AAA
Soyka dla Juniors Bandu
Nagrywali w Wąchocku
Niedziela, 25 grudnia 2011r. (godz. 22:02)

Właściwy człowiek na właściwym miejscu... to zawsze jest piękne, choć mało powszechne. Gdyby było inaczej, świat byłby ideałem, rajem na ziemi. A tak jest tylko chwilami... Ale słuchając ich płyty, można je będzie zatrzymać na dłużej. Trudno bowiem o lepsze połączenie doskonałego wokalu, muzyki i aranżacji. Wszystko jest tu tak jak powinno - jest mistrz i są uczniowie, klasyka przeplata się z nowoczesnością, a wszystko układa się proste słowa "what a wonderful world..."

fot. Gazeta Starachowicka

Usłyszałam je kiedy weszłam do Studia Wąchock. Głos Staszka Soyki wydawał się równie ciepły, co żar, który rozchodził się z pieca. A jego uśmiech odbijał się w oczach Justyny Motylskiej. W tej ich wspólnej piosence było coś więcej niż tylko zwykła rozmowa, jakaś magia, radość ze wspólnego tworzenia.


I taka właśnie - zaskakująca i wyjątkowa - ma być najnowsza płyta starachowickiego Juniors Bandu, do której wreszcie zakończono nagrania. Oprócz młodych muzyków, można będzie usłyszeć tu także znakomitych polskich artystów. Jak to możliwe, że zgodzili się zagrać ze szkolną orkiestrą?

- Jestem tu dla projektu Mirka Gęborka - powiedział nam Soyka. - Myślę, że robi on bardzo ważną robotę dla tego miasta i jego młodzieży. Prowadzenie takiego zespołu to rzecz niezwykle cenna. Dzieciaki nie szukują już szczęścia na ulicy, bo jeśli ktoś, tak jak Mirek, zapali je do muzyki, nie widzą już nic poza nią. Trzeba dać możliwości i jeszcze się temu poświęcić, a to wymaga wyższego morale - uważa artysta, który mówi o dyrygencie bandu: właściwy człowiek na właściwym miejscu.

- Ma pasję, wiedzę i jeszcze postawę, co nie jest powszechne - przekonuje Soyka - bo gdyby tak było, świat byłby ideałem, rajem na ziemi. A tak jest tylko chwilami, choć dobre i to, bo suma sumarum jest to najlepszy ze światów, jaki mamy - stwierdził w rozmowie z GAZETĄ. I zaraz dodał:

- Z Mirkiem poznaliśmy się przez jego snów. W pewnym momencie padło pytanie, czy nie zaśpiewałbym swoich piosenek w opracowaniu na big band. Orkiestra jest raczej klasyczna, jazzowo - swingowa, grają w innych konwencjach, ale właśnie to mi się spodobało - stwierdził podczas rozmowy. - To trochę, jak powrót do mojej młodości, aczkolwiek przez pryzmat 30 - letniego doświadczenia. Ciekawe jest także ujęcie, bo ta muzyka nigdy nie kojarzyła się ani z językiem polskim, ani z polskimi melodiami. Do tego jeszcze opracowanie... To są bardzo dobre aranże - chwali artysta. - Sam byłem nimi zaskoczony...

Ich napisania podjął się Kamil Urbański, dawny wychowanek Gęborka.

Odkrył muzykę na nowo

- Uwielbiam wszelkie tego typu wyzwania, co zresztą jest zbieżne z moimi studiami -stwierdził w rozmowie z nami. - Jestem zdeterminowany do pracy nad aranżacjami na duże składy. Dlatego z przyjemnością przystałem na propozycję, mimo że do tej pory zajmowałem się głównie muzyką jazzową. A tu nagle dostałem coś z pogranicza poezji śpiewanej i musiałem zaaranżować to jeszcze na typowo jazzowy skład, jakim jest big - band.

Trwało to więcej niż tylko tygodnie, raczej miesiące, a nawet pół roku, jeśli dodać do tego przygotowanie nut w rozpisaniu na głosy, a także pracę z samym zespołem.

