AAA
Czas na Billa Evansa ze Starachowic
Sprawdź, gdzie zaprowadzi Cię ich muzyka...
Niedziela, 25 marca 2012r. (godz. 18:54)

Nagrania do swojej autorskiej płyty rozpoczął w zeszłym tygodniu Kamil Urbański, starachowicki piasta, który wspólnie z Jędrzejem Łaciakiem pod szyldem Interplay Jazz Duo wygrał 14. Bielską Zadymkę Jazzową. Jakie kawałki się na niej znajdą i co nowego powie o nich Jan "Ptaszyn" Wróblewski, który wyraźnie wziął tych muzyków pod swoje skrzydła? O drodze na szczyt i ciężkiej pracy, a także radości z tworzenia, rozmawialiśmy z dawnym wychowankiem Starachowickiego Juniors Band, który niedawno wystąpił także w Ekomuzeum.

fot. Gazeta Starachowicka

Jak dotąd znany był głównie z Piwnicy Artystycznej Wandy Warskiej i Andrzeja Kurylewicza w Warszawie oraz aranży dla Gaby Kulki. Ale w ubiegłym roku zasłynął pod własnym szyldem, a jego Interplay Jazz Duo, przeżywało falę sukcesów. Mimo coraz większego rozgłosu wokół zespołu, ale i jego osoby, nadal ma w sobie dużo pokory wobec muzyki, a także brzmień, które współtworzy z Jędrzejem Łackiem. A przy tym jest tym samym człowiekiem, skromnym i ciepłym, z którym poznałam się w Studio Wąchock, przy okazji nagrań dla Juniors Bandu. Z chęcią przyjął też zaproszenie do naszej redakcji, choć łatwo nie było z uwagi na liczne próby oraz wyjazdy. Ale udało się jeszcze przed jego wejściem do studia Radia Katowice. To właśnie tam odbyły się w czwartek nagrania do jego pierwszej, autorskiej płyty.


- Pojawi się na niej cały materiał, który zaprezentowaliście w Bielsku?

- Myślę, że tak. Długo zastanawialiśmy się nad jego wyborem, bo konkurs w Bielsku jest inny niż wszystkie. Nie chodzi tu o prezentowanie talentu czy jakiś standardów jazzowych, ale o własny projekt, nowy i świeży. W dodatku na tyle dobry, że może stać się gotowym materiałem na płytę. Na prezentację jurorzy dają, nie jak zazwyczaj 20, a aż 45 minut dla każdego wykonawcę, a więc mniej więcej tyle ile trwają recitale koncertowe największych światowych sław.

- Można dużo pokazać, ale równie dobrze się na tym wyłożyć…

- Nie chcieliśmy "ugrząźć", dlatego dokładnie to przemyśleliśmy. Wszystko tworzyło całość. Robiliśmy krótkie przerwy, ale pierwotnie mieliśmy tego w ogóle nie robić. Utwory doskonale ze sobą korelują, nie ma potrzeby się zatrzymywać. Wystarczy wygasić dźwięk i od razu rozpocząć następny. Świetnie się to sprawdziło, dlatego taki właśnie materiał chcielibyśmy zaproponować na płytę. A oprócz tego może jeszcze coś dołożymy…

- Wspaniałe ukoronowanie tej waszej dwuletniej współpracy z Jędrzejem…

- Szczerze powiedziawszy, byłem z początku trochę przeciwny tym wszystkim konkursom. To nie jest do końca to co mi w duszy gra. Nie lubię rywalizacji i zmagań, a konkursy niestety są od tego, żeby wyłonić kogoś spośród kogoś i wskazać teoretycznie tego lepszego. Ale muzyka to nie jest sport, trudno tu o mierzalne wyniki. Nie można ocenić kto skoczył dalej i kto jest najlepszy.

