicjanci zatrzymywali się w nim, stali jakiś czas i o niczym nie informowali aresztantów. To oczywiście było specjalnie zaaranżowane, żeby ludzi zastraszyć - tłumaczy pan Aleksander.

Konwój dowiózł zatrzymanych do Kielc, do zakładu karnego na Piaskach. Aleksander Paniec został przydzielony do 10 -osobowej celi.

- Prześladowała mnie myśl o wywózce na Sybir. Bałem się, że tam zamarznę. To z powodu braku ciepłego ubrania, które było dla mnie w tym czasie najbardziej pożądaną rzeczą. Przez dwa tygodnie siedziałem w celi tak, jak mnie zabrano ze Starachowic. Jako jedyny z zatrzymanych nie wychodziłem na tzw. spacerniak. Dopiero, gdy Edek pożyczył mi swoje ubranie mogłem pierwszy raz zobaczyć plac więzienny. Tak było przez dwa tygodnie do momentu, w którym dostałem w paczce zimową odzież.

Były też inne przypadki psychicznego dręczenia więźniów: ewakuacja cel pod pozorem wywózki, rozpuszczanie przez bezpiekę pogłosek, że w domu ktoś ciężko choruje, lub plotek o zdradzie żon – podaje przykłady.

Przepadł bez wieści na 2 tygodnie

Kiepskie samopoczucie internowanych poprawiło zezwolenie na odwiedziny najbliższych. Dla rodzin to też była ulga, bo przez długi czas nie miały żadnych wieści o losie aresztowanych.

- Od momentu zabrania męża przez dwa tygodnie nie wiedziałam o nim nic. Ani gdzie jest, ani co się z nim dzieje – mówi Grażyna Paniec.

- Zaraz po zatrzymaniu pobiegłam do szwagra, który był wojskowym, ale nawet jemu nie udało się niczego dowiedzieć – dodaje.

To, co w tym czasie przeżyła, trudno sobie wyobrazić komuś, kto nie doświadczył czegoś podobnego na własnej skórze. Po aresztowaniu została w domu sama z 7 –letnią córką, która, jakby jeszcze było za mało nieszczęść, zachorowała na żółtaczkę tego samego dnia, gdy aresztowano ojca i trafiła do szpitala. Pani Grażyna, żeby nie siedzieć sama w pustym domu przeniosła się do mamy.

Wkrótce okazało się, że staruszka ma poważne problemy ze zdrowiem. Wtedy pani Grażyna kursowała już między dwoma szpitalami. Od totalnej beznadziei uratowała ją wiadomość na temat miejsca przebywania męża. Informację dostała od koleżanki, żony innego znanego działacza „Solidarności” Edwarda Dajewskiego.

- Wtedy wszyscy dowiedzieliśmy się, gdzie są internowani i że można ich odwiedzić na Boże Narodzenie. Chyba w drugi dzień świąt pojechałam z paczką, do której włożyłam przede wszystkim ubranie. Z mężem spotkałam się w sali widzeń zakładu na Piaskach. Z tego, co mi mówił, to starał się, jak najwięcej spać, żeby to przetrwać. No i w celi było ich dziesięciu, więc jakoś się trzymali – opowiada.


Biskupi wymogli przepustkę, koledzy zwolnienie

- Męża pierwszy raz puszczono do domu w maju następnego roku po aresztowaniu. Wyszedł na krótką przepustkę z okazji Pierwszej Komunii córki. Pan Aleksander mówi, że tę chwilę wolności zawdzięcza naciskom wywieranym na władze przez polski Kościół.
- To biskupi nam to załatwili – podkreśla.
- Mąż na dobre wrócił do domu 9 czerwca 1982 roku – dodaje pani Grażyna.
- Najdłużej z nas siedział Jerzy Nobis, który zaraz potem wyjechał do Francji – uzupełnia pan Aleksander.
- Wyszedłem z celi nie dlatego, że skończyła mi się odsiadka, Zostało to wymuszone przez moich kolegów z pracy, którzy skorzystali z zapowiedzi Jaruzelskiego, naciskanego przez Zachód i kościół, że jeśli internowanych poprą załogi, to będą zwalniani. Sporządzało się więc tzw. listy społeczne z podpisami współpracowników internowanego. Z tym, że te obietnice to była często „mowa trawa”, bo gdy inicjatorzy takich list się ujawniali, zaraz interesowała się nimi SB i starała odizolować ich od załogi. W moim przypadku udało się dlatego, że kolega poprowadził to bardzo sprawnie. Nim funkcjonariusze zdążyli się zorientować lista poszła do komendanta wojewódzkiego i już nie było wyjścia – zaznacza pan Olek.


