AAA
Smakuje życia w Estonii
Starachowiczanka w kraju słynącym ze sztuki, wysp oraz jezior
Niedziela, 20 maja 2012r. (godz. 22:41)

Tartu. 100- tysięczne miasteczko na południu Estonii i drugie co do wielkości, po Tallinie, chętnie odwiedzane przez studentów z całej Europy. Małe, ale barwne, pełne kawiarenek i budowli w skandynawskim stylu. Wciąż można tam odczuć powiew minionej epoki, choć nie brak także nowoczesnych rozwiązań, natomiast internet jest niemal wszędzie. To właśnie tam od kilku miesięcy, na Uniwersytecie w Tartu, w ramach wymiany z Erasmusa kształci się Urszula Pożoga ze Starachowic. Miała tam spędzić jeden semestr, dziś jednak chciałaby więcej. Widać zasmakowała bardzo w koktajlu Rosji i Skandynawii doprawionego solą Bałtyku.

fot. Gazeta Starachowicka
Nastepna wiadomosc:
ť Walczą o drogę

Poprzednia wiadomosc:
ť Noclegownia w dawnym barze

Chciała tam pojechać i był to jej świadomy wybór. Mogła wybrać się wszędzie, ale nie obrała kierunku na Zachód.


- Chciałam być bliżej Skandynawii i Rosji, bo zawsze mnie jakoś ciągnęło w tamte strony. Tartu, w którym mieszkam, to taki estoński Wrocław czy Kraków, tyle że dużo mniejszy. Jest tu ok.100 tys. mieszkańców, czyli zaledwie dwa razy więcej niż w naszych Starachowicach. Pełno jest barów, pubów oraz restauracji. Akademiki są w centrum, wszędzie można dojść na piechotę. A droga zajmuje nie więcej niż kwadrans. Wszystko jest tu na wyciągnięcie ręki - opowiada Urszula.

Gorzej z mieszkańcami, bo Estończycy to typowy naród północy - są chłodni, zachowawczy, potrzebują czasu, żeby się z kimś zaprzyjaźnić.

- Sami z siebie nie podejdą i nie rozpoczną rozmowy. Trzeba do nich wyciągnąć rękę, mając świadomość, że może być odrzucona. Ja jednak miałam to szczęście, że trafiłam na bardzo otwarte osoby - cieszy się Ula.

Kiedy przyleciała do Tallina i nie mogła porozumieć się na dworcu, pomogła jej wówczas młoda dziewczyna. Nie tylko kupiła bilet, ale jeszcze zaprowadziła do autobusu, wsiadła z nią i przez całą drogę opowiadała jej o Tartu. Jadąc zauważyła zdecydowanie mniej samochodów niż u nas, za to mnóstwo lasów i pól.

- Była to jedna z największych estońskich dróg, a miałam wrażenie, że w ogóle nie ma tam ludzi - mówi Ula. - Dopiero potem dowiedziałam się, że wszystkie wioski są oddalone bardziej od drogi. W miastach nie ma jak u nas, dużych 10-metrowych bloków, jeśli już się trafiają, to tylko 4, 5- piętrowe, choć dominują domki. W rynku nie ma okazałych kamienic i może to stwarza taki niepowtarzalny klimat - uważa Ula. - To taka miniaturka dużego miasta. Pełno tu miejsc, w których można posiedzieć i dobrze zjeść, a ceny nie są zawrotne, nieznacznie wyższe niż w Polsce, ze względu na euro.

Tamtejsza kuchnia nie zachwyca różnorodnością dań i używanych do ich przyrządzenia składników. Opiera się na produktach zbożowych. Popularny jest także kwaszony chleb żytni, polewka z mąki, krupy oraz kasza jęczmienna. Pod wieloma względami, jak twierdzi Ula, można przyrównać ją także do polskiej.

Międzynarodowy misz- masz

- Z uwagi na to, że kraj położony jest blisko morza sporo jest dań typowo rybnych. Popularne są także naleśniki - mówi starachowiczanka.. - Ale w odróżnieniu od naszych, są dużo większe i przyprawione raczej na słono i są bardzo dobre. Znam takie miejsce w Tallinie, gdzie można najeść się jednym do syta - zdradza dziewczyna. - Są składane na cztery, a w środku mają przepyszny farsz. Do tego dodają także surówkę i sos. Naprawdę coś wspaniałego... - zachwyca się Ula. - Znalazłam też kilka miejsc z dobrymi pizzami. I choć nie są one w żaden sposób związane z Estonią, to nawet znajomy Włoch stwierdził, że tak dobrej pizzy jeszcze nie jadł, chyba że u siebie, we Włoszech. Nie spotkałam się przy tym z typowo estońską potrawą, bo wszystko co jadłam przypominało albo polskie, albo rosyjskie danie. Ale dzięki temu, że mam wspaniały kontakt z ludźmi różnych narodowości poznałam wiele dań z Niemiec, Francji, Portugalii, Litwy, Łotwy czy Ukrainy.