- A jednak wziąłeś w nich udział…

- Jędrzej mnie jakoś namówił. Tłumaczył, że nas to wzmocni, pomoże nabrać doświadczeń. I oczywiście miał rację, bo dla nas był to rok konkursowy… Pierwszy konkurs na który pojechaliśmy, to Jazz nad Odrą. Tak się dość ładnie zaczęło, że dostaliśmy tam trzecią nagrodę i wyróżnienie. Później były "Nadzieje Warszawy", gdzie zdobyliśmy nagrodę specjalną. Następnie pojechaliśmy do Jeleniej Góry, na "Powiew Młodego Jazzu", a więc bardziej poważny już konkurs na Międzynarodowym "Krokus Jazz Festiwal". I tam udało się zdobyć drugą nagrodę. Tydzień po nim pojechaliśmy na 4TH Azoty Tarnów International Jazz Contest, gdzie dostaliśmy drugą nagrodę. No i wreszcie Zadymka i trochę nieoczekiwany sukces. Już samo zakwalifikowanie się do finału spośród 33 wykonawców, było dla nas wspaniałe. A to, co zdarzyło się później przerosło nasze oczekiwania... Zachowaliśmy jednak zdrowy rozsądek (śmiech). Kiedy w sobotę usłyszeliśmy werdykt, byliśmy bardzo podekscytowani. Ale na drugi dzień pojechaliśmy już do Katowic, by zdążyć z próbami jeszcze przed koncertem wieczorem. Szef naszego Instytutu na Akademii Muzycznej, specjalnie udostępnił nam salę.

- W końcu zaistnieliście także medialnie. Dziś coraz więcej o Was się mówi. Niezwykle ciepło wypowiada się nawet Jan "Ptaszyn" Wróblewski …

- Jesteśmy dumni i czujemy się zaszczyceni, że najpierw nas dostrzegł, a teraz ciągle promuje.

- W zasadzie to chyba On Wam ten sukces wywróżył...

- Dostrzegł nas już po "Krokusie" i zaraz zaprezentował w radiu. Potem spotkaliśmy się w Tarnowie, gdzie był członkiem jury i przyznał nam trzecią nagrodę. Faktycznie chyba nam ten sukces wywróżył… W radiowej "Trójce" w programie "Trzy Kwadranse Jazzu" mówił o nas i prezentował naszą muzykę. A później była Zadymka. W międzyczasie redaktor Paweł Brodowski, naczelny największego opiniotwórczego magazynu jazzowego Jazz Forum, a przy tym wspaniały człowiek, który notabene dał nam wyróżnienie specjalne na warszawskim konkursie i oceniał też podczas "Zadymki", zaprezentował naszą muzykę w Programie 2. Polskiego Radia. Faktycznie trochę ostatnio się dzieje...

- Co czujesz słysząc w ust Jana "Ptaszyna" Wróblewskiego porównania do Billa Evansa?

- Jestem niezmiernie wzruszony. Wspaniale usłyszeć taki komplement. Bill Evans to chyba najbardziej genialny muzyk na świecie, którego grą nawet klasycy są zachwyceni. Takie porównanie tylko uskrzydla, zwłaszcza że razem z Jędrzejem bardzo lubimy tego muzyka. I nie ukrywam, że dużo się wzorowaliśmy na jego duecie ze Scott’em LaFaro, który jest znakomitym basistą. Miło więc słyszeć, że te korelacje są odnajdywane oraz słyszalne w naszej muzyce.

- Nie żałujesz więc swojej decyzji o utworzeniu zespołu…?

- Co do tego nigdy nie miałem wątpliwości. Od pierwszego naszego zetknięcia i pierwszych dźwięków, wiedzieliśmy że coś z tego będzie. I tak się stało.

- Ale Twoja działalność to nie tylko Interplay Jazz Duo… Zajmujesz się także wieloma innymi rzeczami.