Solidarność dla „Solidarności”

W czasie, gdy mężczyźni siedzieli na Piaskach opuszczone żony i dzieci działaczy „Solidarności” doświadczyły na sobie pozytywnych skutków tego hasła.

- Ludzie robili zbiórki pieniędzy i przekazywali osamotnionym rodzinom. Pamiętam, że dwa razy przynieśli mi do pracy pewną sumę - przypomina sobie pani Grażyna.

- To był Tadeusz Kopeć i Jerzy Stencel. Później ci, którzy już wyszli rewanżowali się pomocą rodzinom osób aresztowanych w późniejszym czasie – dodaje małżonek.

Odzyskana wolność oczywiście cieszyła, ale codzienność jeszcze przez długie lata była szara, wypełniona głównie zdobywaniem podstawowych artykułów. Dziś Pańcowie mogą ze śmiechem wspominać wielogodzinne kolejki za mięsem, buty na kartki, czy wyjazdy z FSC do Warszawy, których celem było zrobienie zakupów w lepiej zaopatrzonych sklepach stolicy. Były to prawdziwe wyprawy po towar, bo kupowało się nie tylko dla siebie, ale i na zamówienie rodziny, kolegów z pracy, czy sąsiadów. Szczególnie pożądanym produktem były parówki.

- Takim liderem zakupów na zamówienie był niejaki Zbyszek Strączyński. Gdy wracał z uczelni do Starachowic to prawie mu się ręce urywały od 4 ciężkich toreb – śmieje się pan Aleksander. I zaraz przytacza anegdotę z czasów internowania. Żeby, jak mówi, te czasy nie kojarzyły się tylko ponuro.

- Przetrzymywany razem z nami lider „S” w regionie świętokrzyskim Jerzy Stępień (późniejszy prezes Trybunału Konstytucyjnego) potrafił grać na saksofonie. Kiedyś, gdy szedł korytarzem z tym saksofonem zobaczył go jeden z „klawiszy” i bardzo się zainteresował, bo sam grywał na weselach. Jurek zaproponował mu, żeby zagrał zaintonowaną przez niego melodię.

Była to melodia piosenki „Regan przyjacielem naszym jest”. A prezydent USA był wtedy uważany przez Jaruzelskiego za największego nieprzyjaciela PRL. Zaczęliśmy śpiewać piosenkę, a „klawisz” - służbista zupełnie nieświadomie grał zakazaną melodię.


Wojna państwa z obywatelami

Edward Imiela, przewodniczący fabrycznej „S” niedzielnego przemówienia Wojciecha Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego, wysłuchał wraz z kolegami już w więzieniu na Piaskach.

- Zanim jednak do tego doszło przeżyliśmy wszyscy chyba najgorszą noc w życiu – rozpoczyna opowieść pan Edward.

- Jeszcze 10 grudnia mieliśmy czwartkowe zebranie Komisji Fabrycznej „S”, na którym przedstawiłem informacje o aktualnej sytuacji politycznej w kraju. M.in. wspomniałem o możliwości wprowadzenia stanu wyjątkowego, gdyż różne wydarzenia wskazywały na taką ewentualność. Jednak nikt chyba do końca nie wierzył w taki obrót sprawy.

Ja zresztą też. Były wprawdzie głosy, że to prawdopodobne, ale absolutnie nie przed świętami. W sobotę 12 grudnia wieczorem zadzwoniłem do solenizanta Aleksandra Pańca i złożyłem mu życzenia. On zaprosił mnie do siebie i mimo że moja żona odradzała mi wyjście, wybrałem się do niego. Około godz. 23. 00 ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Solenizant wyszedł otworzyć i wkrótce okazało się, że w domu jest milicja, która domaga się zabrania Olka. Ruszyłem z „odsieczą”, zaczęliśmy się szarpać na klatce schodowej. Szarpanina była jednak krótka.

