AAA
Wygrali cierpliwością i rozmową
Wyswatała ich mama
Sobota, 16 lipca 2011r. (godz. 23:24)

Państwo Ewa i Antoni Krukowie są małżeństwem od 61 lat. Dla tej rocznicy nie wymyślono efektownej nazwy. Szkoda, bo pary tak poważnie traktujących swój związek zasługują na społeczne uznanie. Nasza "Gazeta" wyraża je tym wspomnieniowym artykułem.

Państwo Ewa i Antoni Krukowie
Państwo Ewa i Antoni Krukowie
fot. Gazeta Starachowicka

Oboje pochodzą z wiosek położonych na ziemi iłżecko - lipskiej. Pani Ewa urodziła się w Kochanówce koło Sienna, pan Antoni w Maziarzach pod Iłżą.


W jego rodzinnych stronach dominowała Puszcza Iłżecka, idealne schronienie dla partyzantów. Pan Antoni nie mógł być żołnierzem, bo w roku wybuchu II wojny miał tylko 11 lat. Parę miesięcy później został więc łącznikiem i zaopatrzeniowcem oddziału Armii Krajowej dowodzonego przez kapitana Wincentego Tomasika ps. "Potok".

- Woziłem meldunki, przynosiłem chłopakom jedzenie. A zaczęło się od tego, że do naszego domu przyszło dwóch polskich oficerów z prośbą, czy by się nie mogli przebrać z mundurów w cywilne ubrania, żeby ich Niemcy nie aresztowali. Została też po nich broń: dwa nagany. Schowałem je w studni. Dowiedział się o tym mój kolega, który już służył u "Potoka" i powiedział, że za to wezmą mnie w nagrodę do oddziału.

Pojechałem, złożyłem wojskową przysięgę i "Potok" wyznaczył mnie na łącznika. Byłem nim do końca wojny. Ukryłem też przed Niemcami radzieckiego żołnierza. Przed pożegnaniem wycałował mnie i powiedział "Synok, tyś mi życie uratował, ja do ciebie czołgiem przyjadę". I pewnie by przyjechał, ale chyba go zabili.

Przetrzymywałem też u siebie Żyda. Był krawcem, jak i ja, razem szyliśmy dla partyzantów. Ktoś na mnie doniósł. Żyd zdążył uciec, a mnie niemieccy żandarmi tak pobili, że do dziś mam ślady. Zamknęli z innymi w areszcie w Iłży, a następnego dnia mieli wieź do Radomia na rozstrzelanie.

Na szczęście w nocy udało mi się z innymi więźniami uciec. Cały zakrwawiony pobiegłem schować się do wuja. Leczyłem się u niego przez 2 tygodnie. Leżałem bez ruchu, lekarz z mojego oddziału przychodził robić mi zastrzyki. I tak uniknąłem śmierci - wspomina pan Antoni.

Ciężko zapłacił za swoją akowską przeszłość. Został aresztowany przez
komunistów, przeszedł brutalne przesłuchanie w powiatowej siedzibie Urzędu Bezpieczeństwa w Starachowicach.
- Pobił mnie taki Nowak, który parę lat temu miał za to proces przed sądem w Starachowicach. Chodziło mu o broń partyzantów. Innych kolegów z AK też katowali. Kopali w przyrodzenie, kazali siadać na nodze od stołka - opowiada kombatant.

Większość jego towarzyszy z lasu już nie żyje. On, najmłodszy z oddziału, jest jednym z ostatnich ludzi "Potoka". Jego żona miała szczęście przeżyć te czasy dużo spokojniej.

- U nas nie było takich dramatów. Kryliśmy się w okopach przed kulami i jakoś nikogo nie zabiło - mówi pani Ewa.

Przyszli małżonkowie wychowywali się w dużych rodzinach. Antoni miał 4 młodszych braci, Ewa też była najstarsza z 8 dzieci swoich rodziców, którzy dochowali się 5 córek i 3 synów. Poznali się parę lat po wojnie przez siostrę pani Ewy, nauczycielkę.

- Przyszła uczyć w Maziarzach i zamieszkała trzy domy za moim. Żona przyjechała do niej i tak się zapoznaliśmy. Wpadła mi w oko na odpuście w Grabowcu, potem ją zaprosiłem na zabawę w Kochanówce - mówi pan Antoni.