- Tak, choć w zeszłym roku rzeczywiście skupiłem się głównie na Interplay. Ale wszystko tak naprawdę zaczęło się dla mnie w 2004 roku na Warszawskim Festiwalu Pianistów Jazzowych, gdzie podczas debiutów udało mi się zdobyć pierwszą nagrodę i jakby przyłączyć do środowiska warszawskiego. Postawiłem nabrać trochę doświadczeń, zwłaszcza że miałem możliwość współpracowania z artystami takimi jak Andrzej Kurylewicz, Wanda Warska, Wojtek Karolak, Paweł Pańta, Andrzej Jagodziński. To byli naprawdę wspaniali ludzie jak Adam Cegielski czy Grażyna Auguścik. Można byłoby tak długo wymieniać ….

Koncertowałem z Kwartetem Wilanów, Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia w Katowicach pod dyrekcją Jacka Rogali, czy Polską Orkiestrą Sinfonia Iuventus pod dyrekcją Moniki Wolińskiej. Dzięki temu zdobyłem wiele doświadczeń. W międzyczasie rozpocząłem też studia na Akademii Muzycznej w Katowicach.

Dużo mi dał fortepian w klasie prof. Niedzieli oraz kompozycje i aranżacje w katedrze prof. Zubka. Zajęcia miałem z Sebastianem Perłowskim, który w dziedzinie instrumentacji i aranżacji kompozycji na wiele rzeczy otworzył mi oczy. Aż w końcu doszliśmy do wniosku z Jędrzejem, że warto "odpalić" swój własny projekt. Bo Interplay jest już pracą na własne nazwisko. Wiadomo, że jeśli akompaniuje się Grażynie Auguścik, to duży sukces, ale przez cały czas stoi się jakby w cieniu. A tutaj możemy zaprezentować własną muzykę, pokazać co mamy do powiedzenia. Dlatego tak dużo czasu poświęciłem Interplay.

Choć oczywiście nie zaniedbuję też innych projektów, jak choćby tego ze Staszkiem Soyką. Myślę, że ci, którzy będą słuchać najnowszej płyty Juniors Band, z pewnością się zdziwią. Niedawno wspólnie z Moniką Kowalczyk i Piotrem Kogutem daliśmy koncert w Ekomuzeum. To trochę lżejszy program i świetna zabawa, a ja lubię się dobrze bawić (śmiech). W dodatku zupełnie odmienny do tego co robię w Interplay, gdzie ważna jest koncentracja. Już od pierwszego dźwięku następuje takie skupienie, że najdrobniejszy szelest potrafi zachwiać tu równowagę. A na koncercie zwłaszcza tym konkursowym, trzeba nad tym panować.

Mamy ogromny szacunek z Jędrzejem do każdego, nawet najdrobniejszego dźwięku. Podczas Zadymki miałem 45 minut takiego skupienia, jakiego w życiu jeszcze nie miałem. Kiedy przestaliśmy grać, odetchnęliśmy wreszcie z ulgą (śmiech).

Wciąż utrzymuję kontakt z Mirosławem Gęborkiem, który tak naprawdę mnie "wypchnął" i pokazał o co w tym wszystkim chodzi, za co jestem mu bardzo wdzięczny.

- Zawsze wiedziałeś, że chcesz grać właśnie na fortepianie?

- Dobre pytanie! Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Wydaje mi się, że nie miałem wyboru (śmiech). Ten fortepian chyba został mi tak wybrany, po części przez mamę, która już dawno sobie "uknuła" że obaj synowie powinni grać, a po części przez komisję w szkole. Ale fakt, nikt mnie do tego nie zmuszał, miałem prawo zmienić instrument. Kilka razy zastanawiałem się nawet czy to był trafny wybór. Bo zawsze interesował mnie bardzo kontrabas, a także instrumenty dęte, zwłaszcza saksofon i trąbka. Jeśli chodzi o te ostatnie, rewanżowałem je sobie trochę aranżem. Co prawda sam nie gram, ale piszę muzykę, a ludzie ją później grają. Oni są jakby moją orkiestrą. Natomiast kontrabas rewanżuję sobie Jędrzejem. To najlepszy basista, na jakiego mogłem w ogóle trafić. A fortepian pokochałem prawdziwie, kiedy zacząłem się fascynować harmonią. To jeden z niewielu instrumentów, które umożliwiają dowolne aranżowanie przestrzeni. I tak się mi to spodobało, że w tej harmonii nadal jak widać siedzę. I nie zamieniłbym jej na żaden inny instrument.

