AAA
Marzy o Victorii
Piatek, 20 stycznia 2012r. (godz. 13:43)

Małe okręty pełne wielkiej pasji, czyli niecodzienne hobby komendanta starachowickiej policji.

Jarosław Adamski - Komendant starachowickiej policji
Jarosław Adamski - Komendant starachowickiej policji
fot. Gazeta Starachowicka

Ponad 84 metry długości i blisko 16 szerokości. Trzy maszty niosące ożaglowanie fregaty o łącznej powierzchni ok. 16 000 m kw, a na pokładach ponad sto armat. Taki jest właśnie HMS Victory, słynny brytyjski okręt liniowy, na którym zginął admirał Nelson w akcji pod Trafalgarem, a o wykonaniu którego wciąż marzy insp. Jarosław Adamski, komendant starachowickiej policji, zapalony modelarz i niespełniony wilk morski.


Pasję, jak twierdzi, przejął po swoim ojcu, który trzykrotnie był Mistrzem Polski w Modelarstwie Szkutniczym, a wykonany przez niego model - francuskiego pancernika Richelieu - mierzył ponad 2 metry długości i ważył blisko 60 kg. Te, które wyszły spod jego ręki, są może i mniejsze, ale i tak robią spore wrażenie, jak model kutra patrolowego, który zlicytowano podczas ostatniego finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Był jednym z pierwszych okrętów obecnego dziś komendanta, choć nie jedynym, bo wykonał ich w życiu już kilkanaście.

Tytuł mistrzowski, jak na razie jedyny, pomógł mu zdobyć tobruk czyli kuter eskortowy, z silnikiem, baterią oraz przekładnią, dzięki którym może on pływać po wodzie, podobnie jak i oryginał. Choć oczywiście pierwsze jego modele różniły się znacznie od tego.

- Wycinałem elementy z kartonu, później je wszystkie kleiłem, choć w tamtych czasach, dobrych klejów też nie było - śmieje się Jarosław Adamski. - Mało mnie to bawiło, dlatego zacząłem jak ojciec budować z półfabrykantów, czyli listewek, blachy, sklejki i różnego rodzaju igieł lekarskich, bo z nich najczęściej robiło się lufy do karabinów. Wężyki od kroplówek sprawdzały się znakomicie w systemach wybuchowych, a do pachołów (urządzenia do cumowania statków - przyp. red.) wykorzystywaliśmy łuski od KBKS- ów.

O materiały łatwo nie było, a samo zajęcie, nie dość, że pracochłonne, to jeszcze okazało się drogie.

- Jeśli chce się to robić na jakimś przyzwoitym poziomie, potrzebne jest wiele - przekonuje komendant - począwszy od materiałów, takich jak blachy albo listewki, poprzez umiejętności związane z obróbką oraz skrawaniem, po sprawy związane z olinowaniem. Bo nie wystarczy tu zwykły sznurek. Trzeba zadbać jeszcze o splot i umieć pleść różne warkocze. Co prawda służą do tego różne maszyny, które można samemu stworzyć, kiedy zaczynaliśmy z ojcem, wykorzystywaliśmy blachę, którą kładło się kiedyś przed kuchnią, żeby węgle nie spaliły podłogi, a jak potrzebowaliśmy cieńszej, to idealnie nadawała się taka z puszek po groszku. Była cieniutka i ładnie się kształtowała, choć miała też swoje wady - przyznaje komendant. - Szybko na przykład rdzewiała.

Sport, który "wciąga"

Mimo trudnych początków, modelarstwo pochłonęło go niemal bez reszty.
- Zdarzało się często, nie tylko mnie, ale także i ojcu, pracować nad jakimś elementem tydzień albo dłużej, a potem po jego włożeniu do kwasu, nie było już czego zbierać, bo strawił wszystko. I po tygodniu trzeba było zaczynać wszystko od nowa - opowiada insp. Adamski.

Były też inne problemy, często dość prozaiczne.

- Mieliśmy duże trudności z uzyskaniem silniczników i złożeniem przekładni, potrzebnych do napędzania takiego modelu, czy nawet farby, która musiała być zawsze matowa, bo taka jest w oryginale, dzięki czemu nie odbija promieni słonecznych na horyzoncie - tłumaczy policjant.

Doskonale zresztą pamięta swój pierwszy model.

- To był ślizgacz napędzany silnikiem spalinowym - odpowiada z uśmiechem.

- Myśl techniczna PRL-u połączona ze Związkiem Radzieckim. Model w kształcie motorówki napędzany był śmigłem, znajdującym się nad nim, a nie śrubą, która jest w wodzie. Na dziesięć prób odpalenia, udała się może jedna. Można sobie było przy tym nieźle palce "załatwić" i zafundować dwa tygodnie bez pisania w szkole, bo wyglądały niczym pacynki - śmieje się dziś komendant, który już w wieku 15 lat zdobył tytuł Mistrza Polski Juniorów w zawodach szkutniczych, a trzy lata wcześniej Mistrzostwo Polski w Zawodach Latawcowych, które do dziś wspomina miło.