Pani Ewie spodobał się okazujący jej względy kawaler, ale do sprawy podchodziła też praktycznie.

- Zawsze chciałam dobrego męża, a jaki on już tam będzie z urody to mniej ważne. Najważniejsze, żeby nie pił, bo takich ludzi do dzisiaj nie mogę znieść. Mąż też umiał się przypodobać mojej mamie. Przynosił jej cukierki, czekoladę. Do tego nie pił, nie palił. Mama się nawet szybciej nim zachwyciła, niż ja - śmieje się pani Ewa.

Ślub wzięli w 1950 roku. Kościelny był w Siennie, cywilny w Błazinach. Niestety, nie mają żadnych zdjęć z tego wydarzenia.

- Wtedy na wsi się o tym nie myślało. Fotograf był drogi - tłumaczy pani Ewa.

Młodzi małżonkowie zamieszkali w rodzinnym domu pana Antoniego, który przejął po ojcu gospodarstwo rolne. Urodził im się jedyny syn. Gospodarzyli przez 15 lat, mąż dorabiał pracą palacza kotłowego w Starachowicach. Pomogli urządzić się w tym mieście synowi, który założył własną rodzinę. Gdy na świat przyszły wnuki, sprzedali gospodarstwo i przeprowadzili się do niego.

Pani Ewa pomagała synowej w wychowywaniu dzieci. I jeszcze, mimo swoich 50 lat, zaczęła zarabiać. Udało jej się na 10 lat zatrudnić w stołówce FSC. Do emerytury pracował też pan Antoni. Z dumą podkreśla, że ma 46 lat stażu.

- Zawsze oboje byliśmy pracowici i "chytrzy". Nie przepiliśmy, nie przetańczyliśmy, tylko wszystko się odkładało - mówi z powagą.

W Starachowicach mieszkają od 1973 roku, cały czas w tym samym domu. Dziś już nie z synem, ale z częścią wnuków i prawnuków, których mają po troje. Oni zajmują parter, młodzi piętro. Chwalą sobie tę okolicę. Panu Antoniemu najbardziej odpowiada bliskość lasu.

- Zawsze byłem leśnym człowiekiem. Chodzę na grzyby, jagody, poziomki. Lubię też popracować w ogródku - wylicza.

Są z żoną rówieśnikami. Dziś oboje mają po 83 lata. Mimo słusznego wieku cieszą się dobrym zdrowiem. Nie narzekają na poważne dolegliwości, są sprawni ruchowo. Żyją w typowym dla seniorów, spokojnym rytmie. Dbałość o dom, trochę telewizji. Pani Ewa lubi seriale, pan Antoni woli filmy i programy historyczne. W młodości kochał motocykle.

- Miałem 10 maszyn - chwali się.

- Z wykształcenia jestem krawcem, mam dyplom mistrzowski. I jeszcze dziś potrafię uszyć na maszynie. Siadam do swojego Singera - pan Antoni pokazuje na stary egzemplarz słynnej niegdyś marki szwalniczej.

Małżeństwo państwa Kruków przetrwało ponad 60 lat. To prawdziwy kontrast ze współczesnością, w której separacje i rozwody stały się powszechnym zjawiskiem. Oni jednak nie mają poczucia jakiegoś rekordu.

- Jak to się robi? Normalnie - dziwi się pani Ewa słysząc pytanie o receptę na trwały związek.

- Ja mam taki zwyczaj, że jak mi się coś nie podoba, to siadam i zaczynam tłumaczyć. Kilka razy, powoli i jest na moim. Cierpliwości mąż posłucha.
Rozmową wszystko się zrobi, a z kłótni nie ma nic dobrego - mówi.

"Gazeta Starachowicka" życzy państwu Ewie i Antoniemu, by nadal potrafili się ze sobą tak dobrze i skutecznie dogadywać.

(iwo)

PRZECZYTAJ TAKZE:
aga30 - 17-07-2011 22:17
Mój dziadek też był kombatantem, przypomniało mi się jak jak opowiadał historie z czasów wojny. W każym razie gratulacje dla Państwa Kruk :)
Pawelizda - 17-07-2011 12:20
Zwyczajnie piękna historia.
REKLAMA