AAA
Bez właściwej opieki grozi jej kalectwo
Nie można do tego dopuścić!
Czwartek, 25 marca 2010r. (godz. 21:44)

10- letnia Ola ma poparzone blisko 20 procent ciała. Trzy miesiące temu przeszła poważną operację. Lekarze musieli przeszczepić jej skórę, po tym jak ogień z pieca poparzył jej plecy. Tylko dzięki odpowiedniej pielęgnacji może wrócić do zdrowia. W przeciwnym razie grozi jej kalectwo.

fot. Gazeta Starachowicka
Nastepna wiadomosc:
ť Jolanta Nowak przewodniczącą

Poprzednia wiadomosc:
ť Kradzionym w płot

W tej chwili maści są dla niej na wagę złota. Dziewczynka musi być nimi regularnie smarowana. Tylko w ten sposób można uniknąć ewentualnych przykurczy. Ale rodzice nie wypełniają wszystkich zaleceń lekarskich. Czemu?


- Nie mamy pieniędzy – odpowiadają, prosząc o wsparcie redakcję.
Pracownicy opieki społecznej tłumaczą to niezaradnością życiową, bo od
dłuższego czasu pomagają im na wszelkie możliwe sposoby. Cały problem przy bliższym poznaniu nabiera odcieni szarości. Trudno jednoznacznie powiedzieć co jest tu czarne, a co białe.

Równie szara, co ich życie, jest kamienica, w której od kilku lat mieszka rodzina Łakomców. Do jej mieszkania prowadzą zdezelowane drzwi, które - sądząc po ich wyglądzie – swoje najlepsze lata dawno już mają za sobą.

Obdrapane ściany i kolorowe mazaje dopełniają tylko całości. Nie lepiej jest w środku. Długi ciemny korytarz, od którego odchodzi kilka pomieszczeń. Mała kuchnia i dwa większe pokoje. Co drugie okno zasłonięte jest dyktą lub zwykłą tekturą.

- Tak jest od kilku miesięcy – wyjaśniają domownicy. – „Łebki” powybijały szyby. Zgłosiliśmy to policji. Sprawa ciągnie się do tej pory. A my nie mamy okien.

- W domu jest zimno, bo całe ciepło ucieka na zewnątrz – mówi ojciec rodziny. - Nie nadążamy z paleniem w piecu. Temperatura jest niska. 1,5 tony węgla starczyło raptem na 1,5 miesiąca. Więcej nie mamy – załamuje ręce.

Brudne ściany i nie lepsza podłoga. To pierwsze, co rzuca się w oczy po wejściu do pokoju, ale nie one sprowadziły nas do tego mieszkania. Kilka dni wcześniej naszą redakcję odwiedziła pani Anna, mama Oli, która zbolałym głosem prosiła o pomoc.
Jej córka tuż przed świętami została mocno poparzona. Przeszła kilka poważnych operacji, a rekonwalescencja będzie długa i kosztowana, o czym rodzina zdążyła się już przekonać.

- Potrzebne są maści – mówiła kobieta. - Bardzo drogie. A ja nie mam ich za co kupić. Mam czwórkę chorych dzieci. Mąż też po wypadku, niedawno miał operację. Jest nam naprawdę ciężko - przekonywała. - Czasem brakuje pieniędzy nawet na jedzenie. Ale leczenie Oli jest teraz najważniejsze. Może znajdą się ludzie o dobrym sercu, którzy będą chcieli jej pomóc – mówiła kobieta.

Wszystko przez piec


Gdy przyszliśmy do jej domu, dziewczynka niemal nie odstępowała matki na krok. Prawie cały czas siedziała u niej na rękach. A gdy tylko zsunęła się trochę, zaraz wdrapywała się jeszcze wyżej.

- Mam poparzone plecki – powiedziała sama.

- Jak to się stało? – spytałam.

