AAA
Zapłaci za zaśmiecanie lasu
Czy kara odstraszy innych?
Niedziela, 25 grudnia 2011r. (godz. 20:32)

5 tys. zł grzywny, ponad 1400 zł nawiązki i prawie 600 zł kosztów sądowych - tyle będzie musiał zapłacić przedsiębiorca ze Starachowic, który nielegalnie wywoził śmieci do lasu w Mircu Czerwonej. Mimo usilnych starań obrony i pojawienia się świadka, który wziął winę na siebie, sąd nie dał wiary jego zeznaniom, wymierzając najwyższą karę.

fot. Gazeta Starachowicka

-To plaga i dramat nie tylko naszego powiatu, ale i kraju - mówił uzasadniając wyrok sędzia Stefan Czebieniak, według którego wina obwinionego była tutaj bezsporna. Miał on dwukrotnie wywozić śmieci do lasu w Mircu Czerwonej, na teren po byłej kopalni, gdzie znalazło się w sumie ok. 3,5 m sześc. odpadów z produkcji plandek, pomiędzy którymi zawieruszyły się także fragmenty paczek. Z pomocą poczty ustalono ich adresata. Była to firma obwinionego, przeciw któremu Nadleśnictwo Starachowice wystąpiło z wnioskiem do sądu. Ten jednak do winy się nie przyznawał twierdząc, że tego nie zrobił. Próbował nawet przekonać sędziego, że rzeczony teren, to wysypisko, z którego wszyscy w okolicy korzystają.


- Nigdy niczego tam nie wywiozłem - mówił na jednej z rozpraw. - Zatrudniałem wtedy czterech pracowników, może oni zajechali tam po drodze - tłumaczył dodając, że nigdy nie miał zatargów z prawem, a na odbiór odpadów podpisał wcześniej umowę z Almaxem.

- Po co miałbym to robić? - stawiał pytanie.

Jednak adresy i stemple znajdujące się na przesyłkach świadczyły wyraźnie przeciwko niemu. Do nielegalnej wywózki miało dojść podczas przeprowadzki zakładu z Mirca do sąsiedniego Wąchocka. W celu oszacowania skali tych zanieczyszczeń powołano biegłego. Stwierdził on, że może się tam znajdować ok. 3- 3,5 m sześc. odpadów, które rozrzucono w dwóch miejscach, oddalonych od siebie o jakieś 20 m.

Przywołany przez obronę świadek, pracownik zakładu, stwierdził, że sam wywiózł śmieci do lasu, bez wiedzy i zgody szefa. Dlaczego to zrobił?

- To przez głupotę - zeznał przed sądem. - Nikomu o tym nic nie mówiłem. Dopiero, kiedy po ostatniej rozprawie szef zrobił z nami zebranie i powiedział, że wie, kto jest za to odpowiedzialny i prosił, żeby się przyznać, postanowiłem to zrobić. Nikt mnie do tego nie namawiał, to była moja decyzja. Czuję wyrzuty sumienia. Jest mi przykro, że szef może mieć teraz jakieś kłopoty - tłumaczył świadek.

Z jego zeznań wynikało, że tylko raz tylko wyrzucił tam śmieci: pięć żółtych worków ok. 120- litrowych, takich jednak nie znaleziono na miejscu. Obrona sugerowała, że mogły się gdzieś zawieruszyć, podczas przetrząsania śmieci przez miejscowych "szperaczy" i wniosła o uniewinnienie.

- Trudno przypuszczać, że pracodawca miał tak duży wpływ na pracownika, by zmusić go do przyjęcia winy na siebie - mówiła jego adwokat, przypominając że przedsiębiorca posiada przecież umowę z Almaxem, a zatem nie miał potrzeby pozbywać się śmieci w lesie.

Na tę samą umowę, ale już w innym kontekście, wskazywał sędzia Stefan Czebieniak, w uzasadnieniu wyroku. W jego ocenie doszło do nielegalnej wywózki śmieci, za którą winę ponosi właściciel zakładu. Nie dał wiary zeznaniom świadka uznając, iż są sprzeczne z zebranym materiałem i kłócą się nie tylko z logiką, ale i doświadczeniem życiowym.

- Ta wymyślona historia miała zracjonalizować działania, które z natury są nielogiczne - stwierdził na koniec, zasądzając obwinionemu najwyższą karę, jaką przewiduje kodeks wykroczeń - grzywnę w wysokości 5 tys. zł.

- To, co dzieje się w naszych lasach, to jakaś tragedia, dramat i plaga, z którą musimy stanowczo walczyć - skonstatował sędzia.

Na przedsiębiorcę nałożył także nawiązkę w wysokości ponad 1400 zł w związku z przywróceniem terenu do stanu pierwotnego. Na szczęście warstwa śmieci nie była duża, stąd nie zdążyły jeszcze przeniknąć do gleby. W przeciwnym razie konieczna byłaby rekultywacja, a to już o wiele bardziej kosztowne działanie.

Wyrok nie jest prawomocny, ale leśnicy liczą, że wielu odstraszy. Bo problem faktycznie jest duży. Tylko w ubiegłym roku z terenu Nadleśnictwa Starachowice wywieziono 124 m sześc. śmieci, podczas gdy w tym było ich już 136, a uprzątnięcie kosztowało leśników ponad 26 tys. zł. Bezmyślni ludzie wyrzucają nie tylko pojedyncze papierki i butelki.

Do lasu trafiają czasem odpady budowlane, opony z warsztatów samochodowych, czy nawet resztki z gospodarstw domowych. A las w Mircu Czerwonej jest tego niechlubnym przykładem, choć nie jedynym. W marcu, na przykład, ktoś wysypał wywrotkę podejrzanych odpadów na leśnej drodze w Tychowie Starym. Zdaniem straży leśnej, zrobił to duży tir, który wjechał do lasu i wyrzucił odpady. Śmieci były w całości rozdrobnione, choć było w nich widać także elementy strzykawek. Teren został zabezpieczony, a sprawę wyjaśniają do dziś.

- Czasem trwa to niezwykle długo - przyznaje Jarosław Lisowski, komendant Straży Leśnej w Starachowicach. - Sprawdzamy wszystkie szczegóły, zwracamy się także do poczty. Jest to niezwykle trudne, ale zdarza się, że docieramy do sprawcy.

Na szczęście dzięki kamerom, które od kilku miesięcy umieszczane są w lasach, walka z tym procederem, może być wreszcie bardziej skuteczna.

(An)

Dołącz do nas na Facebooku!

PRZECZYTAJ TAKZE:
RISE - 26-12-2011 16:44
W sumie dużo firm w okolicy nie ma produkujących plandeki więc sądze, że niedługo wyjdzie kto to.
Pawelizda - 26-12-2011 12:00
''Ładny'' przedsiębiorca którego nie stać na opłatę za wywóz śmieci. Powinno się podawać do wiadomości publicznej dane takich geniuszy przedsiębiorczości.
RISE - 26-12-2011 10:04
I bardzo dobrze... Co za buce wywalają śmieci gdzie popadnie.
REKLAMA