- A kiedy zaświtało Ci w głowie, że sam możesz coś tworzyć?

- Oj bardzo dawno (śmiech). Pierwsze próby podejmowałem jeszcze w big bandzie. Zresztą już w podstawówce mieliśmy szkolny zespół. Napisaliśmy nawet jakieś kompozycje. Oczywiście wszystko to było mało profesjonalne, ale każdy przecież od czegoś zaczyna...

- To jak od studenta, który w muzyce zaczyna dopiero uczyć się chodzić, doszedłeś do Gaby Kulki?

- Wszystko zaczęło się właśnie na studiach. Okazało się bowiem, że studiuję razem z perkusistą Gaby - Robertem Raszem. Od razu przypadliśmy sobie do gustu, zresztą nadal mocno się przyjaźnimy. Spotykamy się w szerszym gronie, z naszymi żonami oraz córkami. Mieszkamy dość blisko, a jego córeczka się urodziła dwa tygodnie po mojej, mamy więc wspólne tematy. Tak się złożyło, że Gaba wpadła wówczas na pomysł, żeby umieścić na płycie instrumenty dęte, a że sama tego nie robi, postanowiła zlecić to mnie. Potem poszło już szybko. Poprosiła o napisanie aranżacji utworów na kameralną orkiestrę smyczkową. Wystąpiła z nimi na Inowrocławskiej Nocy Solanowej, w towarzystwie wspaniałej orkiestry smyczkowej z Bydgoszczy. Zobaczymy co będzie dalej…

- A jest szansa, że coś dalej będzie?

- Nie mówię nie, ale szczegółów na razie nie zdradzam (śmiech).

- Z którym z dotychczasowych artystów najmilej Ci się współpracowało?

- Jeśli chodzi o Staszka Soykę, współpraca była dość osobliwa. Trudno mówić o jakimś bliskim kontakcie, choć oczywiście spędziliśmy razem dość dużo czasu w Wąchocku, gdzie sporo dyskutowaliśmy. Świetnie współpracowało mi się natomiast z Gabą, która wie doskonale czego chce. Kiedy robiłem dla niej aranże, często się spotykaliśmy, czasem u mnie, czasem u niej, żeby ocenić czy to co tworzę idzie aby na pewno w dobrym kierunku. Każde z nas miało komfort tworzenia. Inaczej niż ze Staszkiem, tu stosowałem metodę faktów dokonanych. Dość specyficznie pracuje się z Wandą Warską (śmiech).

- Specyficznie? Co masz na myśli?

- Wanda jest bardzo wymagająca, a przy tym dość spontaniczna, czym lubi zaskakiwać muzyków zwłaszcza na scenie. Zdarza się, że zaczynamy już utwór, a ona wtedy daje do zrozumienia że tonacja jest niewłaściwa i natychmiast musimy ją zmienić. Publika się na to zaśmiewa i patrzy na Wandę, która do tego jest doskonałą aktorką, traktuje to wszystko jak spektakl. Ludzie nigdy nie wiedzą co jest wyreżyserowane, a gdzie się zaczyna improwizacja. Przyzwyczaiłem się już, że takie rzeczy mogą się zdarzyć i zawsze przyjmuję to wszystko z uśmiechem, choć w głębi duszy zastanawiam się mocno, co właściwie mam robić (śmiech). Na szczęście występuję z doskonałymi muzykami jak Paweł Pańta czy Konrad Janik, o wiele bardziej doświadczonymi w tego rodzaju sytuacjach, na których mogę się "oprzeć".

- Udało Ci się to, o czym wielu może tylko pomarzyć, wniknąć w ten dość hermetyczny światek...