Ula spotyka się także ze studentami z Indii, Chin, Gruzji, a nawet Turcji czyli bardziej odległych krajów. Wspólnie się uczą, bawią oraz gotują.

- Często w soboty spotykamy się w większym gronie, puszczamy filmy różnych narodowości i gotujemy, za każdym razem potrawy z innego kraju. Trzeba się więc starać. Kiedyś przez ponad sześć godzin lepiłam z koleżanką pierogi, było ich więcej niż 300. Ale jeśli schodzi się tyle osób, co do nas, trzeba się napracować, żeby coś zjeść - śmieje się Ula.

Estońskie akademiki są inne od polskich. Składają się z mieszkań, dwupokojowych, w których mieszka zazwyczaj sześć osób. W każdym jest kuchnia, łazienka, wc, a także mały przedpokój.

- Mamy tam bardzo międzynarodowo. Mieszkam z dziewczyną z Litwy, dwiema z Estonii, Stanów Zjednoczonych oraz Finlandii. A dookoła mnóstwo studentów z Ukrainy, Niemiec, Czech i Słowacji, Austrii, Gruzji, Palestyny czy Turcji. Zaskoczyły mnie bardzo dobre warunki, ale także ogromna waga, jaką przykłada się tam do kwestii związanych z bezpieczeństwem. By wejść na swoje piętro akademika, trzeba mieć własną kartę magnetyczną, która otwiera tylko twój poziom. Nie można wejść już na inny, chyba że ktoś ci otworzy. Zupełnie inaczej niż u nas - przyznaje Ula.

Także nauka wygląda tam trochę inaczej.

- W Polsce musiałam się uczyć na zaliczenie, egzamin, ewentualnie testy pomiędzy jednym a drugim semestrem, a tutaj muszę być bardziej systematyczna. Co trochę przygotowuję prezentacje i piszę eseje, a że w języku angielskim robi się to trochę inaczej, to schodzi mi z nimi dłużej. Nie wiem, jak będzie z egzaminem końcowym, czy będzie trudny i czy wystarczy mi wiedzy - zastanawia się dziewczyna. - Z początku zdziwiło mnie trochę to, że na niektórych testach możemy mieć swoje notatki, w Polsce jest to niezmiernie rzadkie. A szkoda, bo bardziej mobilizuje do przeglądania własnych notatek, a nie liczenia na szczęście - uważa Ula, która, oprócz tego że miło spędza tam czas, także się ostro uczy.

- Ostatnio nad pracą domową siedziałam aż trzy wieczory. Nie było to może tak trudne, ale angażujące na pewno myślenie - mówi studentka.

Wskazane łamanie języka

Językiem wykładowym jest angielski. Dla Uli nie stanowi to jednak żadnego problemu. Już wcześniej zgłębiała tajniki języka biznesowego, na potwierdzenie czego ma certyfikat.

- Zdarza się czasem, że nie znam jakiejś definicji lub nie wiem, jak coś dokładnie powiedzieć, ale z każdym spędzonym tu dniem jest coraz lepiej. Bo angielskiego używam praktycznie 24 godziny na dobę, nawet gdy myślę robię to po angielsku - śmieje się Ula. Przy okazji poznała bliżej także niemiecki, którego dotąd uczyła się tylko w szkole.

- Zauważyłam duże różnice w wymowie oraz specjalny sposób akcentowania niektórych liter. Z początku nie byłam w stanie tego nawet wymówić - śmieje się dzisiaj. - Od razu słychać kto przyjechał ze wschodu, a kto z zachodu.

O wiele bardzie skomplikowany wydaje się jej estoński.

- Można przyrównać go do fińskiego czy węgierskiego, a węgierski, od zawsze był dla mnie nie podobny do niczego innego - żartuje Ula. Przyznaje przy tym, że robi małe postępy.

- Teraz nie jest tak źle. Trzeba po prostu przestawić się na inne myślenie. W estońskim nie ma przyimków, do odpowiedniej formy wyrazu dodaje się tylko właściwą końcówkę. Nie ma też czasu przyszłego. O tym, co będzie w przyszłości, opowiada się w teraźniejszym. Nie ma też rozróżnienia na rodzaj żeński czy męski. Na pozór są to może błahostki, ale trzeba naprawdę się zastanowić, co dokładnie chcemy powiedzieć.

Pierwsze słówko, jakie zapamiętała, to było cześć czyli "tere".

