AAA
Kariera naszego ziomka
Z małego Dziurowa do słynnego "Mazowsza"
Piatek, 30 grudnia 2011r. (godz. 23:52)

Witold Zapała, pochodzący z graniczącej ze Starachowicami wsi, to jeden z czołowych twórców i propagatorów polskiej kultury ludowej. Przez 40 lat był związany z Państwowym Zespołem Ludowym Pieśni i Tańca "Mazowsze", grupą artystyczną o światowej renomie. Najpierw występował, a potem odpowiadał za jej repertuar. Był zaufanym człowiekiem legendarnej dyrektor Miry Zimińskiej - Sygietyńskiej, objechał z koncertami niemal wszystkie kontynenty, zdobył szereg wyróżnień artystycznych i państwowych.

fot. Gazeta Starachowicka
Nastepna wiadomosc:
ť Nauczą się prowadzić biznes

Poprzednia wiadomosc:
ť Pasjonat kolejnictwa

Mało kto wie, że utytułowany tancerz i choreograf stawiał pierwsze kroki w Zespole Pieśni i Tańca "Starachowianie", przekształconym później w Teatr Muzyczny "Nad Kamienną", a po latach nawet z nim współpracował. Artysta był gościem niedawnych obchodów 20 - lecia Teatru. Przy tej okazji odbyła się też promocja poświęconej mu książki autorstwa Małgorzaty Włoczkowskiej, koleżanki z "Mazowsza". Korzystając z obecności pana Witolda, w jego niemal rodzinnych Starachowicach, namówiliśmy go na rozmowę wspomnieniową.


Witold Zapała urodził się w 1935 roku we wsi Dziurów. Z folklorem zetknął się już jako dziecko za sprawą babci, śpiewaczki ludowej. Z tego powodu zapraszano ją na wiejskie uroczystości, jak wesela, czy chrzciny, a ona zabierała ze sobą wnuka. Pokazywała mu też słowa ludowych pieśni. Tak to mały Witold nasiąkał atmosferą kultury mieszkańców wsi, aż w końcu zapisał się do Zespołu Pieśni i Tańca "Starachowianie" prowadzonym przez Tadeusza Suchodolskiego. Na zajęcia uczęszczał po lekcjach w starachowickim Technikum Budowy Samochodów, ale to nie motoryzacja stała się ostatecznie jego życiowym wyborem.

- W "Starachowianach" tańczyłem przez trzy lata. Potem, za namową mojego starszego brata, który był tam akompaniatorem, w tajemnicy opuściłem swoją wioskę, żeby zrealizować chęć nauki tańca w szkole baletowej w Warszawie. Niestety miałem 17 lat, to był za późny wiek na rozpoczynanie baletu, więc powiedziano mi "nie". I wtedy zdecydowałem się na Centralny Ośrodek Szkolenia Instruktorów Artystycznych w Skolimowie. Planowałem, że jak go skończę wrócę do Starachowic pomagać panu Suchodolskiemu - opowiada Witold Zapała.

Tych zamierzeń, jak to często w życiu bywa, nie udało się zrealizować. Witolda pociągnęły taneczne sceny stolicy. Po 5 latach nauki w Skolimowie,
połączonej z występami w reprezentującym placówkę zespole wokalno - tanecznym, udało mu się dostać na wymarzony balet w Warszawie. Skończył szkołę w 1957 roku i za namową swojego wykładowcy od razu zdał egzamin do Państwowego Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca "Mazowsze". Miał wtedy 22 lata. Został zatrudniony jako tancerz w momencie, gdy zespołem, po śmierci założyciela Tadeusza Sygietyńskiego, kierowała jego charyzmatyczna żona Mira. Była sławą przedwojennej stolicy, piosenkarką, tancerką, aktorką teatralną i filmową, artystką kabaretową.

- Za Sygietyńskiego "Mazowsze" było bardziej śpiewającym, niż tańczącym zespołem. Dopiero po jego śmierci Mira wprowadziła więcej choreografii i w ten sposób go podźwignęła - mówi z podziwem pan Witold o swojej długoletniej szefowej.

