AAA
Prezydenci się bronią
Pomagaliśmy tylko ludziom
Sobota, 13 pazdziernika 2012r. (godz. 23:33)

- Jaka by była reakcja, gdybym próbował zimą eksmitować matkę z dwójką dzieci na bruk? - pytał wiceprezydent, który wraz z prezydentem został oskarżony o przekroczenie uprawnień przy przydzielaniu mieszkań, należących do gminy. Obaj do winy się nie przyznają i twierdzą, że działali zgodnie z literą prawa.

fot. Gazeta Starachowicka
Nastepna wiadomosc:
ť Mobilne oko na miasto

Poprzednia wiadomosc:
ť Bieda w urzędzie?

W środę, przed Sądem Rejonowym w Starachowicach rozpoczął się proces miejskich włodarzy, którym prokuratura zarzuca przekroczenie uprawnień przy rozdzielaniu gminnych lokali, zarówno tych komunalnych, jak i socjalnych. Miały je dostać osoby, nie uwzględnione na liście, przez co cierpieli oczekujący. W przypadku Wojciecha B., prokuratura dopatrzyła się aż czternastu takich przypadków, a w czterech kolejnych miał mieć swój udział Sylwester Kwiecień. Odczytanie zarzutów (bez uzasadnienia) zajęło ponad 40 minut, a prawie dwa razy dłużej trwało odbieranie od oskarżonych wyjaśnień. Bo żaden do winy się nie przyznaje i każdy na swoją obronę miał garść argumentów.


- Wszystkie osoby, którym lokale zostały przyznane, znajdowały się w bardzo, ale to bardzo trudnej sytuacji życiowej, a same przydziały odbywały się za zgodą i według przepisów Statutu Miasta Starachowice, który dawał mi prawo decydowania o wszczęciu i rezygnacji ze sporu sądowego oraz uchwały Rady Miejskiej, pozwalającej na przyznanie mieszkania osobom w szczególnej sytuacji życiowej, których nie było na listach mieszkaniowych - mówił prezydent, omawiając dokładnie każdy z czternastu wymienionych przypadków.

Trudno było odmówić pomocy

Przydzielił na przykład mieszkanie rozwiedzionej kobiecie z czwórką dzieci, która przychodziła do niego co drugi dzień, prosząc o pomoc. Jej były mąż nadużywał alkoholu, policja wszczęła już procedurę Niebieskiej Karty, jedno z jej dzieci było poważnie chore (miało wrodzoną wadę serca i znajdowało się pod stałą opieką lekarską), a ona była w ciąży z piątym.

- Otrzymała od gminy ogromny "dar", aż 37 m kw. dla pięciu osób - mówił prezydent.
Kolejny przypadek, dotyczył mieszkania przy ulicy Robotniczej.

- Żadna rewelacja, wiadomo,. jaka to przecież dzielnica - skwitował prezydent.
Przyznano je trzyosobowej rodzinie, z niepełnosprawnym dzieckiem i ze wskazaniem lekarskim do zachowania określonych warunków mieszkalnych. A dodatkowo wnioskująca o nie kobieta była wychowanką ośrodka szkolno - wychowawczego. Z uwagi na ciężką sytuację finansową i chore dziecko przydzielono też lokal innej samotnej matce. Musiała go jednak wyremontować na własny koszt.

Podobna argumentacja pojawiła się przy okazji następnych lokali, z których jeden nie posiadał wody ani WC. Trzyosobowa rodzina, konkubent, który opuścił niedawno zakład karny i brak jakichkolwiek dochodów - takie okoliczności towarzyszyły przydziałowi jednego z mieszkań przy ulicy Bugaj w Starachowicach. Nie posiadało żadnych urządzeń.. Lokal przy ulicy Widok otrzymała natomiast czteroosobowa rodziny, z uwagi na trudną sytuację rodzinną i nie najlepsze warunki w wynajmowanym dotychczas mieszkaniu.

- Rodzice z dwójką dzieci mieszkali w zagrzybionym lokalu bez łazienki i wody. Dostali 36-metrowe lokum - powiedział prezydent.

