AAA
Afera starachowicka według Jagiełły
Okiem skazanego
Sobota, 11 czerwca 2011r. (godz. 14:40)

W 2003 roku żyła nią cała Polska. Dziś hasło "afera starachowicka" jeszcze się ludziom kojarzy, ale szczegóły mocno przybladły. W końcu to nie jedyna podejrzana sprawa z udziałem polityków. Po niej media pisały o aferze stoczniowej, hazardowej, jeszcze wcześniej była afera Rywina. W codziennym natłoku informacji społeczeństwo bardzo szybko zapomina o przeszłości i żyje już kolejnymi newsami. Inaczej z ich bohaterami, dla nich to trauma na całe życie.

fot. Gazeta Starachowicka

Jedna z głównych postaci afery rodem z naszego miasta, były poseł SLD Andrzej Jagiełło odchorował swój proces i pobyt w więzieniu. Twierdzi, że został przestępcą mimo woli. Zniszczono go za coś, czego nigdy nie miał zamiaru zrobić. Powtarzał to w trakcie zdarzeń elektryzujących cały kraj, powtarza w napisanej w tym roku książce o prostym tytule "Afera starachowicka".


Przypomnimy co się kryje za hasłem, którego wynikiem było zamknięcie w więzieniu dwóch posłów i zagrożenie taka karą dla wiceministra spraw wewnętrznych i administracji.

Według pierwszej wersji prokuratury i mediów (która w trakcie rozpraw sądowych mocno przybladła) skandal starachowicki polegał na korupcji tutejszych polityków SLD i ich kontaktach z lokalnym gangiem handlarzy narkotyków i bronią.

Rządzący w 2003 roku starosta i wiceprzewodniczący rady powiatu mieli brać łapówki i spotykać się z przestępcami. I jednych, i drugich rozpracowywała policja. Informacja ta była ściśle tajna, jednak wyciekła do zainteresowanych przez łańcuszek kilku osób.

Zaczynał się on od Zbigniewa Sobotki, wiceministra spraw wewnętrznych i administracji w rządzie SLD (a według innej wersji od komendanta głównego policji Antoniego Kowalczyka). Sobotka miał zdradzić tajemnicę posłowi Henrykowi Długoszowi, szefowi świętokrzyskiej lewicy, a ten wygadał się przed swoim parlamentarnym kolegą Andrzejem Jagiełłą, przewodniczącym SLD w naszym powiecie.

Jagiełło z kolei powiadomił starostę starachowickiego i wiceprzewodniczącego rady powiatu, że interesuje się nimi policja z powodu łapówek. Ta rozmowa była kluczowym wydarzeniem, to ona uruchomiła całą aferalną lawinę. Jest to też jedyny czyn, do którego były poseł się przyznał. Nie miał jednak wyjścia, ponieważ dialog prowadził przez telefon będący na policyjnym podsłuchu.

Tyle, że on nigdy nie widział w tym złamania prawa. Co innego śledczy, którzy zakwalifikowali rozmowę jako ostrzeżenie skorumpowanych samorządców i pośrednio także gangsterów przed aresztowaniami i tym samym narażenie życia funkcjonariuszy, którzy rozpracowywali ich na zasadzie przeniknięcia w szeregi przestępców.

Aby zapobiec skutkom przecieku i nie spłoszyć obserwowanych, Centralne Biuro Śledcze w Kielcach przyspieszyło ich zatrzymanie przesuwając akcję na dzień telefonu Jagiełły. Przeprowadzono ją na terenie województwa świętokrzyskiego. W Starachowicach zatrzymano starostę, wiceprzewodniczącego rady powiatu oraz domniemanego szefa i członków gangu.

Nie wierzył, ale zadzwonił

Główny sprawca zamieszania tak wspomina niefortunną rozmowę z samorządowcami i okoliczności uzyskania przekazanych im informacji.

- Nadszedł 25 marca 2003 roku, dzień posiedzenia klubu SLD na ulicy Rozbrat w Warszawie. Był to również dzień urodzin posła Długosza. Odwołał mnie na bok i powiedział, że starosta wziął dwie łapówki za przetargi i jest namierzany przez policję. Nie było mowy o aresztowaniach, ani o CBŚ. Ani przez chwilę nie uwierzyłem w słowa Henryka.