- Podeszła do tego pieca, stanęła tyłem i iskra przeszła na koszulkę, a potem cała zajęła się ogniem – opowiadał ojciec.

- Mieliśmy właśnie zasiąść do Wigilii – wtrąciła żona. – Wszyscy się szykowali. A tu taka tragedia...

Dziewczynka trafiła do szpitala w Kielcach. Jej stan oceniano jako ciężki. Poparzeniu uległo 20 procent ciała. Dopiero po ustabilizowaniu wszystkich funkcji lekarze zdecydowali się na operację. Wcześniej jednak usunęli martwe tkanki, w miejsce których przeszczepili skórę z nóg. Dziewczynka opuściła lecznicę po kilku tygodniach. Wystąpiły bowiem pewne komplikacje w postaci chociażby zapalenia oskrzeli. W połowie stycznia Ola wróciła jednak do domu, z odpowiednimi zaleceniami od lekarzy.

- Trzeba było kupić maści, by codziennie smarować córce plecy. Mamy też specjalną koszulkę uciskową na blizny, po którą musieliśmy jechać aż do Łodzi – pokazuje pani Anna. – Nigdzie indziej nie można było jej dostać. Szyją ją na miarę. Co cztery miesiące trzeba zmieniać na nową. A to wszystko kosztuje...
- 298, 80 zł – powiedziała piskliwym głosikiem Ola.

- Ale najwięcej pieniędzy idzie na maści – wtrącił się ojciec dziewczynki. – Jedna kosztuje prawie 40 zł, a druga jeszcze więcej.

- I na nutridrinki – dodała Ola.

- To takie napoje wysokobiałkowe, które córka musi pić codziennie – wyjaśniła matka małej. - Powinna być na diecie wysokobiałkowej i bogato energetycznej. Jeść dużo mięsa, chudej wędliny, a także warzyw i owoców. Ale skąd na to brać pieniądze przy czwórce chorych dzieci? – pyta kobieta.

Choroby ich nie omijają


- Wszystkie dzieci mają ADHD – mówi ojciec – i są trochę opóźnione w rozwoju. Weronika ma 15 lat, do szkoły poszła cztery lata później, a 13-letni Daniel zaczął naukę dwa lata po czasie...

Trójka rodzeństwa (wspólnie z Olą) uczęszcza do Zespołu Placówek Specjalnych dla Niepełnosprawnych Ruchowo w Skarżysku, bo - jak twierdzą rodzice - tylko tam jest odpowiedni poziom nauki dla ich dzieci.

Najmłodszy, siedmioletni Kacper, chodzi do przedszkola integracyjnego w Starachowicach.

- Z całą czwórką jeździmy do lekarza – mówi matka. – Na leki idzie mnóstwo pieniędzy. A mąż od kilku lat ma problemy z nogami.

- W 2007 roku potrącił mnie na pasach samochód – zaczął opowiadać. – Do tej pory nie dostałem odszkodowania. Naderwałem więzadła. Ostatnio nogi znów zaczęły boleć. Łękotka całkowicie się uszkodziła. Nie mogłem chodzić. Kilka dni temu miałem ciężką operację. Trwała cztery godziny. Przez kilka tygodni będę w gipsie. Nic nie mogę zrobić.

- Mąż wymaga długotrwałego leczenia. Tak jak Ola, którą przez cztery lata trzeba smarować ją tymi maściami – żali się matka.

- Trzy razy dziennie contractubexem i trzy do pięciu linomagiem – wyrecytowała jak z nut dziewczynka.

- Czasem smarujemy mniej – przyznał ojciec – bo pieniędzy nie ma. Te dwie tubki wystarczą tylko na jeden dzień.

- Plecki powinny być dokładnie wysmarowane – mówi matka małej. – Ale jak nie ma maści, to co zrobić. Musimy smarować mniej.

- To wszystko przerasta moje możliwości – przyznała. - Chodzę gdzie mogę, proszę o pomoc, ale pieniędzy nie starcza.