- Na pewno wiele z tych drzwi otworzył mi konkurs, na którym miałem okazję zetknąć się po raz pierwszy z Andrzejem Kurylewiczem. Mam wobec niego ogromy dług. Bo wtedy faktycznie byłem osobą zupełnie z zewnątrz. To On mnie "wyciągnął", pokazał że jest taki człowiek, który ma całkiem ciekawe pomyły i o którym może być kiedyś słychać. A kiedy przed jednym z jego występów, wypatrzyła mnie Wanda, zaprosiła do warszawskiej Piwnicy i tam już zostałem...

- Ale słyszałam, że pisałeś także muzykę do filmów…

- Filmy to chyba za duże słowo, raczej obrazy promocyjne, czy reklamowe.

- To coś w zupełnie odmiennym stylu niż to, czym zajmujesz się teraz. Pachnie trochę komercją...

- Nie można tego traktować, jak pracy nad dziełem sztuki, aczkolwiek filmy które dostałem obłożone były dużą dozą artyzmu. Robiła je świetna wytwórnia z Warszawy. To była trochę taka działalność "na boku", która nauczyła mnie jednak sporo pokory. Szybko się okazało, że muzyk piszący pod obraz ma tak naprawdę niewiele do powiedzenia. Reżyser od razu sprowadził mnie z obłoków na ziemię. To doświadczenia nasunęło mi przemyślenia, czy aby na pewno chciałbym to robić...

- I jak brzmią wnioski?

- Jeśli miałbym się tym w ogóle zajmować, to tylko filmem nie komercyjnym. Może jakieś kino offowe... Ale teraz przede wszystkim stawiam na Interplay Jazz Duo i ewentualnie jakieś aranże.

- A zatem czego się jeszcze można po Was spodziewać?

- Po nas? Wszystkiego (śmiech)! Czasami sami się nawet zaskakujemy. Przez ostatnie dwa lata bardzo się zmienił nasz język muzyczny. To wszystko staje się bardziej dojrzałe. Nie staramy się już pokazać wszystkiego słuchaczom od razu. Interesuje nas realizacja koncepcji, którą wyraża już choćby nazwa zespołu, czyli współpraca, współgranie, a więc wszystko, co jest istotą jazzu, o czym mówił w swojej audycji redaktor Brodowski. Cały ten dialog, czyli wzajemne słuchanie się, wyczuwanie, reagowanie, akcja i reakcja, w duecie są w najważniejsze, co nie znaczy, że łatwo jest je osiągnąć.

Wymaga to dużej ilości prób oraz wspólnego grania. Trzeba poznać muzycznie swojego partnera, wiedzieć czego się można po nim spodziewać, by wspólnie coś inspirować i realizować ad hoc. To jest spontaniczna robota. Jeśli to się udaje, to efekt jest taki, jak powiedział w ostatniej audycji "Ptaszyn" Wróblewski - czasami nie sposób odróżnić gdzie kończy się pieczołowity aranż, a gdzie zaczyna improwizacja. To był jeden z największych komplementów jakie kiedykolwiek słyszałem. Druga rzecz ważna dla nas to brzmienie. Obaj mamy do niego ogromny szacunek. Swoją muzyką staramy się nie przytłaczać, a raczej zmusić słuchacza aby nastawił się maksymalnie i wniknął w nią jak najgłębiej. Wolimy pokazywać coś więcej, mówiąc jakby do publiczności - chodźcie za nami...

- Kto by się nie skusił na ten "soczyście brzmiący fortepian z wrażliwie reagującą gitarą basową…"?

- Dobrze pamiętasz (śmiech). To także niezwykłe słowa, które powiedział o nas chyba Krystian Brodacki. Bo nasza droga jest trochę inna niż choćby muzyków, którzy reprezentują nurty awangardowe, mocno elektryczne, albo rytmiczne. My nie "wchłaniamy" widza, dajemy mu przestrzeń i dużo powietrza. Mamy z Jędrzejem plan, że gdy tylko wydamy tę płytę, kolejną chcielibyśmy zrealizować z gościem, który byłby osobą traktowaną w tym środowisku w sposób niemalże legendarny. Nie będę zdradzał na razie nazwiska, ale jak powiem, że chodzi o legendę, która bardzo przychylnie wyraża się o nas, a którą obaj jesteśmy zafascynowani, uchylę trochę rąbka tej tajemnicy.