Wiedziałem, jak bogatą, wręcz obsesyjną fantazję ma poseł Długosz, jeśli chodzi o podobne tematy. Rok wcześniej wywołał aferę ze Skarżyskiem. Zawieszono tam SLD, jednak nikt nigdy nie nakrył członków SLD, którzy by z przestępcami współpracowali. Sprawa umarła sama, a wielu ludziom wyrządzono ogromną krzywdę moralną.

W Starachowicach ze starostą spotykałam się codziennie i nigdy nie zauważyłem choćby skłonności do zachowań korupcyjnych. Dlatego informacje posła Długosza całkowicie zignorowałem. Gdybym miał choć cień podejrzeń wystarczyło po prostu wsiąść w samochód, by za półtorej godziny być w Starachowicach i rozmawiać.

Ja na rozmowę zdobyłem się dnia następnego; bardziej chciałem odegrać rolę "ojca" i profilaktycznie na przyszłość nastraszyć. Starosta podczas rozmowy chciał klękać i przysięgać swoją niewinność. Dnia 26 marca wieczorem starosta i pan B. (wiceprzewodniczący rady powiatu - przyp. autorki) zostali aresztowani. Zatrzymanie ich zaszokowało mnie, ale w następnych dniach przeszedłem nad tym do porządku dziennego - twierdzi.

Informował, czy ostrzegał

Dalej Andrzej Jagiełło pisze o swoim pierwszym przesłuchaniu w prokuraturze w lipcu 2003 roku i o oskarżeniach, że ostrzegł przed policją nie tylko starostę i wiceprzewodniczącego powiatowej rady, ale także pośrednio starachowickich gangsterów, z którymi samorządowcy mieli się znać. Wreszcie o zgodzie Sejmu na jego aresztowanie, które było pierwszym takim przypadkiem w całej historii polskiego parlamentaryzmu.

- Prokuratorzy atakują po kolei: uprzedził gang, naraził policjantów. Pada tyle kłamstw, nie ma pojęcia domniemania niewinności. Chciałem krzyczeć: Ludzie, ja tylko pytałem, nie ostrzegałem, nie jestem przestępcą! Jeden telefon wykonany bez świadomości, że dokonuję przestępstwa! Nie miałem zamiaru uprzedzać nikogo o akcji policji w Starachowicach.

Z grupą przestępczą nazywaną w mediach gangiem nie mam nic wspólnego, nie znam w ogóle takich osób. Jest także okolicznością bezsporną, że dwaj samorządowcy starachowiccy również nie mieli związku z taką grupą i nie postawiono im takich zarzutów.

Staroście zarzucono przestępstwo usiłowania wyłudzenia odszkodowania za skradziony samochód. Drugiemu samorządowcowi zarzucono wyłudzenie odszkodowania z firmy ubezpieczeniowej oraz dwukrotne wręczenie łapówki lekarzowi z komisji poborowej w zamian za zwolnienie od służby wojskowej.

Skoro samorządowcy starachowiccy nie są i nigdy nie byli członkami grupy przestępczej, to nie mogłem ich uprzedzać o mających nastąpić zatrzymaniach w grupie przestępczej. Łączenie obydwu tych spraw: samorządowców i grupy przestępczej, we wniosku prokuratora o wyrażenie zgody na aresztowanie mnie, jest nieuprawnione. Ale wyroki polityczne zapadły, nie było odwrotu - wspomina Jagiełło pamiętne dla siebie posiedzenie Sejmu.

Wezwany na przesłuchanie do Prokuratury Okręgowej w Kielcach złożył bardziej szczegółowe wyjaśnienia o okoliczności i treści rozmowy z posłem Długoszem, a potem starachowickimi samorządowcami. Jagiełło przyznaje, że Długosz polecił mu zrobić z nimi porządek, ale nie w sensie ostrzeżenia przed policją, tylko ustalenia, czy są winni i ukarania łącznie z wyrzuceniem z partii i pozbawieniem stanowisk. Jednak to, co Jagiełło powtórzył staroście i B. podobno nie zrobiło na nich wrażenia.

- Chciałem nimi wstrząsnąć. Oczywiście to wstrząsanie nie mogło się udać, gdyż zarzucałem im wykroczenia, których nigdy nie popełnili i w miarę rozmowy stawałem się dla nich coraz śmieszniejszy w swym uporze oskarżycielskim.