Oboje z mężem nie pracują.

- 20 lat robiłem w „Wodociągach”. Byłem hydraulikiem, ale gdy przyszła nowa władza zostałem zwolniony – wspomina z żalem ojciec rodziny. – Potem pracowałem trochę w zakładach mięsnych, trochę w ZEC i KPRD. A teraz nie jestem w stanie nawet drzewa urąbać.

- Jak mąż był z dziećmi, to ja sprzątałam – mówiła pani Anna. – Próbowałam trochę dorobić. A to myłam okna, a to sprzątałam.

- I sprzedawała jagody – podniósł rękę, jak do odpowiedzi Daniel. – Najpierw zbierała, a potem sprzedawała.

- Ale od kiedy Ola się poparzyła, nic zrobić nie mogę. Dlatego liczę, że może zgłosi się do nas ktoś kto ma dobre serduszko, kto zrozumie i pomoże w leczeniu córki. Pieniądze, które biorę z opieki nie wystarczają – twierdzi matka.

Problemy nie tylko z pieniędzmi


- Na miesiąc mamy jakieś 1700 zł. 1100-1200 zł idzie na leki, 300 zł mieszkanie i światło – wylicza mąż. - A i jeszcze gaz. Będzie jakieś 300 – 350 zł na kwartał.

Tyle, że z płaceniem bywa różnie. Jak się okazało, rodzina zalega gminie ponad 6 tys. zł za czynsz.

- To już ich drugie mieszkanie. Na ulicę Kościelną trafili po eksmisji – powiedział GAZECIE Janusz Twardowski, kierownik Referatu Lokalowego w Urzędzie Miejskim w Starachowicach. – Mieszkają tam od pięciu lat. Od jakiegoś czasu nie płacą rachunków. Są za to silnie skonfliktowani z sąsiadami, którzy narzekają, że rodzina nie utrzymuje porządku.

- Mieszkanie jest zniszczone, ale obawiam się, że po remoncie może wyglądać podobnie. Nie wiemy, jak można byłoby pomóc tej rodzinie. Przeniesienie jej do innego lokalu, nie rozwiąże problemu. Poza tym nie dysponujemy mieszkaniami, w których można byłoby umieścić sześcioosobową rodzinę – argumentuje kierownik.

Jak się okazało, rodzina Łakomców od 12 lat korzysta z pomocy społecznej. Od trzech lat zajmuje się nią pani Urszula Wzorek.

- Znam dobrze sytuację, panującą w tym domu – zapewnia pracownica Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Starachowicach. – Odwiedzam ich dwa razy w tygodniu. Państwo Łakomcowie pobierają wszystkie możliwe świadczenia – zasiłek okresowy, stały, pomoc rzeczową w formie żywności (obiady w szkole, przedszkolu, Caritasie), korzystali z zakupu opału, czy zbiórek odzieży.

Wiem, że pomaga im również szkoła oraz przychodnia, a oprócz tego wielu ludzi wrażliwych na ludzką krzywdę i biedę. Zaraz po wypadku otrzymali pomoc psychologiczną – zapewniła pracownica. – To była trauma dla całej rodziny. Wszystko stało się na oczach dzieci. Potem poważna operacja – przeszczep czterech płatów skóry z obu nóżek – mówi pani Urszula.

- Koleżanka posiada aktualne informacje na temat stanu zdrowia dziewczynki i gojenia się ran, a także zaleceń co do dalszego leczenia – potwierdza Małgorzata Kiepas kierownik Działu Pomocy Środowiskowej w MOPS.

- Naszym samochodem dziecko było wożone do Kielc i do Łodzi – mówi U. Wzorek. – Jestem już po dwóch wizytach i rozmowie z panią doktor. W tej chwili największym zmartwieniem jest pielęgnacja dziecka – przestrzeganie diety wysokobiałkowej i bogato energetycznej, mycie i smarowanie pleców cztery razy dziennie, a także noszenie koszulki uciskowej. Matka nie dopilnowuje tych spraw. Widać to po ostatniej wizycie lekarskiej.