- Na do widzenia mówi się tutaj ciao, co brzmi znajomo. Minu nimi on Ula - znaczy natomiast mam na imię Ula. Czasem brzmi to sympatycznie, a czasem wręcz śmiesznie - przyznaje dziewczyna. - Z początku myślałam, że język estoński przypomina choć trochę rosyjski, bardzo się jednak myliłam. Pomiędzy nimi nie ma żadnych zbieżności. Nie ucząc się estońskiego, nie można go w ogóle zrozumieć.

Teraz idzie jej lepiej.

- Potrafię kupić sobie coś w sklepie, zamówić posiłek w restauracji, powiedzieć gdzie mieszkam i gdzie studiuję, ale porozmawiać na pewno byłoby trudno - przyznaje.

Na szczęście ze znajomymi porozumiewa się po angielsku. Jak postrzegają Polaków? Wielu niestety stereotypowo. Wciąż pokutuje mit Polaka - pijaka oraz złodzieja. Na szczęście studenci nie myślą tymi kategoriami. Na "Erasmusie" wszyscy są bardzo otwarci na nowych ludzi i znajomości, co najwyżej podśmiewają się wspólnie z dowcipów. Nie przybiera to jednak żadnej złośliwej formy, przekonuje Ula.

Jak w bajce

Co tydzień lub dwa organizują sobie wspólnie wycieczki w różne zakątki kraju.

- Tak naprawdę zakochałam się w estońskiej zimie, choć z początku - przyznaję - trochę mnie przerażała, zwłaszcza panująca tutaj temperatura. Ale to, co widziałam, tj. zamarznięte fale czy Bałtyk, było jedynym w swoim rodzaju. Byłam na przykład na jeziorze Pepsi, czyli czwartym co do wielkości jeziorze w Europie, pomiędzy Estonią a Rosją, które całe zamarzło. Gdzie okiem nie sięgnąć, był tylko lód - opowiada Ula. - Na środku tafle zaczęły uderzać o siebie, tworząc małe góry lodowe. To było coś niebywałego - zachwyca się dziewczyna. - Ludzie jeździli po lodzie samochodami, ktoś inny łowił tam ryby. Nic się nie działo, nic nie pękało.

Estonia znana jest zresztą ze swoich lodowych dróg, po których można przejechać z lądu na wyspę. Na jedną z nich chciała wybrać się Ula, ale w tym roku dość szybko zrobiło się ciepło. Zdążyła za to poczuć, co znaczą mrozy w Estonii. W ciągu dnia temperatura nie była wyższa niż - 25 stopni, a nocą słupek spadał o wiele niżej.

- Wystarczyło przejść dziesięć metrów, by poczuć, jak zamarzają nogi - śmieje się starachowiczanka. - Na szczęście wszystko jest dosyć blisko. Nawet do baru albo restauracji nie idzie się długo - mówi Ula, której czas płynie tam bardzo szybko. Ale normalnie, jak twierdzi, życie w Estonii wydaje się być wolniejszym od tego w Polsce, a przynajmniej w Tartu.

- Ludzie nie żyją tu w biegu. Spacerują sobie wolno, mają czas, żeby przystanąć i porozmawiać. Miło jest tam mieszkać...

Zastanawiała się nawet nad osiedleniem się tam na stałe.

- To piękny kraj, który rozwija się bardzo szybko. Internet jest wszędzie, nawet w busach. W każdej chwili możesz z niego skorzystać, zupełnie za darmo, nie mając hasła. Dowody osobiste zaopatrzone są w chipy, a za parking płaci się sms-em. To naprawdę szybko rozwijający się kraj, mimo że mały - uważa Ula.

Liczy mniej więcej tyle samo mieszkańców co nasza ...Warszawa, nie jest więc przeludniony. Dzięki temu łatwiej jest o zatrudnienie i każdy może robić to, co chciałby, a nie to, co narzuca aktualna sytuacja na rynku pracy. Duża przestrzeń kraju daje także możliwość swobodnego osiedlania się i łatwy dostęp do własnego dachu nad głową. Niski popyt nie powoduje sztucznego windowania cen, więc mieszkania są tanie i dostępne dla wchodzącej w dorosłe życie młodzieży.

- Ostatnio porównywałam jego eksport i import i okazało się, że po kryzysie był tu prawdopodobnie najwyższy wzrost eksportu w Europie. Dlatego wydaje mi się, że perspektywy ma dobre. Chciałabym tu naprawdę pracować - przyznaje Ula. - Niby zapomniane miejsce w Europie, ale jedyne wśród krajów bałtyckich, które ma euro. To też już o czymś świadczy - uważa. A wie o czym mówi, bo studiuje od kilku lat ekonomię oraz finanse.

Jedyne czego żałuję to, że niedługo będzie musiała z niego wyjechać, ale kto wie, czy nie wróci jeszcze w estońskie progi....

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

REKLAMA