Później dowiedziałem się, że moją rozmowę skomentowali słowami "Posłowi odbiło". Już wtedy zrodziła się wątpliwość: pytał, czy ostrzegał? Całe oskarżenie miało jeden słaby punkt: dlaczego nie dzwoniłem natychmiast, jeśli miałem zamiar kogoś ostrzegać? Dlaczego czekałem do dnia następnego? Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że w Warszawie zapadły decyzje, że muszę zostać skazany popisowo, więc i akt oskarżenia musi być druzgocący.

W mediach tworzono na użytek ludu teatr, aby pokazać, jak oczyszcza się kraj z przestępców. Stworzono mit o współpracy polityków z gangiem ze Starachowic. Mit padł w trakcie procesu sądowego, gdyż nie było tu nigdy gangsterów. Trzech panów zajmowało się nieczystym handlem samochodami, a broń pochodzi z dawnego muzeum w Jasieńcu Iłżeckim. Gdy muzeum padło na początku lat 90 - tych, wszystkie elementy przewiercone i niezdatne do użytku stały się egzemplarzami handlowymi - kpi Jagiełło.

Winny próby przestępstwa

Proces jego, Długosza i Sobotki prowadził Sąd Okręgowy w Kielcach niemal w całości w trybie tajnym.

- Protestowaliśmy, żądając rozpraw jawnych, aby społeczeństwo mogło wysłuchać naszych racji. W grudniu 2004 roku prokuratorzy zażądali kar więzienia: dla mnie półtora roku, dwóch lat dla H. Długosza oraz dwóch i pół roku dla Z. Sobotki. Mój obrońca dowodził, że nie ostrzegałem samorządowców o wymierzonej przeciw nim tajnej akcji policji.

Argumentował, że samorządowcy nie czuli się ostrzeżeni po rozmowie z Jagiełłą. Nie wpadli w panikę, spacerowali i pili piwo. Nie ma żadnych dowodów, że informacje od Jagiełły przekazali domniemanemu szefowi starachowickiego gangu, bo gang w ogóle nie istniał. Mecenas stwierdził, że celem mojego działania było tylko sprawdzenie informacji od Długosza - wspomina eksposeł, który domagał się uniewinnienia.

Sąd kielecki przychylił się jednak do wniosku oskarżycieli: 1,5 roku więzienia. Wyrok złagodził Sąd Apelacyjny w Krakowie skracając Jagielle karę do 1 roku za kratkami. Uznał bowiem, że Jagiełło de facto nie spowodował swoim telefonem uniknięcia odpowiedzialności karnej przez starostę i wiceprzewodniczącego, ale jego postępowanie mogło przynieść taki skutek.
Innymi słowy nie popełnił, tylko usiłował popełnić przestępstwo. A skoro usiłował nie może być mowy o uniewinnieniu. Organ apelacyjny definitywnie oczyścił Jagiełłę z podejrzeń o znajomość, czy inne kontakty ze zorganizowaną grupą przestępczą podtrzymując w tym zakresie orzeczenie sądu kieleckiego.

Za kratami

Po decyzji sądu apelacyjnego ogłoszonej w listopadzie 2005 roku zaczęło się oczekiwanie na odbycie kary. Zdecydowano, że Andrzej Jagiełło odsiedzi swój wyrok w więzieniu w Kielcach na tzw. Piaskach poczynając od 28 lutego 2006 roku. Oto jak skazany opisuje więzienną rzeczywistość.

- Mój obrońca podwiózł mnie pod bramy więzienia. Nie mogłem zrozumieć, że do niego idę. Jeśli człowiek zamierza zrobić coś złego, lub to robi nawiedzają go myśli o karze. Ale ja telefonując nie myślałem o przestępstwie. Wersję, według której zamierzałem kogoś ostrzec wymyślił prokurator. Ja takiej myśli nie miałem nawet przez ułamek sekundy. Zapukałem do bramy. Zabrali mnie uzbrojeni w karabiny ludzie. Zostałem doprowadzony do celi. Zatrzasnęły się za mną stalowe drzwi.