Milicjanci zagrozili użyciem gazu i tak ostatecznie ostudzili nasze zapały. Któryś z nich wskazując na mnie powiedział: „To jest Imiela” i za chwilę okazało się, że ja też powinienem się ubrać i zejść do samochodu. Trafiliśmy do budynku MO, a zaraz potem na tzw. dołek, czyli do cel w piwnicach. Podczas tych ponurych czynności poprosiłem o możliwość zadzwonienia do domu. Otrzymałem wulgarną odpowiedź, która ostatecznie sprowadziła mnie na ziemię. Przy okazji pokazano mi mikrofon wyjęty z mojego domowego telefonu. W tym momencie uzmysłowiłem sobie, że podobna ekipa jak u Olka, musiała być też u mnie w mieszkaniu.

Z późniejszych relacji żony dowiedziałem się, że milicja rzeczywiście się pojawiła i szukała mnie we wszystkich pomieszczeniach, nawet na balkonie. To nocne najście na dom bardzo przeżyły nasze małe dzieci (wówczas w wieku 9 i 3 lata oraz rok). Moje zatrzymanie było dla rodziny prawdziwym dramatem. Byłem jedynym żywicielem rodziny. Nie mieliśmy żadnych oszczędności, a na dodatek zabrałem ze sobą wszystkie kartki żywnościowe.

Żona z trojką małych dzieci znalazła się w sytuacji niezwykle trudnej, nasi rodzice już nie żyli. Potem się okazało, że moi bliscy przeżyli ten trudny okres dzięki wielkiemu sercu naszych znajomych, a także nieznajomych, którzy w odruchu cudownej solidarności wspomagali moją rodzinę, jak mogli – mówi z wdzięcznością.


Teraz nas rozwalą...

Noc z 12 na 13 grudnia na zawsze zapamięta jako wyjątkowo ponurą. Milicjanci co jakiś czas dowozili do starachowickiej komendy nowych zatrzymanych.

- Po głosach zaczęliśmy rozpoznawać, kto właśnie dołączył. Nad ranem wyprowadzili nas z cel i na dziedzińcu załadowali po pięciu do więźniarek. W dużym napięciu ruszyliśmy ośnieżonymi ulicami w kierunku Skarżyska, a potem Kielc. W samochodzie, jak pamiętam, oprócz mnie byli: Henryk Miernikiewicz, doktor Purski, Olek Paniec i Józek Wikiera.

W okolicy Zagnańska kolumna więziennych samochodów nagle skręciła w leśną drogę i zatrzymała się. Wówczas naprawdę się bałem. Wytworzyła się bowiem taka atmosfera grozy, że chyba wszyscy myśleliśmy o jednym: „Teraz nas wyprowadzą i rozwalą”. To kumulacja przeżyć tej ponurej nocy spowodowała chyba tak straszne przeczucia. Za chwilę okazało się, że na szczęście, to tylko nasza wyobraźnia stworzyła zagrożenie. Kolumna wozów znów wróciła na szosę.

W Kielcach spotkaliśmy się już z wieloma kolegami z całego regionu i atmosfera radykalnie się poprawiła. W dużej grupie zawsze jest lepiej. Po wysłuchaniu przemówienia Jaruzelskiego dowiedzieliśmy się wreszcie, co my tu właściwie robimy. A jak już się dowiedzieliśmy, to nas rozdzielono do cel i zaczęło się internowanie. Życie w czteroosobowej celi z jednym kiblem na początku było trudne, ale po jakimś czasie uregulowaliśmy sobie korzystanie z tego urządzenia.

Pamiętam, jak któregoś dnia zobaczyłem na spacerniaku panią profesor Pomianowską, wspaniałą, dobrze mi znaną osobę (aktywna działaczka opozycyjna z Radkowic - przyp. autorki). To spotkanie mocno utkwiło mi w pamięci. Okazało się bowiem, że takiej miłej starszej pani nasze państwo też się bało, bo internowano ją podczas kuracji – stwierdza z ironią.


Szara wolność i jedyne piękne wspomnienie

Pan Edward opuścił więzienie na Piaskach w Wigilię 1981 roku.