- Prowadzicie już może jakieś rozmowy?

- Na razie były już takie, które naprowadzały. Na razie za wcześnie by o ty mówić. Zobaczymy…

- Można Was będzie posłuchać w Starachowicach?

- To byłby zaszczyt wystąpić przed własną publiką. Mam nadzieję, że nadarzy się jeszcze taka okazja.

- Dla wielu byłaby to nie lada gratka. Na wasze koncerty przychodzą tłumy. Słyszałam, że niedawno w Warszawie, zabrakło już nawet miejsc…

- Faktycznie, sami byliśmy tym zaskoczeni. Ale nawet właściciel nie wiedział co się za bardzo dzieje. To nie był jakiś olbrzymi klub, ale Absurd 228 który organizuje dużo tego rodzaju imprez. Niedawno występowała tam Gaba. Zrobili koncert też nam. Ale jeszcze się dobrze nie zaczął, a ludzie już stali. Miejsca nie było nawet przy barze. W niczym to jednak nie przeszkadzało. Bo ci, którzy przyszli, chcieli posłuchać jak gramy. Odebraliśmy wtedy wiele pozytywnych opinii. Zgłosiła się też dziennikarka, która napisała o nas artykuł na portal anglojęzyczny. Przez pewien czas było więc głośno, chociaż z tą naszą popularnością raczej bym nie przesadzał…Jesteśmy zespołem dosyć niszowym.

- Podobnie jak i niszowy jest ciągle jazz. To nie jest pop, którego słucha ¾ kraju. Ale nawet i u nas znajdą się tacy, którzy lubią inne klimaty i do nich chyba trafiacie.

- Wydaje mi się, że jeśli ktoś przyjdzie już na nasz koncert, a potem pozwoli się "wciągnąć" w ten nasz muzyczny świat, to aż do końca będzie już siedział z zapartym tchem. Wiem, bo było tak w Bielsku. Takiego skupienia i ciszy chyba jeszcze nie widziałem. W pewnym momencie postanowiliśmy przejść z jednego utworu w drugi, nie robiąc przy tym najmniejszej przerwy. Widziałem już jak publiczność podnosi ręce, zbierając się do oklasków, ale gdy tylko podniosłem do góry swoją dłoń, dając jej znak, błyskawicznie zrobiła się cisza i wszyscy słuchali dalej. Dopiero kiedy skończyliśmy, posypał się grad... mnóstwa oklasków. To było wspaniałe…

- Kochasz chyba takie koncerty…

- Dają mnóstwo przyjemności, ale kondycyjnie "wypruwają ci flaki" (śmiech). To tak jakby przebiec 10 tys. metrów. Raz w życiu zrobiłem ten dystans, ale w Bielsku czułem się bardzo podobnie (śmiech).

- Czego zatem byś sobie życzył?

- Żeby zrealizowała się przepowiednia Jerzego Batyckiego, organizatora i dyrektora Bielskiej Zadymki Jazzowej, czyli żeby posypały się nam koncerty. Żebyśmy coraz częściej mieli możliwość przeżywania naszej muzyki z innymi, nawet pomimo tej ogromnej eksploatacji fizycznej, o której mówiłem. I żeby wreszcie zaczęło się dziać. Bo teraz musimy o to zabiegać.

- Ale nie koniecznie muszą Was grać na weselach…? (śmiech)

- Wolimy sami zagrać nasz koncert, na który przyjdą ludzie aby słuchać Interlay Jazz Duo. Wierzę, że konkurs to spowoduje…

- A ja oczywiście z całego serca Wam tego życzę. Dziękuję za rozmowę i mam nadzieję, że będą następne…

Anna Ciesielska

Dołącz do nas na Facebooku!

REKLAMA