Z uwagi na wilgoć i nie najlepsze relacje rodzinne wynajęto także mieszkanie 3-osobowej rodzinie, wywodzącej się z tego samego osiedla. Właściciel, u którego wcześniej mieszkali, wypowiedział im lokal. Kilkoro dzieci, niskie dochody oraz konkubent na rencie - to główne powody przyznania kolejnej mieszkance 26- metrowego mieszkania. Przypadek o tyle szczególny, że prokurator miał stwierdzić, iż decyzja w tej sprawie zapadła na posiedzeniu wykonawczym Kolegium Prezydenckiego, któremu przewodził Wojciech B. Ale zgodę na przydział, jak wynika z przedłożonego przez niego protokołu, wyraził ówczesny wiceprezydent czyli Tomasz Jarosław Capała.

- Dziwne, że nie ma go dzisiaj między nami - powiedział prezydent.

Zaadaptowane ze strychu mieszkanie przy ulicy Żeromskiego dostało się trzyosobowej rodzinie.

- Mężczyzna błagał, żeby mu je przydzielić ze względu na trudną sytuację rodzinną - zeznawał prezydent. Kolejne przypadki, jak twierdził, dotyczyły przydziałów na zasadzie zawartej przed sądem ugody.

Winna była uchwała?

- Będąc przesłuchiwanym w KPP Kielce, oficer stwierdził, że było to sprytne obejście prawa - mówił przed sądem prezydent i dodał, że poczuł się tym stwierdzeniem co najmniej poruszony.
W Prokuraturze w Jędrzejowie miał usłyszeć, że największym złem w tej sprawie jest zła uchwała Rady Miejskiej, ale na to - jak przekonywał - nie miał już wpływu, bo jak każdy prezydent musiał wykonywać uchwały.

- To nie prezydent a Rada Miejska podejmuje uchwały, które są wcześniej opiniowane przed radcę prawnego. A ta dodatkowo - miał tu na myśli uchwałę dotyczącą statutu - była opiniowana w ramach nadzoru przez służby wojewody i otrzymała pozytywną opinię, zresztą uchwały z takim samym zapisem funkcjonują też w okolicznych miastach i nikt do tej pory żadnych zastrzeżeń do nich nie wnosił.

Ale prokuratora interesowało to, czy sytuacje osób, które mieszkania dostały, były konfrontowane z warunkami osób, które na te lokale czekały. Tym jednak w mieście, jak wyjaśnił prezydent, zajmowali się pracownicy Referatu Lokalowego. Każda sytuacja była szczegółowo omawiana na posiedzeniach kolegium.

- Jak wytłumaczyć fakt, że niektóre z decyzji podejmowane były niemalże ekspresowo, bo od momentu wpłynięcia wniosku do podpisania umowy, nie minęło więcej niż dwa tygodnie - pytał prokurator, nawiązując do sytuacji samotnej matki z 15-letnim synem i miesięcznym dochodem na poziomie ok. 1100 zł (na osobę).

- Nie wszystkie osoby, którym proponowano lokum, mieszkania te chciały - tłumaczył prezydent.

- Niektóre odmawiały nawet trzy razy. A w tym akurat przypadku lokal został przyznany, bo dotychczasowy najemca wyraził zgodę na jego podnajem tej konkretnej osobie, bo była to jej kuzynka - wyjaśniał.

Wiceprezydent: działałem w interesie publicznym

Bardzo szczegółowo o każdym z czterech przypadków przyznania lokali osobom znajdującym się poza listą mówił także wiceprezydent. Jeden dotyczył zdarzenia sprzed ośmiu lat, kiedy zawarto ugodę. Chodziło o lokatorkę, która nie chciała się wyprowadzić z dwójką małych dzieci z mieszkania, gdzie przez prawie 12 lat zamieszkiwała z dziadkiem. Po jego śmierci, proszono ją jednak, aby zwolniła lokum. Nie chciała się zgodzić, grożąc pozwaniem gminy do sądu. Sylwester Kwiecień, wówczas jeszcze prezydent, po konsultacji z radcą prawnym, zdecydował się na zawarcie ugody.