Chodziło o to, że taniec, w przeciwieństwie do polskiego śpiewu, mogła swobodnie odbierać także zagraniczna publiczność. Inicjatywa Zimińskiej - Sygietyńskiej ułatwiła "Mazowszu" pierwsze wyjazdy na Zachód z komunistycznej Polski, a potem otwarzyła mu drogi na cały świat.

Witold Zapała miał okazję zetknąć się w zespole z Ireną Santor. Późniejsza diwa polskiej piosenki zaczynała tu swoją karierę od solówek, m.in. śpiewała, słynną w jej wykonaniu, kompozycję "Ej, przeleciał ptaszek". Pracowali razem około roku do czasu odejścia artystki z "Mazowsza".

- Miała przepiękny głos, tylko talentów tanecznych nigdy nie zdradzała - śmieje się pan Witold.

Dla niego "Mazowsze" okazało się trampoliną do wielkiej kariery i zwiedzania świata. Już w pierwszych miesiącach miał okazję koncertować z zespołem we Francji i w Monako. Pomimo tego myślał wtedy o porzuceniu pracy u Zimińskiej - Sygietyńskiej i szukaniu szczęścia w Teatrze Wielkim. Do pozostania przekonała go sama dyrektorka.

- Dla Miry moja decyzja była niezrozumiała. Spytała, czy to z powodu pensji. Odparłem, że nie, choć miałem 900 zł. Natychmiast kazała mi dać 2,5 tysiąca, czyli niemal drugą pensję. Dodała też, że słyszała o tym, że potrafię tworzyć, więc jej zrobię choreografię do nowo przygotowywanych "Tańców rzeszowskich". Bałem się, bo byłem w zespole zaledwie 3 miesiące, ale jednak serce podpowiadała, że to wielka okazja. Zgodziłem się, ale pod warunkiem, że będą pracował z bardziej doświadczonym kolegą - wspomina pan Witold.

W debiutanckim zadaniu bardzo pomogły mu umiejętności zdobyte w szkole w Skolimowie na zajęciach z tańców regionalnych. Przy tworzeniu późniejszych układów wspomagał się też lekturą książek etnograficznych i choreograficznych oraz bezpośrednimi obserwacjami folkloru danego regionu w czasie koncertów, które "Mazowsze" dawało w całej Polsce. Ponadto nawiązywał wtedy znajomości z ludowymi twórcami i działaczami, by w razie potrzeby korzystać z ich rad i konsultacji. Były też przypadki, gdy musiał pobierać lekcje od wiejskich tancerzy. Na przykład wtedy, gdy dostał polecenie ułożenia "Tańców Góralskich".

- Nie znałem ich. Mira zatrudniła więc w zespole autentycznego górala. Wsadziła mi go do pokoju i on siedząc na łóżku pokazywał, jak należy przebierać nogami. Na stojąco nie dawaliśmy rady, tancerzom od bardzo szybkich ruchów mdlały nogi. "Tańce Góralskie" miały premierę w 1958 roku w Brukseli. Odniosły ogromny sukces. Od tego momentu Zimińska powiedziała: "Witeczku, ja będę robiła kostiumy, a ty będziesz robił tańce" - wspomina artysta.

Tak zaczyna się okres jego najbardziej intensywnej pracy dla "Mazowsza". Co parę lat układał kilka nowych tańców ludowych i narodowych (polonezy, mazury). W sumie w ciągu 40 lat spędzonych w zespole napisał dla niego ponad 30 choreografii. Przybliżył publiczności folklor Warmii i Mazur, Kaszub, Wielkopolski, Kurpiów, Śląska, ziemi lubelskiej i krakowskiej, okolic Starego Sącza, Limanowej, Łowicza i Zielonej Góry. Udało mu się też przemycić akcent z jego rodzinnej Kielecczyzny, o czym zawsze marzył. Tak powstały "Kusoki Świętokrzyskie" przedstawiające tamtejszy zwyczaj obchodzenia karnawału. Widowisko weszło na stałe do repertuaru "Mazowsza". Do niektórych tańców pan Witold projektował także kostiumy. Zdarzało się nawet, że własnoręcznie wykonywał ludowe nakrycia głowy.

