AAA
Tak kończą się głupie żarty!
Odpowie za fałszywy alarm
Wtorek, 30 sierpnia 2011r. (godz. 21:54)

18-letniego dowcipnisia, który kilka tygodni temu wezwał strażaków do rzekomego pożaru na ulicy Sadowej w Starachowicach, zatrzymała niedawno policja. Chłopak przyznał się na przesłuchaniu. Miał szczęście, że w tym czasie nie doszło do żadnego poważnego zdarzenia. Kara byłaby wówczas znacznie surowsza niż tylko 700 zł mandatu.

fot. KPPSP w Starachowicach
Nastepna wiadomosc:
ť Pożar altanki

Poprzednia wiadomosc:
ť Zastrzelił psa

- Szybko tu przyjeżdżajcie, pali się jeden z domów na ulicy Sadowskiej w Starachowicach - zgłoszenie mniej więcej tej treści odebrał kilka tygodni temu dyżurny Powiatowego Stanowiska Kierowania PSP. Mężczyzna, jak twierdził, dostrzegł płomienie, kiedy przechodził wiaduktem. Takiej ulicy w mieście nie ma, więc oficer zapytał, czy czasem nie chodzi o ulicę Sadową. Głos w słuchawce tylko przytaknął. Twierdził, że nie zna żadnych szczegółów, widzi tylko dym.


- Wiadomo, że przy pożarach mieszkań nie ma co czekać, zwłaszcza kiedy dochodzi do nich nocą - mówi komendant Marek Kaczmarczyk. - Dlatego od razu dyspozytor postawił na nogi całą jednostkę. Wysłał na miejsce aż trzy zastępy, łącznie z powiadomieniem dowódcy.
Gdy dojechały na miejsce, nie znalazły ognia. Dyspozytor próbował się więc skontaktować ze zgłaszającym.

- Urządzenia, które mamy, pozwalają na identyfikację każdego numeru. Potrafimy namierzyć szybko telefon. Poprzez dostęp do sieci i dane operatorów mamy możliwość określenia jego dokładnej pozycji.

Za każdym razem, gdy dzwonił dyżurny, włączała się poczta głosowa. Dopiero po dwóch godzinach, kiedy strażacy sprawdzili dokładnie cały teren i wyeliminowali jakiekolwiek zagrożenia, telefon odebrał mężczyzna, który zaczął się wszystkiego wypierać. Twierdził, że to nie on dzwonił - opowiada komendant.

Tyle tylko, że wszystkie przychodzące rozmowy są tu nagrywane. Jest więc możliwość porównania głosu, zgrania zapisu na nośnik i przekazania organom do dalszych czynności. Tak było zresztą tym razem. Sprawa została przekazana policji w celu wykrycia sprawcy tego głupiego psikusa.

- Mężczyzna został wezwany. Podczas przesłuchania przyznał się do wszystkiego - mówi Aleksy Hamera, naczelnik Wydziału Prewencji w KPP Starachowice, który nadzorował tę sprawę. - Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego tak zrobił. Ciężko to stwierdzić. Był to typowy głupi wybryk, za który teraz odpowie. W myśl kodeksu wykroczeń, może grozić mu kara grzywny, a nawet pozbawienia wolności. Wszystko oczywiście zależy od skutków takiego wezwania i stopnia złośliwości.

- Pół biedy, gdy jest to jeszcze na terenie miasta i nie musimy "gonić" samochodów - mówi komendant Kaczmarczyk.

- Nie zmienia to jednak faktu, że angażujemy się w bzdurną akcję, podczas gdy w tym czasie mogłoby dojść do prawdziwego pożaru albo wypadku, w dodatku w jakimś bardziej odległym miejscu od Starachowic. W tym przypadku koszty nie były ogromne, bo odległość mała, spaliliśmy trochę paliwa, ale strażacy zostali zerwani na równe nogi, a przy tym sprzęt został nadwerężony. Trzeba pamiętać, że rosną nie tylko koszty paliwa, ale i amortyzacji.
Samochody pożarnicze , jak twierdzi komendant, zużywają się znacznie szybciej. Są odpalane w ekstremalnych warunkach.

- Tu nikt nie czeka na to, czy olej wszędzie dotrze - mówi komendant.

- Jest sygnał, odpalenie z kluczyka, brama do góry i wyjazd - mówi Kaczmarczyk.

- Są to spore obciążenia dla różnych układów, w tym także silnika. Dlatego liczyć się trzeba z tym, że w takim samochodzie częściej wymienia się taką czy inną część. Sprzęgło szybciej "wysiada". Rozpiętość finansowa może być wtedy pomiędzy tysiącem, a dwoma. Na szczęście takich fałszywych zgłoszeń nie ma zbyt wiele. Jeśli się pojawiają, to są one zazwyczaj w dobrej wierze. Typowo złośliwe przypadki należą do rzadkości. W skali roku pojawia się ich ok. 15 - 20.

- Dyspozytorzy są wyczuleni - przekonuje komendant. - Zazwyczaj poznają, który z alarmów może być rzeczywiście fałszywy. Ale podchodzą do tego z pewnym dystansem. Tyle, że w niektórych sytuacjach, lepiej zareagować. A sprawców ujawnić i karać - uważa Kaczmarczyk.

Jak skończyła się sprawa w tym akurat przypadku?

- Chłopak został ukarany mandatem w wysokości 700 zł - poinformował nas Aleksy Hamera.

- Odstąpiliśmy od kierowania sprawy do sądu - mówi Kaczmarczyk. - Tym razem można to było zrobić. Szkodliwość nie była duża. W przeciwnym razie nie zawahalibyśmy się pociągnąć dowcipnisia do większej odpowiedzialności. Ale niech to będzie nauczka na przyszłość, także dla tych, którym chodziła po głowie podobna myśl.

(An)

Dołącz do grona fanów Portalu Wirtualne Starachowice na Facebooku!

REKLAMA