AAA
Groził lekarzom śmiercią
Piją na umór, a za ich leczenie płacimy wszyscy
Czwartek, 30 lipca 2009r. (godz. 13:51)

W taki sposób odwdzięczył się personelowi Szpitalnego Oddziału Ratunkowego pijany mężczyzna, któremu próbowali udzielić pomocy. Nie był to pierwszy agresywny pacjent, z którym musieli zmierzyć się medycy. A do lecznicy trafiają coraz młodsi. Kilka tygodni temu przyjęto dwie piętnastolatki, z których jedna zbrukana kałem i wymiocinami, ledwo powłóczyła nogami...

fot. Gazeta Starachowicka
Nastepna wiadomosc:
ť Życiowe rekordy pobite

Poprzednia wiadomosc:
ť Star nie zagra?

Na utrzymanie pijanych pacjentów w Starachowicach wydaje się dziesiątki tysięcy złotych. W ciągu miesiąca na Szpitalny Oddział Ratunkowy trafia około setki takich delikwentów, którym zazwyczaj nie dolega nic prócz upojenia alkoholowego. Ale w lecznicy trzeźwieje się lepiej i szybciej niż pod chmurką.


Od razu kroplówka z glukozą, szczepionka przeciwtężcowa, zdjęcie czaszki, prysznic. Im bardziej bełkoce, tym więcej mu się należy, bo w przypadku upitego do nieprzytomności nie da się rozgraniczyć, czy to tylko bełkot, czy może krwiak mózgu.

Od razu na tomografię (ok. 300 zł), na którą normalnie czeka się tygodniami. W 95 procentach pacjentom nic nie jest. Jeszcze przed odprawą wychodzą do pobliskiego baru na piwo. Mijają dwa dni i znów trafiają na SOR.

- Bywa, że przebywają u nas co drugi dzień – mówi GAZECIE doktor Zbylut Lewicki ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Starachowicach. -Rekordziści od prawie roku regularnie odwiedzają nas jakieś 2- 3 razy w tygodniu. Niektórzy są bardzo troskliwi, bo gdy tylko przetrzeźwieją, wzywają pogotowie do swojego kolegi, który spał na ławce obok.

I tym sposobem liczba pacjentów rośnie...

- Najczęściej przywożeni są przez ratowników, a jedynym powodem ich leczenia jest stan upojenia alkoholowego – przyznaje lekarz. – Jeśli dojdzie do tego nawet najmniejszy uraz, np. skóry czy głowy, musimy przeprowadzić pełną diagnostykę. Trudno ocenić, czy stan pacjenta wynika z tego, że ma 4 promile alkoholu we krwi, czy z dodatkowych uszkodzeń.

A to komplikuje całą sytuację, bo leczenie staje się bardziej kosztowne. O ile najtańszy pacjent kosztuje szpital ok. 100 zł, o tyle za takiego z kompletem badań trzeba zapłacić pięć razy więcej.

Kosztowna kuracja

- Jeśli tylko stwierdzimy jakieś urazy, musimy wykonać kosztowną tomografię. Nawet jeśli nie wykaże ona żadnych zmian, konieczna jest obserwacja pacjenta. Płyny dożylne, do tego morfologia, jonogram – wylicza lekarz. – Minimalny koszt pobytu takiej osoby to ok. 500 zł.

W ciągu miesiąca na SOR trafia od 80 do 100 takich delikwentów.
W najbardziej optymistycznym wariancie (przy założeniu, że pacjent jest tylko w stanie upojenia i nie ma żadnych urazów) wydaje się na nich 8 – 10 tys. zł miesięcznie.

- Około połowa z nich ma wykonywane dodatkowe badania, jakieś 30 – 40 osób miesięcznie – szacuje Z. Lewicki - za których leczenie trzeba będzie zapłacić ok. 500 zł. W 90 procentach przypadków – mówi lekarz – są to osoby, które nie pracują, nie są zarejestrowane ani ubezpieczone.

