AAA
NIK krytykuje, mieszkańcy bronią
Komunalne lokale na wokandzie
Czwartek, 17 stycznia 2013r. (godz. 10:47)

Najwyższa Izba Kontroli dowie się o tym, co działo się w środę(9 stycznia) przed sądem w Starachowicach. Podczas rozprawy o przekroczenie uprawnień przy przydziale lokali socjalnych i komunalnych przez prezydenta Wojciecha Bernatowicza i jego zastępcy Sylwestra Kwietnia, obrońca mecenas Kazimierz Jesionek zarzucił inspektorowi NIK, który był jednym ze świadków, że uchyla się od odpowiedzi.

Urząd Miasta Starachowice
Urząd Miasta Starachowice
fot. hmr

Na kolejnej - 9 stycznia br., rozprawie w starachowickim sądzie, pierwsza zeznawała żona urzędnika, który zamienił tymczasowo zajmowaną kawalerkę na gminne mieszkanie komunalne, gdy starania o wynajem lokalu komunalnego zakończyły się fiaskiem. Wiedziała czego dotyczy sprawa, ale nie potrafiła zrozumieć, dlaczego pośrednio została w nią zamieszana.


Przeczytała dokładnie całą uchwałę, mówiącą o przydziale lokali i - jak stwierdziła przed sądem - spełniała z mężem wszystkie warunki, począwszy od dochodowych po lokalowe.

- Najpierw przydzielono nam kawalerkę przy ulicy Konstytucji 3 Maja. Mieszkaliśmy wcześniej z mężem w dwupokojowym mieszkaniu z teściami i jego bratem. Oboje byliśmy wówczas tylko na stażu, nigdzie nie pracowaliśmy. Potem, gdy nadarzyła się okazja, zamieniliśmy małe mieszkanie na większe, przy tej samej ulicy.

Pani, która je zajmowała, skarżyła się, że nie ma pieniędzy na czynsz. Chciała mniejsze i tańsze lokum. Wiem, że przyszła kiedyś do urzędu i trafiła do pokoju, w którym pracował mój mąż. A że gmina nie była temu przeciwna, spłaciliśmy za nią zobowiązania i zamieniliśmy się na mieszkania - mówiła kobieta dodając, iż w owym czasie nie dysponowała tytułem prawnym do żadnego innego lokalu.

Jej mąż wprawdzie nabył prawo do połowy mieszkania swoich rodziców, ale przekazał je bratu, który w nim zamieszkiwał, dlatego tym bardziej nie rozumiała zarzutów.

W sprawie drugiego urzędnika, który wszedł w posiadanie mieszkania należącego do starszej pani, którą się opiekował, wypowiadał się były radca Urzędu Miejskiego. To ponoć za jego poradą mężczyzna miał podać gminę do sądu, gdy jego starania o najem tego lokalu spełzły na niczym. W efekcie skończyło się to ugodą i podpisaniem umowy najmu gminnego mieszkania komunalnego. Tyle że prawnik, choć znał urzędnika, zaprzeczył jakoby miał mu udzielać porady.

- Nie przypominam sobie, żebym reprezentował tego pana, a już na pewno nie było to w czasie, kiedy prowadziłem obsługę Urzędu Miejskiego. Mógł oczywiście mnie o coś zapytać na korytarzu, ale z pewnością nie była to żadna porada prawna. Nie formułowałem też pozwu przeciw Gminie Starachowice, z uwagi na konflikt interesów - zapewnił prawnik, bo "na sprawy tego rodzaju był wyczulony".

Kierując się opinią tegoż prawnika, gmina odrzuciła wniosek młodej kobiety, ubiegającej się o mieszkanie po babci, a później dążyła do zawarcia ugody, co wytknęła włodarzom prokuratura. On jednak tłumaczył tę zmianę po trosze rozmową z kobietą, a po trosze bliższemu przyjrzeniu się sprawie. Kategorycznie jednak zaprzeczył, że zrobił to na polecenie prezydenta, co sugerowała prokuratura.

- Ani w tym, ani w innym przypadku nie wchodziłem w oczekiwania mocodawcy. Wykonywałem tylko swoją pracę - stwierdził jurysta.

Prezydenci kontra NIK

Atmosferę na sali podgrzały zeznania inspektora Najwyższej Izby Kontroli, który osobiście prowadził inspekcję dotyczącą przydziału lokali w mieście. Inspiratorem tych działań, jak się okazało, był jeden z parlamentarzystów, nie wymieniony z nazwiska. Chociaż dla obu włodarzy było to zbędne, znali je doskonale...

W wyniku przeprowadzonej wówczas kontroli, NIK stwierdził, że w czternastu z dwudziestu dwóch badanych przypadków, lokale przydzielono osobom, które nie spełniały warunków określonych w uchwale RM z 2002 roku. Drugim powodem negatywnej oceny działań prezydentów było wyrażenie zgody na zawarcie ugód przed sądem, mimo wcześniejszego sprzeciwu, co skutkowało przydziałem mieszkań czterem osobom. Podstawą do takich wniosków była analiza dokumentacji przedłożonej przez urzędników.

- Nie neguję orzeczenia sądu przy zawieraniu ugód, ale ich podpisanie miało na celu ominięcie prawa. Bo jak inaczej tłumaczyć początkową odmowę zawarcia umowy, a potem dążenie do jej podpisania? - zeznał inspektor.