- To były prawdziwe początki mojego modelarstwa - mówi Jarosław Adamski. - Mój latawiec, o przekątnej ponad 2 metrów, wzbił się na wysokość 1400 m. Pewnie poszedłby wyżej, ale linki zabrakło. Miał tak dużą powierzchnię nośną, że nie musiałem nic nawet robić. Gdy inni biegali, ja stałem w miejscu. Wiedziałem, że mam już zwycięstwo w kieszeni.

Inaczej niż na modelarskich zawodach, gdzie potrzeba było dużej precyzji. Komisja oceniała wykonanie, czyli wierne odwzorowanie oryginału, a także jego pływalność. Okręt musiał przepłynąć na otwartym akwenie odległość 50 metrów, zdobywając po drodze punkty.

- Jeśli było ich trzysta, zwycięstwo miało się prawie w kieszeni - mówi komendant.

Uczył się od najlepszych

Przez cały czas wzorował się na ojcu, który trzykrotnie zdobył Mistrzostwo Polski, a przy tym mnóstwo nagród wystawowych.

- Jego prawdziwą pasją był model pancernika francuskiego z okresu II wojny światowej o nazwie Richelieu - opowiada Adamski. - Robił go dwa razy w życiu. Pierwszy budował przez ponad trzy lata, trzykrotnie zdobył z nim Mistrzostwo Polski. Miał ponad 2,40 m długości i ważył ok. 45 - 50 kg. Był napędzany silnikiem elektrycznym od wycieraczek dużego samochodu ciężarowego, a także akumulatorami ołowiowymi od motocykli - WSK.

Nad drugim pracował przez osiem lat i - niestety - nie dożył, aby puścić go jeszcze na wodę, choć praktycznie jest w wykonany w całości, w jakiś 99 procentach. Pozostały już tylko niuanse. Ma napęd i sterowanie, a także uzbrojenie. Miał nawet strzelać. Być może pokuszę się kiedyś, żeby go skończyć...

Bo możliwości, jakie daje dzisiaj technika, są naprawdę duże. Radia, którymi kiedyś sterowali, posiadały jedynie dwa kanały, potem pojawiły się radiostacje webry, które miały ich osiem.

- To w zupełności wystarczy - przekonuje komendant. - Można dołożyć trochę elektroniki, która poruszałaby elementami uzbrojenia i śmiało włączać oświetlenie, podawać sygnały Morse’a, zrzucić kotwicę, albo ją podnieść, czy strzelać z działa. Możliwości jest mnóstwo - przekonuje policjant. - To kwestia inwencji i tego, co chce się zrobić.

Kiedy zaczynał, nikt o tym jeszcze nie myślał.

- Nie było elektronicznych wyłączników czasowych, używaliśmy wtedy tych od pralki "Frani". Nakręcało się je do pewnego punktu, dźwigienka zamykała obwód i wtedy model się zatrzymywał. Choć polskie pralki były niezawodne, to wyłączniki czasem płatały figle - mówi policjant, "rzucając" anegdotkę.

- Swego czasu zdarzyło się tak, że po przepłynięciu 70 metrów model się nie wyłączył. Ale znając takie ryzyko, w poprzek akwenu, na 80 metrze, siedział w kajaku kolega ojca, który mógł w każdej chwili złapać model za dziób. Nie przewidział jednak, że masa 45 czy 50 kg rozpędzona do prędkości 2,5 m/s, to nie jest piłka lekarska i żeby móc ją zatrzymać trzeba przyłożyć dość dużą siłę, czego nie zrobił. Model dobił mu palce do burty kajaka i ... zmiażdżył. Tak duży był bowiem impet, z jakim uderzył.

Kto by pomyślał, że taki stateczek może wyrządzić aż tyle szkód. W najdrobniejszych szczegółach ma on jednak odzwierciedlać oryginał. Dlatego podobnie jak on, nie tylko pływa, ale także idzie pod wodę, co jest zasługą identycznej niemal konstrukcji, tyle że wykonanej w odpowiednio dużej skali.

Zegarmistrzowska precyzja

- Czasem pracuje się z lupą - przyznaje komendant. - Najciekawszym zjawiskiem jest konieczność lutowania np. anteny radarowej albo drabiny. Z reguły są to elementy wykonywane z drutu miedzianego o różnej średnicy i przewodnictwie cieplnym, dlatego trudno je złączyć, zwłaszcza kiedy drabinka ma ok. 2-3 cm długości, 5 mm szerokości i szczebelki co 2-3 mm.

Bierze się wtedy pęsetę i już zalutowany fragment topi się w wodzie, tak żeby nad powierzchnie wystawał tylko element, który chcemy lutować. Woda pochłania ciepło, które wytwarzają poprzednie przewody, dzięki czemu lut nie rozłącza się. Chcąc zrobić drabinkę w dobrej jakości, potem ją jeszcze wyczyścić, pomalować i zaoksydować, trzeba mieć sporo czasu. Schodzi z tym długo - przyznaje policjant.