Brakuje właściwej opieki


Potwierdzają to zresztą obserwacje pracowników pomocy społecznej.

- Dwa razy w tygodniu jestem w środowisku i okazuje się, że matka zapomniała założyć dziecku koszulki uciskowej. Z pewnością nie jest ona wygodna, ale należało sukcesywnie przyzwyczajać dziewczynkę do niej. W tej chwili powinna nosić ją 24 godziny na dobę.

Z tym jednak bywa różnie.

- Gdy przychodzę, okazuje się, że koszulka uciskowa nie jest uprana, albo mama zapomniała włożyć ją dziecku – mówi U. Wzorek.

A sytuacja jest bardzo poważna.

- Jeśli matka nie dopilnuje smarowania, mycia, dezynfekcji pościeli i regularnego chodzenia w koszulce, może to się skończyć powtórną operacją tj. zdzieraniem skóry i ponownym przeszczepem, co może grozić kalectwem – przestrzega U. Wzorek. – Już teraz robi się skorupa na plecach, bo ciało nie jest odpowiednio natłuszczone. Jeszcze trochę i mogą zacząć robić się przykurcze, co może skończyć się trwałym kalectwem. Matka twierdzi, że nie smarowała pleców, bo nie miała na maści.

- Problem w tym, że rodzina nie umie właściwie gospodarować pieniędzmi, jest niezaradna życiowo. Co miesiąc otrzymuje od nas zasiłki celowe na pokrycie kosztów leczenia – twierdzi Małgorzata Kiepas. – Wiem, że w szkole też były organizowane różnego rodzaju zbiórki.

A mimo to, rodzina wciąż twierdzi, że nie ma pieniędzy. Chcieliśmy nauczyć ją gospodarności. Pokazać, jak zaplanować wydatki na najbliższy miesiąc, jak zabezpieczyć pieniądze na zakup witamin i innych leków, ale nie było woli współpracy.

- Ostatnio okazało się, że matka zaniedbywała obowiązek szkolny – mówi Urszula Wzorek. - Nie puszczała dzieci do szkoły, twierdząc, że stara się o indywidualne nauczanie. Ale lekarz nie wyraził na to zgody. Nawet w przypadku Oli nie byłoby to wskazane, zwłaszcza, że jest tam pielęgniarka, która zobowiązała się dwa razy dziennie smarować dziecku plecy.

Jak pomóc?


W tym przypadku pieniądze nie rozwiążą sprawy.

- Sytuacja jest naprawdę trudna, zwłaszcza, że matka kompletnie sobie z tym nie radzi – mówi kierowniczka.

- Proponowaliśmy opiekunkę, która miałaby pomagać jej we właściwym pielęgnowaniu dziecka – mówi jedna z pracownic działu pomocy środowiskowej. – Pokazałaby, w jaki sposób smarować plecy, czy przygotować właściwy posiłek. Z początku mama wykazała duży entuzjazm, ale później zrezygnowała. Chcieliśmy także wysłać dziecko na turnus rehabilitacyjny, ale znów spotkaliśmy się z odmową.

Do tego dochodzą inne problemy, jak chociażby lokalowe. Wszystko to sprawiło, że sprawą rodziny zajął się specjalnie powołany zespół interdyscyplinarny, w skład którego weszli przedstawiciele Urzędu Miasta, PZOZ, Poradni Psychologiczno – Pedagogicznej, Straży Miejskiej i MOPS.

- Chcemy zmotywować rodziców do działania i dać im szansę – mówi Jarosław Michalski, dyrektor MOPS. - Odebranie dziecka i umieszczenie go w innym środowisku w żaden sposób nie pomogłoby w jego leczeniu, a to w tej chwili jest rzeczą najważniejszą.

(An)

REKLAMA