W celi był jeden więzień, od niego dostałem instruktaż gdzie co jest i jak się zachowywać. Cela była okrutnie obskurna. Zdewastowany sedes oddzielony do reszty metalową blachą. Załatwianie potrzeb fizjologicznych na oczach publiczności. Następnego dnia stanąłem przed komisją, gdzie oświadczono mi, że po tygodniu wyjadę do innego więzienia odbyć resztę kary.

Nadszedł czas transportu. Dopiero w okratowanym wozie transportującym dowiedziałem się, że jedziemy do Radomia. Trafiłem do celi z młodymi ludźmi w wieku około 20 lat. Cela ciasna (4 więźniów na 10 m kw.), ale czysta i ciepła i był "kąt" tzn. łazienka z zamykanymi drzwiami. Młodzi ludzie trafili tu za bójki po pijanemu.

W każdy weekend odbywali seanse onanistyczne. Z telewizorem i DVD zamykali się w "kącie" i każdy gdzieś przez godzinę uprawiał swój seans seksualny. Po miesiącu zostałem przeniesiony do innej celi, gdzie siedzieli "kajfusi"- starsi więźniowie w wieku około 30 lat, z poważniejszymi przestępstwami na koncie.

Morderca, oszust, wymuszacz haraczy. Miałem pieniądze na koncie, robiłem w kantynie zakupy dla całej celi. Wszystko było w porządku do czasu aż zobaczyłem, że pojawiają się produkty nie z kantyny.

Kiedy zażądałem wyjaśnień, pod moim adresem zaczęły być kierowane groźby. Oszust siedział już 5 lat, morderca 10, a więc kontakt tych ludzi z rzeczywistością był mocno zakłócony. Stąd męczące oglądanie przez nich filmów erotycznych.

Potem zostałem przeniesiony do celi, gdzie na skutek znajomości mogliśmy się dobrać personalnie. Siedziałem teraz z sympatycznym 40 - letnim przedsiębiorcą skazanym za nieumyślne spowodowanie śmierci w wypadku samochodowym oraz byłym komandosem wojsk rozjemczych w Libanie oskarżanym o współudział w bójce ze skutkiem śmiertelnym.

Komandos był chłopakiem bardzo dobrze wychowanym. Stworzyliśmy paranormalne warunki życia pijąc rano kawę i rozmawiając, każdy na swoich dwóch metrach kwadratowych. Najgorsze było straszne upokorzenie.

Każde wyjście z celi do kantyny zaczynało się od położenia rąk na ścianie, rozchylenia nóg i rewizji. Po zakupach rewizja na oddziale. Przy wyjściu na widzenie z bliską osobą rewizja w pralni z rozbieraniem do naga, z zaglądaniem do odbytu. Ja, starszy człowiek, poseł, dyrektor MOPS, radny sejmiku, musiałem to znosić będąc często traktowany z nadzwyczaj złośliwą dokładnością.

Sztuczna afera z nienawiści

Andrzej Jagiełło nie odsiedział całej kary. Wyszedł z więzienia po 10 miesiącach, jesienią 2006 roku jako 62 - letni człowiek. Przeszedł na emeryturę całkowicie wycofując się z życia publicznego. To odosobnienie i upływający czas zrobiły swoje.

Dziś afera starachowicka już nie budzi wielkich emocji. Społeczeństwo ją przeżyło i odłożyło na półkę historii, by ekscytować się nowymi zdarzeniami. Jagiełło przekonuje jednak, że zainteresowanie wydarzeniami z lat 2003 -2006, choć mniejsze, nadal jest. Dlatego zdecydował się na napisanie książki. Stara się w niej udowodnić, że afera starachowicka to spisek nastawiony na wyeliminowanie z gry SLD. Wymyślony przez przeciwników politycznych i sztucznie rozdmuchany z pomocą mediów niechętnych lewicy. Bo większe przewinienia uchodzą ludziom władzy na sucho, a jemu złamano życie z powodu jednego telefonu.

- Na prezentowany w książce materiał można spojrzeć w kontekście szczerej wypowiedzi byłego posła, lub w kontekście manipulacji polityczno - sądowej, gdzie moje zapytanie do samorządowców zinterpretowano i osądzono jako ostrzeżenie. Wydarzenia te zakończyły moje życie. Przeżywam je nadal. I ciągle zapytuję, dlaczego akurat mnie musiało to spotkać, choć żyłem uczciwie.