- Moje zwolnienie stworzyło wśród rodzin innych internowanych nadzieję na rychły powrót ich bliskich. Niestety, tak się nie stało, a dla mnie zaczęło się szare, niełatwe życie na wolności. Okazało się, że moje ciocie tak bardzo przeżyły to moje internowanie, że rozchorowały się ciężko i niedługo po nowym roku umarły. Wróciłem do dawnej pracy w Zakładzie Narzędzi, gdzie zaraz założono mi specjalny zeszyt.

Musiałem się do niego wpisywać nawet przy wyjściu do ubikacji. Podejmowałem próby walki o samorząd załogi, czyli rady pracownicze, ale wszystkie moje poczynania były torpedowane przez organizację partyjną przeróżnymi metodami. Łącznie z wywiezieniem mnie do Tczewa w dniu wyborów do Rady Zakładowej. W kwietniu 1985 roku zostałem zwolniony. Sąd pracy, do którego się odwołałem stwierdził po 6 posiedzeniach, że „nie jest władny do ingerowania w wewnętrzne sprawy FSC”.

W tym samym czasie zwolniono z fabryki także Krzyśka Muzykę. Spotykaliśmy się na sprawach w sądzie. Stan wojenny z jego wszystkimi skutkami, był najbardziej ponurym okresem w życiu moim i mojej rodziny. Jedynym pięknym wspomnieniem z tego czasu była cudowna solidarność ludzi wielkiego serca, spieszących naszym rodzinom z pomocą. I za to wszystkim, tym znanym i nieznanym serdecznie dziękuję – mówi E. Imiela.


Generał zamiast Teleranka

Zbigniew Rafalski, wieloletni (od 1988 roku) szef „S” w Starachowicach mówi, że stan wojenny to było dla niego zaskakujące wydarzenie. Pracował wtedy w filii FSC w Iłży i przewodniczył tamtejszemu związkowi.

- Zdaje się, że Jaruzelski miał swoje wystąpienie jakoś rano. Chyba zamiast Teleranka (program dla dzieci - przyp. autorki). Ja dowiedziałem się od teścia. Obudził mnie rano 13 grudnia teść i powiedział, że jest stan wojenny. Szczerze mówiąc nie wiedzieliśmy jeszcze, co to w praktyce oznacza. Wyszedłem z domu zobaczyć, co się dzieje w Starachowicach. Ulice były puste. Poszedłem do Andrzeja Markowskiego, zobaczyłem drzwi jego mieszkania wyważone przy zatrzymaniu.

Zacząłem się dowiadywać, kogo jeszcze internowano i na tym upłynęła mi ta niedziela. Następnego dnia pojechałem do pracy do Iłży. Otworzyłem biuro „S” i czekałem. Nikt nie przychodził, więc ten czas wykorzystaliśmy na wywieszenie przez okno sztandaru związku i na ukrycie ulotek, które nie powinny wpaść w ręce milicji. Po dwóch godzinach zjawiło się wojsko. Oznajmili, że zabierają mnie w związku ze stanem wojennym.

Skuli mnie i zawieźli na komisariat w Iłży. Przetrzymano mnie kilka godzin ostrzegając, że jeśli podejmę działalność skończy się to internowaniem. I puścili do domu, bo chyba nie bardzo wiedzieli, co dalej ze mną zrobić – przypuszcza pan Zbyszek.


Czcionki do ulotek zakopywał pod jałowcem

Nie przestraszył się gróźb mundurowych. Skoro nie można było działać legalnie przerzucił się na konspirację. Tak, jak całe przetrzebione aresztowaniami środowisko „S”.

- Ze względów bezpieczeństwa zorganizowaliśmy się w małe grupy i nie kontaktowaliśmy między sobą. Andrzej Pryciak, Adam Krupa, Leszek Nowak – to ludzie, z którymi wtedy współpracowałem. Zajęliśmy się przede wszystkim kolportażem podziemnych ulotek i prasy, której ukazywało się w kraju naprawdę dużo.

Do Starachowic przywoziła ją głównie Teresa Pogłódek. Oprócz tego tu na miejscu drukowaliśmy tzw. czerwone ulotki, czyli farbą w tym kolorze. Potem zawsze zakopywaliśmy czcionki pod jałowcem. Raz ukryliśmy je tak, że do dziś nie możemy ich znaleźć – uśmiecha się pan Zbyszek.

