AAA
Nic nie widzi, a jak pięknie tka
To się nazywa mieć pasję!
Sobota, 12 listopada 2011r. (godz. 14:17)

Białe, niebieskie, popielate, gdzieniegdzie także zielone włóczki. Przeplecione są tak dokładnie, że nie wiadomo, która strona jest prawa, a która lewa. Powoli z tego wszystkiego wyłania się obraz jeziora otoczonego zielenią. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że utkał go człowiek, który nie widzi.

37-letni Artur Czarnecki ze Starachowic od dziecka cierpi na porażenie mózgowe, dwa lata temu stracił też wzrok
37-letni Artur Czarnecki ze Starachowic od dziecka cierpi na porażenie mózgowe, dwa lata temu stracił też wzrok
fot. Gazeta Starachowicka

. Mimo swojej niepełnosprawości, nie rezygnuje z marzeń. Wierzy, że medycyna znajdzie jakieś lekarstwo, dzięki któremu znów będzie widział. Ma także skrytą nadzieję, że ktoś kiedyś zaproponuje mu udział w telewizyjnym teleturnieju "Jaka to melodia". A póki co, robi to, co umie najlepiej, czyli tka...


Na swoim koncie ma już ponad 40 takich obrazów. Mimo że nic nie widzi, jego splotom nie można niczego zarzucić. Nauczył się ich już dawno, na praktycznej nauce zawodu, a potem doskonalił w domu.

- Gdy powstał Dział Usług Specjalistycznych w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej, namówiłem mamę, żeby tam poszła i zorientowała się, jak to wszystko wygląda - opowiada GAZCIE Artur. - To było w 1997 roku. Skierowano tu do nas panią Anię Sokołowską, która nieprzerwanie jest z nami. Pamiętam, jak spytała się, co chciałbym robić. Powiedziałem, że tkać. Ja jestem z zawodu dziewiarz - mówi nam Artur.

- Budowę maszyny dziewiarskiej też znam - chwali się.

- Od samego początku bardzo to jakoś kochał - przyznaje pani Alicja. - Lubi przewlekać włóczki i ma do tego dużą cierpliwość. Sama czasem się dziwię, bo ja bym chyba nie mogła. Jestem zbyt duży raptus - śmieje się pani Alicja. Faktycznie wszędzie jej pełno. W domu przebywa rzadko. Ale synowi to nie przeszkadza.

- Lubię siedzieć sam w domu - odpowiada szybko.- Słucham wtedy muzyki, czytam gazety (wkłada je wcześniej na skaner-przyp. red.), odbieram telefony i wszystkich instruuję, kiedy wróci mama. A potem zdaję jej z tego relację.

Czasem nawet się denerwuje, gdy siedzi w domu za długo. Już od czternastu lat pani Alicja pomaga osobom niepełnosprawnym. W ramach Stowarzyszenia "Niepełnosprawni Plus" organizuje dla nich różne wyjazdy, które umożliwiają im odnalezienie się w nowym środowisku. Kilka razy do roku goszczą też w Sanktuarium w Kałkowie, co daje im wsparcie duchowe. A jest ono niezbędne w walce z własnymi ułomnościami.

Najważniejsze to się nie poddać

- My akurat jesteśmy mocni psychicznie - mówi o osobie i synu. Chociaż nie kryje, że droga, którą razem przebyli, łatwa nie była.

Po kilku miesiącach od urodzenia syna, zorientowała się, że trzyma on nieco inaczej rączki, główkę i nóżki. Z początku sądziła, że można to skorygować. Zaczęła szukać pomocy, najpierw u lekarzy w Starachowicach, potem dostała skierowanie do Kielc, gdzie od razu orzekli, że jest to porażenie mózgowe. Po pierwszym szoku i niedowierzaniu, zaczęła działać. Gdy Artur skończył trzy lata, trafiła do Buska Zdroju. Pobyt na "Górce" (Szpital Kompleksowej Rehabilitacji i Ortopedii Dziecięcej im. dr Szymona Starkiewicza) okazał się dla nich prawdziwą szkołą życia. Jeździli tam przez piętnaście lat, przebywając po kilka miesięcy, zazwyczaj od kwietnia do listopada. Znali tam cały personel, lekarzy, pielęgniarki, a także salowe. Wielu z nich nawet dziś Artur z rozrzewnieniem wspomina, jak choćby pana Kazika, który był tam gipsowym.