A nawet, gdyby było inaczej, to NFZ i tak nie pokryje leczenia, bo zgodnie z ustawą o zakładach opieki zdrowotnej, za świadczenia udzielane osobie znajdującej się w stanie nietrzeźwości publiczny zakład opieki zdrowotnej pobiera opłatę niezależnie od uprawnień do bezpłatnych świadczeń, jeżeli jedyną i bezpośrednią jego przyczyną było zdarzenie spowodowane stanem nietrzeźwości. Problem pojawia się w przypadku osób, które oprócz pijaństwa muszą leczyć się także z innych urazów. Prawnicy nie są zgodni co do zasad finansowania takiej kuracji. Przeważnie kończyło się to rachunkiem dla pijanego.

- Za dwa ubiegłe lata wystawiliśmy faktury na kwotę 43 tys. zł. Do tej pory nie możemy ich odzyskać – mówi dyrektor szpitala Jolanta Kręcka. – Zazwyczaj są to osoby, które nie mają środków do życia i nie figurują w żadnych rejestrach.

Dlatego zdecydowaliśmy, że będziemy obciążać pacjentów kosztami tylko wtedy, gdy jedyną przyczyną ich pobytu w szpitalu jest stan upojenia alkoholowego. W pozostałych przypadkach będziemy starali się odzyskać pieniądze z NFZ.

Od stycznia o wystawieniu faktury decyduje lekarz SOR. Za 5 miesięcy wypisaliśmy ich zdecydowanie mniej, bo tylko na ok. 1 tys. zł.
Koszty leczenia rosną jeszcze bardziej, gdy delikwent trafi na oddział, a tak jest w przypadku głębokiego upojenia alkoholowego.

- Jeżeli w organizmie pacjenta stwierdzimy ok. 5 promili alkoholu, jest to bezpośrednie wskazanie do jego hospitalizacji – wyjaśnia lekarz.

Bywa niebezpiecznie

W zależności od dodatkowych urazów, osoba trafia na oddział wewnętrzny czy ortopedyczny, zaś najbardziej pijani lądują na OIOM– ie. Ze względu na niewydolność oddechową, wymagają intensywnej opieki medycznej. Starachowicki rekordzista, jak poinformowała szefowa szpitala, miał ponad 6,5 promila alkoholu.

- Bywają pacjenci, którzy mając ok. 6 promili potrafią jeszcze mówić, a raczej bełkotać coś pod nosem, bo trudno to nazwać mową – twierdzi Z. Lewicki. – Są doskonale zaadoptowani do wysokiego poziomu alkoholu we krwi. Mając 4 promile alkoholu potrafią jeszcze w miarę normalnie chodzić, natomiast robią się bardzo agresywni.

I właśnie owa agresja stanowi kolejne zmartwienie lekarzy.

- Wyzwiska słowne są na porządku dziennym – mówi Z. Lewiński. - Czasem chcą nam wszystko zdemolować, innym razem bić. Normą jest wrogie zachowanie w stosunku do personelu. I choć z policją współpracuje się nam nieźle, to i tak musimy powalczyć z takim pacjentem ok. 20 minut, do jej przyjazdu. Niezależnie od tego, jak groźnie się zachowuje, nie możemy stosować żadnych środków przymusu.

Z czego korzystają nietrzeźwi. Jeden z nich, któremu najwyraźniej nie spodobało się leczenie, groził ostatnio medykom. A zaczęło się tradycyjnie, od wyzwisk i kopniaków. Potem wdarł się do obszaru diagnostycznego, gdzie przebywali inni pacjenci.

- Powiedział, że jeszcze tu wróci i nas wszystkich pozabija – opowiada lekarz.

- Mamy to jak w banku. A gdy starsza pani zwróciła mu uwagę, że zachowuje się za głośno, mało jej nie pobił.

Traf chciał, że na oddziale znajdowali się wówczas policjanci, którzy przyjechali razem z poszkodowanym z wypadku. „Wyciszyli” mężczyznę na tyle, że opuścił budynek szpitala. Innym razem jedna z pielęgniarek była szarpana na korytarzu przez pacjenta.

Z tym większą ulgą lekarze przyjęli pomysł dyrekcji dotyczący zapewniania placówce profesjonalnej ochrony.