- Miałem okazję poprowadzić też kilka prób, co było bardzo przyjemne. Wiadomo, że każdy muzyk, cieszy się kiedy grają jego muzykę, a w tej akurat miałem niejako swój udział. Sama muzyka jest oczywiście Stanisława Soyki, ale ja napisałem do niej nowe aranże. A kiedy jeszcze pracuje się z ludźmi, którzy potrafią zagrać dokładnie to, co chce się wyegzekwować, jest to niezmiernie satysfakcjonujące - przyznał Urbański, który sam kiedyś grał w tym zespole, a od siedmiu lat nieprzerwanie uczestniczy w życiu Piwnicy Artystycznej Wandy Warskiej i Andrzeja Kurylewicza w Warszawie.

Akompaniował także Grażynie Auguścik, Teresie Budzisz - Krzyżanowskej. Występował na jednej scenie z Andrzejem Kurylewiczem, Wojciechem Karolakiem, Andrzejem Jagodzińskim, Pawłem Pańtą czy Cezarym Konradem. Jak pracowało mu się nad utworami Soyki?

- Kiedy dowiadujesz się, że masz napisać aranże, to nie jest tak, że siadasz i zaraz je masz. Bardzo długo chodziłem nad inspiracją, zwłaszcza do przepięknej piosenki, jaką jest "Życie to krótki sen". Bo o ile "Są na tym świecie rzeczy" jest piosenką osadzoną mocno w stylu bluesowo - groovowo - funkowym, któremu bliżej do jazzowego nurtu, to sam oryginał jest sekcją dętą i choćby dlatego łatwiej znaleźć już jakiś tor. A "Życie to krótki sen" to bardzo liryczna, melancholijna, czy wręcz poetycka pieśń. Kilka tygodni zajęło mi znalezienie drogi, od której mógłbym ją "ugryźć".

To taka "kuchnia" całego tego jazzowego przedsięwzięcia. Bo kiedy ktoś dostaje gotowy produkt w postaci płyty, delektuje się pięknem samej muzyki, zwracając uwagę na brzmienie i wykonanie, nie zastanawiając się nawet, jak małe czasem niuanse determinują to, czy pójdzie ona w tę, czy może w inną stronę. Jak było w tym przypadku?

W poszukiwaniu natchnienia

- Mocno fascynowałem się muzyką big bandu lat 30 - tych: Benny’ego Goodmana, Duke’a Ellingtona i bardzo chciałem stworzyć coś w tym właśnie stylu. Oczywiście jestem młodym muzykiem i interesuję się także tym, co jest teraz na czasie, dlatego wszystko brzmi dużo nowocześniej. Ale chciałem, żeby ten styl orkiestry, która zdominowała cała muzykę big bandową, gdzieś się przewijał. Oczywiście są dziś orkiestry, które grają nowocześnie, ale warto zajrzeć też do korzeni, co zresztą starałem się zrobić. Czy było to trudne? Pewnie, że tak. Każdy z nas słyszał choć kilka razy oryginał, przyswoił go sobie i przesiąkł dokładnie pierwotną wersją, która - co tu dużo mówić - jest doskonała. Ale nagle okazuje się, że mając w rękach prawdziwą perłę, musisz z niej zrobić coś zupełnie nowego. Bazowałem tylko na jednym - przynajmniej tego nie zepsuć! Czy to się udało? Jest kilka osób, które tak twierdzi. Dziś wiem, że było warto, słysząc głos Staszka oraz Justyny i czując na sobie te ciary...

Zresztą także sam Soyka, twierdzi że jego kawałki będą z pewnością znów zaskakiwać.

- Uderzyła mnie dojrzałość aranżacji Kamila. To naprawdę świetna robota - chwalił w rozmowie z nami.

Był to dla niego ciekawy przerywnik w jego pracy nad nową płytą. Po ostatnich nagraniach do tekstów Agnieszki Osieckiej, a także spotkaniu z poezją Czesława Miłosza, wziął na tapetę Czesława Niemena. Krążek ukaże się w przyszłym roku. Będzie to subiektywny wybór utworów, głównie z trzech pierwszych albumów, jak zdradził w rozmowie z nami. Nagrania do niego, z przyczyn technicznych, odbywają się w Studio Sound and More w Warszawie. Do Wąchocka jednak wraca przy każdej możliwej okazji.