W szpitalu zaliczył dwie operacje, na przepuklinę i wyrostek. Zaczął chodzić między siódmym a ósmym rokiem życia. Ale przez cały czas wymagał intensywnej rehabilitacji. Wspierała ich w tym rodzina, sąsiedzi, z pomocą których pani Alicja urządziła w mieszkaniu nawet mini salę do ćwiczeń. Sprzętu nie miała, wykorzystała więc to, co było pod ręką, bo syn musiał wciąż ćwiczyć.
Dziś doskonale się już porusza, jak na osobę z taką ułomnością. Wiele rzeczy robi też sam, choć odkąd utracił wzrok jest mu o wiele trudniej. Nie chodzi już na warsztaty, gdzie nauczył się tkać.

- Wiadomo, że teraz wymaga bardziej indywidualnej opieki - mówi pani Alicja. - A tam wszystko się może zdarzyć. Trudno, żeby ktoś za nim wciąż tylko chodził. A w domu zna wszystkie kąty. Sam doskonale schodzi ze schodów, posługuje się telefonem. Często dzwoni też do znajomych

- Lubi rozmawiać z ludźmi, jest bardzo otwarty - przyznaje matka.

Co znaczy siła wyobraźni

Ale, żeby wciąż tkać potrzebuje pomocy pani Ani, która przychodzi do niego dwa razy w tygodniu. Na te chwile Artur czeka z niecierpliwością.

- Godzinę przed przyjściem jest już pod drzwiami - śmieje się jego mama.
To właśnie terapeutka pomaga mu w rozwijaniu jego największej życiowej pasji - tkania gobelinów, których ma już na swoim koncie ponad czterdzieści. Większość jest wciąż w jego domu, bo Artur nie lubi się z nimi rozstawać. Trudno się zresztą dziwić, skoro w pracę nad każdym wkłada tak dużo energii i pasji. Nie mówiąc o czasie, który na nie poświęca. Wykonanie jednego takiego obrazu zajmuje mu dwa miesiące. Patrząc na nie widać, że lubi pejzaże, co zresztą potwierdza. O wiele łatwiej jest je również wykonać.

- Najpierw wybieram jakiś krajobraz, a potem staram się go dokładnie opisać - mówi pani Ania, która stała się teraz oczami Artura przy pracy.

Przekazuje mu nitki w odpowiednich kolorach i mówi mniej więcej, jak dużo będzie je musiał przewlekać. Resztą zajmuje się sam, jest bardzo samodzielny. Takie zajęcia pozwalają rozluźnić dłonie chorym z porażeniem mózgowym, ale przede rozwijają ich wyobraźnię i dają poczucie, że są potrzebni.

- Tkanie gobelinów nie jest ciężkie, ja mam do tego wielką cierpliwość - mówi Artur.

- A przy tym duże wyczucie i wyobraźnię - dodaje pani Alicja, która jest bardzo dumna.

- To wspaniale, że mimo utraty wzroku nie zrezygnował ze swojej pasji - uważa matka.

W tej chwili Artur nic już nie widzi. Ma tylko poczucie światła, wie kiedy jest dzień, a kiedy zaczyna się noc. Po głosie rozpoznaje natomiast osoby.
Urodził się z zaćmą, po drodze nabył też jaskrę. Jedno oko stracił już wcześniej, w wyniku urazu. Dwa lata temu siatkówka odkleiła się w drugim. Przeszedł trzy operację. Po każdej widział przez tydzień, maksymalnie półtora, a potem znowu to samo.

- Próbowaliśmy już wszystkiego - mówi pani Alicja. - Lekarze robili, co mogli. Ale czasami są sytuacje, których się nie przewidzi. I jak na razie nie ma szans na poprawę.

Artur wciąż jednak wierzy, że medycyna znajdzie rozwiązanie i zacznie znów widzieć.. . Ma także jeszcze jedno wielkie marzenie, które o wiele łatwiej będzie zrealizować. Chciałby wystąpić w programie "Jaka to melodia", nie jako uczestnik, ale jako widz i porozmawiać z Robertem Janowskim, albo od czasu do czasu odgadnąć jakąś melodię.

- Lata 80 - te ma w jednym palcu - chwali go jego matka. Słaby wzrok nie pozwalał mu dużo czytać. Więcej więc słuchał.

Lubi Andrzeja Zauchę, Marka Grechutę, czy Bogusława Metza. Miejmy nadzieję, że uda się mu ich kiedyś posłuchać nie w domu, jak do tej pory, a właśnie w telewizyjnym studiu.

(An)

Dołącz do nas na Facebooku!

REKLAMA