Tworzenie układów choreograficznych łączył z pracą nauczyciela tańca kolejnych pokoleń "mazowszańskich" artystów. Sam też nie przestawał występować. W sumie poświęcił tańcowi 25 lat życia. Ze sceny ostatecznie zrezygnował w 1982 roku. Skupił się wtedy na działalności twórczej i instruktorskiej. Pełnił funkcję kierownika baletu, a także zastępcy dyrektora ds. artystycznych "Mazowsza".

Nieprzeciętny talent i autentyczna pasja Witolda Zapały pozwalały mu się realizować także poza zespołem. Pierwszą choreografią przygotowaną dla innego zespołu była "Suita świętokrzyska ". Napisał ją w 1960 roku dla Zakładpwego Domu Kultury FSC w Starachowicach.

W dorobku ma też poloneza do opery "Straszny Dwór" wystawionej przez Teatr Wielki w Warszawie, balet "Wesele w Ojcowie", tańce ludowe do rewii na lodzie oraz współpracę z bardzo popularnym w czasach PRL- u Festiwalem Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu. W 1963 roku stworzył ścieżkę taneczną do filmu "Żona dla Australijczyka" w reżyserii kultowego Stanisława Barei. Główna bohaterka jest artystką "Mazowsza", w związku z tym zespół kilkakrotnie pojawia się na szklanym ekranie. A wraz z nim pan Witold brawurowo tańczący oberka.

W ten sposób jego konto wzbogaciło się o doświadczenie aktorskie. Trzeba na nie także wpisać prowadzenie dziecięcego zespołu taneczno - wokalnego "Varsovia", pracę z polonijnymi zespołami folklorystycznymi w USA i Australii oraz zajęcia w Zespole Pieśni i Tańca starachowickigo domu kultury, prowadzone w 1985 roku.

Działalność Witolda Zapały przynosi mu szereg nagród oraz odznaczeń za zasługi dla kultury polskiej. Pierwsze wyróżnienie otrzymuje już w 1955 roku - zdobywa złoty medal na Światowym Festiwalu Młodzieży i Studentów w Warszawie. W 1959 roku z międzynarodowego konkursu w Wiedniu przywozi drugą nagrodę. Jest laureatem m.in. Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski (dwukrotnie), Krzyża Oficerskiego Orderu Odrodzenia Polski, Krzyża Komandorskiego Orderu Odrodzenia Polski, odznaki "Zasłużony Działacz Kultury, nagrody artystycznej "Prometeusz" oraz medalu "Gloria Artis" ("Zasłużony Kulturze").

Mimo różnych doświadczeń artystycznych, to czas spędzony w "Mazowszu" jest dla pana Witolda najcenniejszy. W końcu spędził w nim połowę życia.
- Z Mirą pracowałem do 1996 roku, czyli niemal do jej śmierci. Potem miałem 14 - letnią przerwę. Wróciłem do "Mazowsza" w 2000 roku. W ubiegłym roku na dobre rozstałem się z zespołem, ale sercem jestem dalej z nim związany. Życzę mu wszystkiego najlepszego i żeby jak najdłużej trwał. "Mazowsze" to ważna część naszej narodowej kultury - mówi człowiek, któremu zespół niewątpliwe zawdzięcza swoje najlepsze lata.

Iwona Bryła

Dołącz do nas na Facebooku!

PRZECZYTAJ TAKZE:
fotOlaf - 31-12-2011 13:11
nie omieszkam tego dokonac w wolnej chwili aajkk, dziekuje za zwrocenie mi uwagi na moje bledy :)
aajkk - 31-12-2011 11:05
fotOlaf: proponuję powtórzyć sobie podstawy ortografii
fotOlaf - 31-12-2011 07:44
No ale zdjecie to mogli by zrobic mu ladniejsze ... cos z zespolu a nie .... Gratuluje fotografi Gazecie Starachowickiej :) Mistrz wogule nie podobny do siebie :) Propnuje dla Pani forograf z gazety premie jako motywacje :) to moze zacznie robic normalne zdejcia :)
REKLAMA