- Czy zapoznał się pan ze Statutem Miasta Starachowice? - pytał Sylwester Kwiecień, który nawiązywał do artykułu mówiącego o tym, że "decydowanie o wszczęciu i rezygnacji ze sporu sądowego oraz ustalanie warunków ugody w sprawach cywilnoprawnych" należy do prezydenta.

NIK-owiec przyznał, że zna przepisy, ale żadne nie zwalniają włodarzy od obowiązku udokumentowania zasadności przyznania lokalu, zwłaszcza, że jest to sprawa społecznie wrażliwa.

- Jak wytłumaczy pan fakt, że w dwóch bardzo podobnych przypadkach, prezydent Bernatowicz za jednym razem ma zarzut przekroczenia uprawnień, a w innym nie? - pytał wiceprezydent, zapewniając, że oba lokale trafiły do osób nie będących na liście, z tą tylko różnicą, że za jedną wstawił się poseł (i tutaj zarzutu nie było), a za drugą nie. - Jaką normą się pan posłużył kwalifikując te właśnie przypadki? - dopytywał dalej NIK-owca.

- Co to jest przypadek szczególny i gdzie jest jego definicja? Być może faktycznie jej nie dopełniliśmy. Jeśli tak, to samooskarżymy się i idziemy siedzieć - powiedział wiceprezydent pytając, jakie paragrafy naruszył.

- Wszystko jest w protokole - powtarzał kontroler. - Nie będę się dzisiaj do tego odnosić. Nie wiem, czy teczki są grube, czy cienkie - nawiązywał do wypowiedzi na temat dokumentacji każdej z tych spraw. - Ale z dokumentami różnie bywa.... Mogą zginąć i mogą się też pojawić.

- Pan zeznaje w charakterze świadka i to głównego świadka oskarżenia - przypominał inspektorowi mecenas Kazimierz Jesionek. - Chcemy się od pana dowiedzieć o okolicznościach zawartych w protokole. Ma pan obowiązek zeznawać prawdę, a nie uchylać się od tego.

- Będę protestował przeciwko tej wypowiedzi!. Nie dopuściłem się zatajenia prawdy, jestem przedstawicielem instytucji państwowej - obruszył się świadek i zapowiedział, że sporządzi notatkę służbową, którą przekaże przełożonym.

Emocje próbował studzić sędzia Stefan Czebieniak, ale nie zawsze się udawało.

Dziękowali za pomoc i zrozumienie

Znacznie spokojniej było już podczas zeznań osób, które dostały mieszkania. Jedną z nich była pani Agnieszka, mieszkająca wcześniej z dziadkami. Kiedy umarli, chciała przepisać mieszkanie na siebie, tyle że w międzyczasie zmieniły się trochę przepisy. Zgodnie z nowymi, o lokal mogły ubiegać się tylko dzieci, a nie, jak wcześniej, również wnuki. Poszła więc do urzędu. Tam poradzono jej, żeby złożyła pozew.

- Nikt wcześniej nie kontaktował się ze mną. Nie wręczałam nikomu żadnych korzyści ani majątkowych, ani też osobistych. Działania prezydenta oceniam bardzo dobrze, zaopiekował się nami. Miała wówczas dwoje dzieci: 2 i 4 - letnie.

Równie pochlebnie wypowiadał się o oskarżanych włodarzach miasta mężczyzna, który otrzymał mieszkanie na Mickiewicza, po swojej babci. Też musiał złożyć wniosek do sądu, bo kiedy babcia umarła otrzymał pismo z Urzędu Miasta z informacją, że musi się wyprowadzić. I mimo że do prezydenta nie chodził, mieszkanie otrzymał.

Dla pani Sylwii mieszkanie przy ulicy Harcerskiej było jak wybawienie. Wcześniej mieszkała z matką, ojcem alkoholikiem, siostrą i szwagrem na 42-metrach powierzchni.

- Z uwagi na sytuację w domu, głównie na tatę, który - gdy przyszła komisja pokazał, co tak naprawdę potrafi - zostałam zakwalifikowana. Zapisałam się do prezydenta Bernatowicza, który obiecał, że będzie mieć moją sprawę na uwadze. Dlatego gdy dowiedziałam się o pustym mieszkaniu, od razu o tym poinformowałam, deklarując, że sama mogę je sobie wyremontować.

Niedługo potem podpisała umowę.


- Cieszę się, że moje dziecko ma to, czego ja nie miałam, czyli ciszę i spokój - mówiła przed sądem kobieta. - Dziękuję za to panu Bernatowiczowi...

Podobne historie przedstawiły sądowi jeszcze dwie kobiety, z których jedna mieszkała z matką, ojcem inwalidą, trójką własnych dzieci i czwartym w drodze w jednym pokoju z kuchnią, a druga z dzieckiem i konkubentem.

Obie odwiedziły gabinet wiceprezydenta Tomasza Jarosława Capały, który - jak przekonywał na poprzedniej rozprawie - nie miał wpływu na żadne decyzje, a jeśli już, to niewielki. W obu przywołanych przypadkach zakończyło się umowami. Drugiej z tych pań udało się nawet zamienić potem mieszkanie na większe, na co zgodę z kolei udzielił później wiceprezydent, Sylwester Kwiecień.

Kolejnych dziesięciu świadków przesłuchanych zostanie 6 lutego.

(An)

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

REKLAMA