- Ze Starachowic pochodziła moja pierwsza żona, z okolic częstochowsko - kielecko - zagnańskich wywodzą się także moi przyjaciele. Mamy taki dom jak za starych, dobrych, sarmackich czasów, zimą zajeżdżamy saniami, siedzimy tydzień i pracujemy - żartował Soyka.

- To jest świetne miejsce, w którym czuję się zupełnie jak w domu - mówił o Studiu Wąchock. - Michaś (mowa o Michale Zduniaku, twórcy i doskonałym polskim jazzmanie, który zmarł w maju 2009 r. - przyp. red.) wiedząc, że już odchodzi, wyraził wolę żebyśmy kontynuowali tu pracę i w ten sposób się z tego wywiązujemy. Żadne g... stąd nie wyjdzie To była nasza przysięga, takie dążenie do doskonałości. Bo wiadomo, że człowiek jest daleko niedoskonały.
A jacy są młodzi artyści ze starachowickiego bandu?

Wszystko przed nimi

- Mało się jeszcze znamy. Raz tylko byłem na próbie - powiedział Soyka. - Ale sądząc po ich nagraniach, brzmienie jest przyzwoite, a przy tym zadziwiająco nie szkolne. Słychać w nim także ogromny zapał oraz zaangażowanie. Czy uda się im faktycznie przebić? Muzyka stała się dziś przemysłem, ale nie takim, jak produkowanie samochodów, które jest obliczalne. To są w ogóle nieprzewidywalne zjawiska - kto się przebije do świadomości społecznej, a komu się to nie uda. Jeżeli w orkiestrze znajdą się ludzie, którzy będą kontynuować naukę, to droga jest oczywiście otwarta. Ale trudno jest mi powiedzieć, jaka będzie ich przyszłość.

Na pewno będzie twarda i ciężka, to mogę obiecać - zapewniał Soyka. - I jakbym miał coś jeszcze doradzać, to muszą rozpoznać w sobie, czy rzeczywiście chcą się poświęcić muzyce, bo to jest zupełnie odmienne życie od tego, które wiodą producenci aut i detalu. Jedyne, co można zrobić, to być konsekwentnym, by po 20 - 30 latach stwierdzić, że się już dużo umie i jest się naoliwionym, jak ja - śmieje się Soyka.

Jaka będzie ich wspólna płyta?

- Jestem zaskoczony jej brzmieniem, podoba mi się - stwierdził Mirosław Gęborek.. - Myślę, że będzie pięknie, sprzyja temu na pewno klimat tego miejsca - mówił o Studiu Wąchock.

Choć oczywiście, co także zaznaczył, za wcześnie, żeby to jeszcze oceniać. Ale najtrudniejsze jest już za nimi. W lipcu na jednej scenie spotkało się ponad trzydziestu znakomitych muzyków. Oprócz tych, którzy stawiają tu pierwsze kroki, byli także doświadczeni artyści: Jerzy Główczewski i Adam Kawończyk, którzy towarzyszą Bandowi od ponad dziesięciu już lat, a także jego pierwsi członkowie: Artur Lipiński (perkusja), Kamil Urbański (fortepian), Marcin Gęborek (saksofon), Norbert Pajek (gitara), Rafał Gęborek (trąbka) i Grzegorz Dziamka (perkusja). Nie wszystko jednak udało się wówczas nagrać. Wokale i flety powstały dopiero w Studiu Wąchock.

- Teraz czeka nas jeszcze obróbka materiałów, ustalanie poziomów oraz balansów - mówi M. Gęborek.

Realizatorem nagrania jest Michał Pastuszka. Opracowaniem graficznym zajmie się Magdalena Komorowska - pochodząca ze Starachowic, artystka - plastyk i fotografik, która mieszka obecnie w Krakowie. Płyta na razie nie ma tytułu.

- Myślę, że może do wiosny uda się ją wydać - mówi M. Gęborek. - Oczywiście połączymy to także z serią koncertów, w takim składzie, jak nagrywaliśmy. Wystąpimy w SCK- u oraz Kieleckim Centrum Kultury - zapowiada dyrygent.

- Myślę, że będzie to doskonały akcent kolejnego etapu w historii orkiestry, znakomity dokument jej tożsamości - podkreśla M.Gęborek.

(An)

Dołącz do nas na Facebooku!

REKLAMA