W 1982 roku odbyła się w Starachowicach opozycyjna manifestacja. Jak podkreśla Z. Rafalski, było to znaczące wydarzenie w całym regionie świętokrzyskim, bo poza Kielcami, już w żadnym innym mieście nie doszło do tak jawnie okazywanego komunistom sprzeciwu. Za odwagę ponieśli kary finansowe. Potocznie nazywało się to zapłaceniem kolegium.


Amnestia po wizycie Papieża

W maju 1983 roku pan Zbigniew został aresztowany.

- Za rozprowadzanie ulotek, które jak się potem dowiedziałem, przygotowała profesor Wanda Pomianowska. Znaleźli je w moim domu po rewizji. Nie przyznałem się do kolportażu, mówiłem, że ulotki znalazłem na ulicy. Po przetrzymaniu przez 24 godziny na „dołku” w Starachowicach, zabrali mnie najpierw do Radomia, a potem przespałem się w areszcie w Zwoleniu. Po 3 dniach wróciłem do domu.

I za 2 dni znów mnie aresztowali, ale tym razem od razu zawieźli na Piaski w Kielcach i posadzili za próbę obalenia ustroju, za co groziło do 8 lat więzienia. W tym czasie był w Polsce z pielgrzymką Jan Paweł II. Kilka tygodniu później wprowadzono amnestię dla więźniów politycznych i tak uniknąłem wyroku – wspomina.

Z więzienia wyszedł w lipcu 1983 roku. W tym samym miesiącu (dokładnie 22 lipca) generał Jaruzelski ogłosił zakończenie stanu wojennego na terenie PRL.


Komuniści zaczęli odpuszczać

Na wolną Polskę trzeba było jednak poczekać do 1989 roku. Pan Zbigniew doskonale wiedział, że komuniści będą dalej nękać „Solidarność”.

- Po wyjściu na wolność już niczego w domu nie trzymałem, bo bałem się rewizji, w czasie której kipiszowali (sprawdzali) wszystko, łącznie z bielizną żony. Raz o tym zapomniałem i nie pozbyłem się nielegalnych pism. Miałem je w kieszeni kurtki, gdy przyszli z rewizją. To zdarzenie zapamiętałem szczególnie, bo dobrze świadczyło przynajmniej o niektórych przedstawicielach milicji. Jeden z mundurowych na pewno znalazł pisma, bo skoro włożył rękę do kieszeni kurtki, to nie ma cudów. Ale temu z SB powiedział, że skontrolował szafę i nic tam nie ma.

Milicjanci, jak wszyscy ludzie, byli różni. Jeden na komendzie wrzeszczał, że mnie zabije, a inny wyszedł, żeby kupić mi papierosy i gazetę. Z kolegą, który prowadził mnie pod lufą karabinu chodziłem wcześniej do jednej klasy podstawówki. Albo ludzie, którzy na mnie donosili, o czym wiem ze swojej teczki udostępnionej przez Instytut Pamięci Narodowej. Z materiałów wynika, że mówili znacznie mniej, niż naprawdę wiedzieli. Tak, żeby mi nie zaszkodzić – zamyśla się pan Zbyszek.

„Solidarność” ciągle była traktowana przez władze jak organizacja nielegalna, ale w 1988 roku już dało się odczuć początki odwilży po zimie stanu wojennego.

- Pojechaliśmy wtedy do Częstochowy na pielgrzymkę świata pracy, a po powrocie powołaliśmy Tymczasową Komisję NSSZ „S” w FSC i ogłosiliśmy to na spotkaniu w parafii Wszystkich Świętych. Milicja wiedziała, ale już nie reagowała aresztowaniami. Myślę, że komuniści zaczęli odpuszczać, bo też zdawali sobie sprawę, że ludzie mają dość.

Dość sklepów z octem na półkach, albo z pustymi hakami w mięsnym, dość stania kilka tygodni w kolejce za lodówką – mówi weteran czasów, które ciągle trzeba przypominać. Ku przestrodze kolejnych pokoleń od 21 lat wolnej Polski.