Chciałbym cofnąć czas, nie być politykiem, nie zostać posłem, pracować organicznie dla ludzi. Na stanowisku dyrektora nigdy nie spotkałby mnie los, który mnie zniszczył. Bo tam na górze władzy odbywa się ciągła gra na zniszczenie drugiego.

Niespotykane zasoby nienawiści uruchamiają się w każdym, kto trafi do tego budynku pod kopułą przy ulicy Wiejskiej. I media, które decydują, jaka opcja jest promowana do władzy, a także eskalują nienawiść dla własnych korzyści.

Doświadczyłem tego: nic dobrego na mój temat, a szukanie wszystkiego, co mogłoby mnie zohydzić w oczach odbiorców. Bo news jest wtedy, kiedy jest zło, dobro nikogo nie interesuje. Skazanie wyrokiem sądu zamyka w Polsce drogę do wszystkiego.

Obecne prawo nie pozwala nawet na rehabilitację. A więc pozostaje tylko istnienie i walka o to, by jak najwięcej ludzi dowiedziało się, że nie popełniłem przestępstwa - pisze Andrzej Jagiełło w słowie końcowym do swojej wersji wydarzeń starachowickich.

Iwona Bryła

(Artykuł powstał na podstawie wybranych i przeredagowanych stylistycznie fragmentów książki Andrzeja Jagiełły "Afera starachowicka").

PRZECZYTAJ TAKZE:
facio - 13-06-2011 10:04
Ta cła afera to wynik wewnetrznych spieć w SLD. Przy normalnej sytuacji załatwiono by watek kryminalny. A tak sie składa ,ze watek kryminalny tylko w niewielkiej czesci zachaczono a skupiono sie na urzednikach i politykach. Z drugiej strony to Pan poseł jaki szef SLD w miescie powinien wiedziec kto kim jest i z kim pili wódke i [...]
Peter - 12-06-2011 22:03
Wierzysz w takie brednie?
Pawelizda - 12-06-2011 21:38
Ale pan poseł chyba wie co to prawo i jako wybraniec narodu powinien świecić przykładem. Został skazany niesłusznie? Zadawał się ze złymi ludżmi? O co temu panu chodzi? Traume związaną z pobytem w więzieniu ma w Polsce kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
bydlewludzkiejpostaci - 12-06-2011 21:27
Gość na sporo racji. To kraj katolickich dzikusów nie potrafiących nic pożytecznego zrobić. Poseł nie napisał że jeden z tej mafii odsiedział 1,5 roku za wzięcie łapówki w postaci butelki spirytusu rozlewanego w Krynkach.
Peter - 11-06-2011 22:30
Pośmiałem się czytając te brednie. Najbardziej rozbawiły mnie słowa, że nie wiedział, iż ostrzegając popełnia przestępstwo. Pan Poseł nie znał jednej z podstawowych zasad prawnych - nieznajomość prawa szkodzi. Ot co, polityk z klasą - chciał przecież dobrze dla swoich "kumpli". I skoro chce sobie dożyć spokojnie starości to po c [...]
Pawelizda - 11-06-2011 17:21
W pierwszej kolejności gen. Jaruzelskiemu, który kocha naród, a szczególne miejsce w jego sercu zajmują górnicy. Dopiero póżniej zacznijmy honorować mniej... schorowanych.:)
Prze Mysław - 11-06-2011 17:08
proponuję nazwać kilka ulic i postawić pomniki wszystkim z oskarżonych
Pawelizda - 11-06-2011 16:55
Zasłużeni jakich mało;). Ja osobiście wybaczam wszystkie grzechy lewicy:). Będę głosował.
Prober - 11-06-2011 16:42
Afera została rozdmuchana pod odpowiedni kontekst polityczny takie bowiem było wówczas zapotrzebowanie. Główni oskarżeni w niej oprócz kar jakie im wymierzono powinni jednakowoż otrzymać nadzwyczajne złagodzenie w związku z "doprowadzeniem do upadku" rządu Millera (sic!).
Pawelizda - 11-06-2011 16:28
Niewinny człowiek, który wybrał złą polityczną opcję. W SLD byli, są i będą tylko prawdomówni i czyści jak łza.
REKLAMA