- W przeciągu kilku tygodni ogłosimy przetarg na monitoring – zapowiedziała Jolanta Kręcka. – Firma, która go wygra, będzie odpowiedzialna za bezpieczeństwo na terenie szpitala, zarówno personelu, jak i pacjentów, nie mówiąc już o kosztowym sprzęcie.

Piją coraz młodsi

Przykre tylko, że na takie leczenie trafiają coraz młodsze osoby. Kilka tygodni temu przywieziono dwie 15 – letnie dziewczyny. Obie mocno pijane. Jedna była prowadzona przez dwóch ratowników, bo nie potrafiła iść o własnych siłach. Druga, w stanie głębokiego upojenia alkoholowego, topiła się w swoich wymiocinach i kale, jak opowiadali świadkowie. Nastolatki przywiozło pogotowie, które wezwali funkcjonariusze policji.

- Przed godziną 19.00 patrol namierzył 15 – latki, gdy szły pijane ulicą Iłżecką

– relacjonuje Kamil Tokarski, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Starachowicach. –Zostały odwiezione do szpitala, do którego wezwaliśmy także rodziców.

Tydzień po tym zdarzeniu opiekunowie odwiedzili komendę.

- Jak ustaliliśmy, dziewczyny poszły do babci jednej z nich – mówi rzecznik prasowy. - A, że kobiety nie było w domu, postanowiły poczęstować się winem z lodówki. Nie pamiętały niczego, co było potem, łącznie z tym, w jaki sposób znalazły się na ulicy Iłżeckiej. Ze względu na to, że zdarzyło się to po raz pierwszy, a nastolatki nie sprawiały dotąd problemów wychowawczych, zostały tylko pouczone, a ich rodzice zobowiązani do zwracania większej uwagi na dzieci. Jeśli sytuacja się powtórzy, sprawa zostanie skierowana do sądu rodzinnego.

Coraz częściej w szpitalnych rejestrach pojawiają się także kobiety.
- Stanowią ok. 1/3 wszystkich nietrzeźwych – ocenia Z. Lewicki.

Próbują coś robić

Jeszcze niedawno trudno byłoby w to uwierzyć. Dziś to przykra rzeczywistość. Dyrekcja zaniepokojona statystykami postanowiła działać.

- Problem jest naprawdę duży – przyznaje J. Kręcka. – Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie są to odosobnione przypadki. Niektóre osoby pojawiają się w szpitalu regularnie, nie zdając sobie sprawy, że mają problem z piciem. Dlatego zamierzam prosić ordynatorów, by nie wydawali wypisu, dopóki taki pacjent nie zgłosi się do instruktora terapii uzależnień, który od dwóch miesięcy działa w naszej poradni leczenia uzależnień.

Być może w niektórych przypadkach taka rozmowa okaże się zbawienna, a my będziemy mieli poczucie, że zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by pomóc ludziom wyjść z nałogu.

Ostateczna decyzja w sprawie leczenia będzie należała jak zwykle do chorego. Chciałabym połączyć leczenie z terapią, by pijani pacjenci nie znikali ze szpitala bez słowa. W tej chwili brakuje ogniwa, które łączyłoby szpital z Gminną Komisją Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.

Takim właśnie ogniwem miałaby stać się poradnia zdrowia psychicznego, którą zamierza uruchomić dyrektor.

- Najprawdopodobniej dostaniemy ok. 20 tys. zł z Urzędu Marszałkowskiego na doposażenie poradni metadonowej, tj. dla osób uzależnionych od narkotyków. Uruchomiliśmy ją dzięki umowie z Urzędem Miasta, za co jestem niezmiernie wdzięczna – mówi dyrektor. – NFZ pokrywa bowiem tylko koszty zakupu leków. A zainteresowanie jest duże. Z anonimowych narkotestów korzysta wiele osób.

Chciałabym, żeby poradnia funkcjonowała dłużej, a nie tylko przez kilka godzin w tygodniu, gdy wydaje leki. Z powodzeniem mogłyby odbywać się w niej psychoterapie. Może w ten sposób udałoby się nam ograniczyć skalę problemu – mówi dyrektor.

(An)

REKLAMA