Iwona Bryła

PRZECZYTAJ TAKZE:
Oscar - 22-12-2010 19:37
Mam prośbę o trzymanie się tematu. W tym przypadku stanu wojennego.
bozena - 22-12-2010 18:19
------------------------------ Podwaliną życia jest sam Bóg. Nie ma możliwości odłączyć Boga od życia. Imię Boga to zupełnie co innego. Nadużywanie jest wówczas gdy wzywamy jego imię nadaremnie do czczych rzeczy a nie powoływanie się na jego słowa, które samo mówi za siebie. Cała historia, szczególnie Polski jest związana z w [...]
Pelek - 22-12-2010 17:36
Bez obrazy, ale aż boję się myśleć co by było jakby "wojskowość" kolegi przypadła na lata czterdzieste ubiegłego wieku.
Peter - 22-12-2010 16:32
Na ten temat także można mocno dyskutować, zwłaszcza spoglądając na treść traktatu Lizbońskiego.
facio - 22-12-2010 14:13
Tak sie składa ze słuzyłem w wojsku komunistycznym i tym obecnym RP. Z jednej przysiegi mnie zwolniono a druga złozyłem. I co mimo sympatii lub antypatii idac za swoimi przekonaniami lub sympatiami mogłem sobie na przykład z ruskim wywiadem współpracowac. Nie jest cos takiego jak cigłośc państwa. Niezależnie jak było to PRL b [...]
Peter - 22-12-2010 12:51
Dokładnie - nie mieszajmy Boga w historię. Wg jakich zasad? Komunistycznego wojska polskiego co z suwerennością miało tyle wspólnego jak dodatni bilans finansowy naszego miasta? Bez pierdół, nie rozumiesz podstawowych spraw. Kogo on zdradził? Wolną Polskę? Nie było takiej.
El Chupacabra - 22-12-2010 12:32
Pani Bożeno rozumiem iż Pani sposób wypowiedzi jest związany z głęboką wiarą, jednakże moim zdaniem nie powinna Pani nadużywać imienia Boga gdyż robi to Pani nagminnie i przesadza. W ocenę historii nie mieszajmy Boga, gdyż nie ma z nią nic wspólnego.
bozena - 22-12-2010 12:17
Myślę, że za pisanie tego typu tekstów jest celowe, aby sprawić na ile jeszcze ludzie myślą i wywołać oburzenie osób czułych na prawdę. Biblia mówi, że ojcem kłamców jest szatan. Jeśli ten Pan sam by stał się ofiarą systemu inaczej by mówił. Osąd ostateczny jest w Bogu. Poczekajmy bo już niedługo czy ktoś wierzy czy nie to nas [...]
facio - 22-12-2010 10:14
HA HA ale facet dopalasz przed czym wojną siatową bez pierdóŁ. nie róbcie z zdrajcy zbawiciela swiata. Ale Ci facet, ktos bzdur napowiadał albo czytałeś jakąś fantastykę. A propo uderzeń atomowych to zarówno w ramach byłego układu Warszawszkiego jak i Nato w planach przewidywane są udzerzenia atomowe w zalezności od sytuacji [...]
Peter - 21-12-2010 21:09
Historii nie oszukamy. Pan Jaruzelski to zdrajca i wiele wskazuje na to, że zbrodniarz. Pan Kukliński - kogo on zdradzał? Czerwonych? Przysięga wojskowa? - G***o warta, bo składana dla ZSRR. Przecież Polska w latach 1944/45-1989 nie miała ani grama suwerenności. Byliśmy państwem satelickim pod dyktatem ZSRR. Prawdopodobnie przyc [...]
Pelek - 21-12-2010 09:28
I tu chyba jest wyjaśnienie poglądów. Jak by SBecja mocniej trzymała roboli za mordę i zamordowała jeszcze kilku więcej dla przykładu, to by roboty nie spieprzyła. I wtedy -powinna dostać chyba podwyżki. . Dla mnie trochę dziwna moralność - mogą mordować byle by robili to dobrze. Bo inaczej obetną im emeryturki
facio - 21-12-2010 09:26