- Ale jest satysfakcja, o ile zrobi się to porządnie. Pewnie, że można szybciej, kupić gotowe elementy, czy wyciąć ze sklejki części kadłuba. I może będzie to nawet ładnie wyglądać dla kogoś, kto jest laikiem. Ale dla tego, kto w tym siedzi tak długo jak ja, deski muszą być "podziubane", z wtartym pomiędzy szczelinami brudem, żeby jak najbardziej oddawały realia. To nie ma być cacko, jak jakiś pierścionek, tylko miniatura oryginału.

Komisja, która ocenia modele, dopuszcza do wykonania okrętu tylko 3 - 4 elementy fabryczne - śrubę okrętową, bulaj (iluminator) czyli małe, okrągłe okienko umieszczone w burcie, kotwicę oraz banderę. Resztę każdy modelarz musi wykonać sam. A to oczywiście kosztuje.

- Kiedyś robiło się wszystko z blachy ocynkowanej, używało się także puszek, więc koszty automatycznie spadały. Dziś wykorzystuje się głównie miedź, bo jest to najlepszy metal, który nie rdzewieje, ale niestety kosztuje... Podobnie jak sama przekładnia do napędzania obiektu. Dobrze, gdy jest na łożyskach tocznych, bo kiedy zrobi się je na ślizgowych, automatycznie sprawność jest dużo mniejsza, a silnik ciągnie o wiele więcej energii z akumulatora - tłumaczy komendant.

To oczywiście sprawia, że koszty są dużo większe. W efekcie szybko może się okazać, że na jedną taką "zabawkę" wydaliśmy kilkanaście tysięcy złotych. Ale mimo to, jest coś, co do tego przyciąga.

- Ktoś może powiedzieć, że to wymagająca precyzji robota, ktoś inny, że nie ma do tego cierpliwości, a mnie to po prostu odpręża - mówi komendant. - Poza tym fajnie jest widzieć efekty pracy, nawet jeśli trzeba poczekać na nie tych kilka lat.

Stara miłość nie rdzewieje...

W jego przypadku dochodzi jeszcze jeden element, który kusi go już od lat, a jest to morze.

- Byłem i jestem jego ogromnym fanem - mówi Jarosław Adamski. - Miałem iść nawet do Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej, ale po ukończeniu technikum, trochę za namową rodziców, poszedłem do Szkoły Głównej Służby Pożarniczej w Warszawie.

Najpierw gwarantowano mi pracę w Ostrowcu, a potem przeprowadzono reorganizację i żeby nie płacić za szkołę, pięć lat żołdu i zakwaterowanie, musiałem iść do MSW. Poszedłem więc do policji i wcale tego nie żałuję. Ale sentyment do morza pozostał.

Uwielbiam literaturę marynistyczną, zwłaszcza z okresu II wojny światowej na morzach i oceanach świata. To moje drugie hobby - zdradza komendant, który - jak się nam przyznał - kocha także żaglowce, a zwłaszcza jeden, który chciałby jeszcze w życiu wykonać. Do dzisiaj stoi on w porcie Portsmouth w Wielkiej Brytanii.

Był jednym z najpiękniejszych i najlepiej uzbrojonych okrętów swoich czasów. To HMS Victory - flagowy liniowiec Nelsona, na którym zginął pod Trafalgarem. Naprawdę rewelacyjna jednostka - przekonuje komendant.

- Byłem tak bardzo w nim zakochany, że nawet na studiach, w 1988 roku, namalowałem sam jego obraz. Mam go zresztą do dzisiaj. Ale chciałbym bardzo wykonać model. Tyle, że chcąc go zrobić w odpowiednim standardzie, a jestem człowiekiem, który stawia sobie wysokie progi satysfakcji, podejrzewam, że zajmie mi to około dziesięciu lat - mówi Adamski.

- Mam już nawet plany tego żaglowca, wycięte okrętowanie i parę elementów, ale najmniej pracochłonnych w tym wszystkim. Sam kadłub to około dwa lata roboty. Największy problem będzie z olinowaniem, herbem na dziobie okrętu i uzbrojeniem. Ale myślę, że może kiedyś na emeryturze zdecyduję się trochę poszarpać nerwy. Bo, warto - przekonuje komendant. - To hobby potrafi wciągnąć człowieka bez reszty.

(An)

Dołącz do nas na Facebooku!

PRZECZYTAJ TAKZE:
abcde - 21-01-2012 16:11
EOT,temat o pasji komendanta a nie do osobistych ''wycieczek''.pozdrawiam :)
bydlewludzkiejpostaci - 21-01-2012 15:47
mam zamiar odejść a nie się przyjąć
abcde - 21-01-2012 02:34
Towarzyszu,w odpowiednich tematach nie odpowiadasz na posty,a w kolejnym temacie szkalujesz innych. Ja rozumiem,że Ciebie uczyli że każdy oprócz WAS to wróg,ale szanuj ludzi.po pierwsze,nie jeden policjant poświęca swoje prywatne życie,a po drugie chciałbym widzieć sytuację gdy Ci ratują ''dupę'' przed bandziorami,a Ty piszesz n [...]
bydlewludzkiejpostaci - 20-01-2012 17:54
chociaż jeden nie alkoholik, gratuluję pasji.
REKLAMA