- Wykwaterowanie jej stamtąd wiązałoby się z koniecznością przydzielenia jej innego mieszkania, którego wówczas gmina nie miała - zeznał Sylwester Kwiecień. - A gdyby nawet było inaczej, wiązałoby się to z wydaniem pieniędzy na jego zagospodarowanie. Ponadto pani udowadniała, że poniosła nakłady na swoje dotychczasowe lokum. Radczyni stwierdziła, że gmina niczym nie ryzykuje i o ile sąd zgodzi się na zawarcie ugody, nie będzie przeszkód, aby ugodę taką podpisać. Podjąłem więc taką decyzję - przyznał wiceprezydent. - Działałem w dobrze pojętym interesie publicznym - dodał.

- Proszę sobie wyobrazić presję opinii publicznej i mediów - mówił do sędziego Stefana Czebieniaka - gdybym zimą próbował eksmitować matkę z dwójką dzieci....

Trzy kolejne mieszkania przyznał już jako zastępca prezydenta, na początku 2011 roku. A osoby, które je otrzymały, powoływały się na ciężką sytuację rodzinną i życiową. Dostali gminne lokale socjalne (nie komunalne, jak wynikało z aktu oskarżenia), których nie można było odkupić. Dodatkowo były one zdewastowane, a nowi lokatorzy zobowiązali się wyremontować je na własny koszt.

Chodziło na przykład o 18-letnią dziewczynę, która chodząc jeszcze do szkoły zaszła niespodziewanie w ciążę i urodziła dziecko. Otrzymała od gminy 13-metrowe mieszkanie na poddaszu, które w dodatku nie cieszyło się dobrą sławą. Zmarły w nim wcześniej dwie osoby. Na liście faktycznie nie była, bo z formalnych względów być przecież nie mogła. Kiedy kolejkę tworzono miała ok. 15 lat i nie myślała jeszcze o ciąży.

Inna dostała mieszkanie po tym, jak wstawili się za nią przyszli sąsiedzi. Lokal zajmował wcześniej mężczyzna, który siedział w areszcie. Kiedy wprowadziła się tam kobieta ustały wszystkie konflikty. Było też małżeństwo, oczekujące na narodziny dziecka.

- Rodzina tej pani nie godziła się, aby zamieszkał z nią ojciec jej dziecka. Chcąc umożliwić im zamieszkanie pod jednym dachem, przydzieliłem mieszkanie. A najlepszym dowodem na potwierdzenie okoliczności, o które dopytywała się mocno prokuratura, było dziecko, które przyszło na świat - mówił wiceprezydent Kwiecień.

Nie czuję się winny

Każda decyzji, przekonywał wiceprezydent, poprzedzona była dokładną analizą, a osoby znajdujące się na liście najczęściej odmawiały takiego przydziału.

- Zawsze miałem na uwadze dobro mieszkańców i przestrzegałem prawa. Byłem przekonany, że jeśli sąd zatwierdza ugodę, to jest to rzecz święta - powiedział Sylwester Kwiecień. W pewnym momencie padło także sformułowanie, że nie spodziewał się nigdy, iż za pomaganie biednym można wylądować na ławie oskarżonych. Pytał też, czy prokuratura chce go zastraszyć twierdząc, że grozi mu do 15 lat więzienia.

- Nie wiem do czego zmierza prokuratura. Czy chce mnie zmusić do tego, żebym się przyznał i zrzekł funkcji publicznych? Czy robi to z własnego pomysłu, czy też możliwe są tutaj inne podteksty? W ten sposób mnie i moją rodzinę stawia się do kąta, szczuje, nie mając do tego podstaw - powiedział wiceprezydent.

W odpowiedzi usłyszał wiele pytań o to między innymi gdzie i w jaki sposób uzasadniali owe szczególne okoliczności, na które powoływał się z prezydentem.

- A z którego paragrafu wynika ten obowiązek? - pytali włodarze, podkreślając, że robili więcej niż wymagało prawo.
Kolejna rozprawa została wyznaczona na 6 listopada. Sąd przesłucha na niej pierwszych dziesięciu świadków.

(An)

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

REKLAMA