Jak widać z wypowiedzi mocno ortodoksyjna wypowiedż. A skad te informacje ,ze mielismy byc starci z mapy świata i co zdrajca Kukliński nas urawtował przed czym. Kukliński był tylko narzedziem w uzyskiwaniu poufnych informacji a jego pzrekonania zostały wykorzystywane do tej misji. Nie ważne ze rozpatrujemy jego osobe z obecnej [...]
bozena - 21-12-2010 00:22
Człowieczeństwo i obrona życia ludzkiego jest ponad wszystko. Gdyby Pan Kukliński nie zrobił tego co zrobił to pewnie Pana już by nie było z mądrymi treściami na forum. Nie żyły by całe rodziny wielu ludzi "mądrych ". Mądrość to nie nienawiść ale umiejętność rozróżniania dobra i zła. Nawet to nie pozwala ludzi osadzać, gdyż Bóg [...]
facio - 21-12-2010 00:02
Panowie Kukliński to zdrajca nie bohater. Cała istots polega na tym ,że złozył przysięge wojskową. Służył w wysokich strukturach wojska. Wywożc plany wojskowe nie ważne że ludowego bo innego nie było narażał nie tylko wojsko ale również niewinną ludnośc cywilną. Kazda zdrada formacji w której siesłuży to zdrada bo naraża sie nar [...]
bozena - 19-12-2010 02:25
Obrona Narodu Polskiego nie jest zdradą ale bohaterstwem. Kto przebiera się w Polskie mundury udając Polaków działając na rzecz innych narodowości ten jest prawdziwym zdrajcą. Po wojnie Rząd "Polski działał na szkodę Narodu Polskiego. Dziwię się, że jeszcze jest ktoś, kto jak widać nie umie rozróżniać dobra do zła. Owszem jest [...]
Pelek - 18-12-2010 22:16
Mam wrażenie, że iceman nie posiada poglądów. Ani lewicowych ani prawicowych. Bardzo lubi za to wkładać kij do mrowiska i cieszyć się jak coś z tego wyniknie. Jak małe dziecko. Szkoda tylko, że chyba nie zastanawia się nad słowami które pisze. No fakt. Żołnierze AK walczący z UB i KBW to przecież też zdrajcy - walczyli z "p [...]
Messi - 18-12-2010 15:28
W takim razie Jaruzelski,Kiszczaki nie Kiszczaki,na usługach Sowietów-przeciwni wolnej Polsce.Zdrajcy. W takim razie całe to towarzystwo komunistyczne,zaraz po wojnie,na usługach Sowietów-przeciwni wolnej Polsce.Zdrajcy. Iceman to są fakty,a Ty bredzisz nie jak człowiek o lewicowych poglądach,tylko jak komunista.zakłamany komun [...]
iceman - 18-12-2010 14:15
Oczywiscie, ze z polskiego. Jako oficer wojska polskiego sprzedal swoja ojczyzne - jest zwklym zdrajca i nie ma zadnego tlumaczenie - zdrada to zdrada bez wzgledu na okolicznosci, ustroj panstwa etc.
Pelek - 18-12-2010 14:04
Skoro nie spytałeś dlaczego Jaruzela uważam za zbrodniarza, to widocznie wiesz. Można się oczywiście z tym zgadzać lub nie - to kwestia ocen. Natomiast ja kompletnie nie znam powodów dla których nazywasz Kuklińskiego zdrajcą i bandytą. Czy mógłbyś mi to wyjaśnić ? Zwróć tylko uwagę czy będziesz to robił z Polskiego czy Radziec [...]
iceman - 18-12-2010 12:54
W takim razie kim dla ciebie jest jeden z najwiekszych zdrajcow i bandytow w historii Polski pulkownik kuklinski ????
Pelek - 18-12-2010 09:56
I tak głupota i nieznajomość historii działa na ludzi. No chyba, że ktoś był komuchem - temu naprawdę żal tamtych czasów. Bo zbrodniarz. Proste.
gaceq - 17-12-2010 22:57
Jaruzelski zrobił więcej dla tego kraju niż się mogłoby wydawać. Nie rozumiem czemu jest tak piętnowany dziś
iceman - 17-12-2010 22:36
Niech zyje 1000 lat General Wojciech Jaruzelski !!!! Chwala mu i czesc na wieki !
Młody - 17-12-2010 22:23
Precz z komuną !!!
REKLAMA