AAA
Wyjechała i nie żałuje
Ameryka oczami starachowiczanki
Sobota, 20 pazdziernika 2012r. (godz. 16:38)

Jej pasją od dziecka były podróże. Wraz z mamą jeździła na wczasy nad Bałtyk a będąc już trochę starszą robiła wszystko, by uzyskać zgodę rodzicielki na samodzielne uczestnictwo w obozach wędrownych po pięknych polskich górach. Jednak jej szeroka wyobraźnia cały czas podsuwała widoki zamorskich krajów, które starachowiczanka bardzo chciała kiedyś odwiedzić. Jej marzenia nigdy jednak nie sięgały Ameryki, gdzie obecnie mieszka Anna Skowron - żona znanego w Polsce jak i za granicą związanego ze Starachowicami artysty, rysownika i grafika Janusza Skowrona.

Anna Skowron - żona znanego w Polsce jak i za granicą związanego ze Starachowicami artysty, rysownika i grafika Janusza Skowrona.
Anna Skowron - żona znanego w Polsce jak i za granicą związanego ze Starachowicami artysty, rysownika i grafika Janusza Skowrona.
fot. Gazeta Starachowicka

Dlaczego więc "wylądowała" właśnie w Nowym Jorku i jak się tam znalazła?

- Zacznę od tego, że życie jest splotem naszych wyborów i przeznaczenia. Przeznaczeniem było chyba to, że na studiach w Lublinie spotkałam Janusza, a wyborem- że go poślubiłam. Nasza droga do otrzymania stałego pobytu w Stanach była stosunkowo prosta. Przetarli ją dziadkowie Janusza, będący obywatelami USA. Ich zdjęcie ślubne z Central Falls z 1914 roku, wielkości plakatu, wisi na honorowym miejscu naszego nowojorskiego mieszkania. To oni byli pionierami rodzinnej emigracji. Pod koniec października 1990 roku wylądowałam z dziećmi w Nowym Jorku. Było wzruszające powitanie, jako że Janusz przyleciał do USA rok wcześniej. Czas naszej rozłąki wydawał mi się nieskończonością. Wkrótce zaczęła się proza życia i uczenie się Ameryki - opowiada Anna Skowron.


Wiele osób czasowo przebywających w Nowym Jorku przestrzegało ją przed zamieszkaniem w tej metropolii.

- Odbierali to miasto, jako wyjątkowo niebezpieczne - mówi starachowiczanka - i dlatego jeszcze w dniu przylotu późnym wieczorem razem z mężem Januszem wybrali się do najbliższego ulicznego telefonu, aby poinformować bliskich z Polski, że są już na miejscu. Cali i zdrowi.

- I co? Wokół panował spokój, a ulicami przechadzali się wolontariusze z tzw. Gwardii Aniołów. Poczułam się bezpiecznie i u siebie. Byłam wszystkim zafascynowana. Dziećmi w kostiumach przebierańców paradującymi ulicami w ostatni dzień października (Halloween), ciepłą, letnią pogodą pierwszego listopada, i tym, że nasze mieszkanie wyposażone było we wszystko, co potrzebne jest na początku. To oczywiście była zasługa mojego męża. Mieliśmy nawet dużą i piękną jukkę, która dodawała trochę egzotyki - dodaje.

Nie obyło się jednak bez przygód, na szczęście zabawnych i niegroźnych.

- O mały figiel z sałaty głowiastej nie ugotowałam bigosu. Jednak do pieczenia pierwszego ciasta, użyłam słonego masła - wspomina z uśmiechem pani Anna, która przy okazji kulinarnych eksperymentów odkryła i niezmiernie polubiła masło orzechowe i pomarańczowy smak dżemu.

W Ameryce dorastali również synowie państwa Skowronów: Artur - obecnie magister sztuki i pedagogiki oraz młodszy Miłosz, który ma za sobą studia biznesowe.

- Artur przeskoczył od razu klasę wyżej i z polskimi początkami klasy drugiej, znalazł się w amerykańskiej trzeciej. Natomiast dwuletni wówczas Miłosz, swe najmłodsze lata spędzał w domu. Po roku zaprosiliśmy moją mamę. Została na trochę dłużej, a potem przylatywała dość regularnie. Bardzo jej się podobało. Ja byłam zadowolona z pomocy, a dzieci szczęśliwe, że mają blisko kochaną babcię. Zaczęłam dorywczo pracować i się uczyć. Byliśmy bardzo zajęci. Janusz, oprócz pracy, od początku uprawiał swoją sztukę i udzielał się jako animator sztuki artystów polskich w Stanach. W swoim dorobku ma ponad 200 wystaw. Babcia nauczyła Miłoszka pisać i czytać po polsku, a Arturka zachęciła do przeczytania książki "Król Maciuś Pierwszy" - wspomina pani Anna i dodaje, że właśnie za oceanem ona również odkryła swoje powołanie.

Od siedemnastu lat jest pielęgniarką w jednym z nowojorskich szpitali.

- Kocham pracować z ludźmi, pomagać im, sprawiać, że pod moją opieką mogą poczuć się choć trochę lepiej, wszczepiać im siłę i wiarę we własne możliwości. Na moim oddziale leżą głównie ortopedyczni pacjenci, po operacjach kręgosłupa, rekonstrukcji kolan czy bioder. Jako siedmioletnie dziecko sama byłam cały rok pacjentką ortopedii i wciąż pamiętam, co znaczy ciepło i troskliwość personelu. Już od tamtego czasu marzyłam, by zostać lekarzem lub chociaż pielęgniarką - przyznaje starachowiczanka.

W kilkunastomilionowej metropolii nowojorskiej, by dostać pracę i się w niej utrzymać, trzeba dać z siebie wszystko, gdyż konkurencja jest ogromna, a praca poddawana jest ciągłej ocenie zarówno ze strony administracji, jak i pacjentów. Każda z pielęgniarek może zostać wyróżniona bilecikiem "Star Performer" przyznawanym za wyjątkową opiekę.

- Wciąż jestem zaszczycana otrzymywaniem takich bilecików, co rekompensuje trudną pracę i daje poczucie bycia docenioną. Wymieniam je... na bilety do kina - mówi pani Anna.

Mimo wielu zajęć, starachowiczanka znajduje czas na odwiedziny swojego rodzinnego miasta, które jej zdaniem z roku na rok staje się coraz piękniejsze. Na stałe jednak pozostanie w Ameryce.

- Czuję się wciąż młodo, bo wszyscy mówią sobie po imieniu, bez względu na wiek. Ubieram się swobodnie, bo jest powszechna tolerancja i nikogo nie dziwi nawet siedemdziesięciolatka w krótkich spodenkach. Mam podwójne obywatelstwo, bo kocham Polskę i Amerykę. Zostaję w Ameryce, bo mogę łatwiej i taniej realizować moją pasję, którą są podróże. Urzeka mnie ten kraj swoim pięknem, kontrastami, wielokulturowością, tolerancją i szacunkiem do drugiego człowieka. Każdy, kto podróżował po Stanach wie, jak wielka różnorodność krajobrazowa występuje na ich ogromnym obszarze.

Podróżując dziwimy się, jak wiele rzeczy może nas jeszcze zaskoczyć. Zwiedziliśmy już ponad 20 stanów i wciąż jesteśmy głodni nowych wrażeń. W samym Utah jest więcej parków narodowych niż gdziekolwiek na świecie. W Kalifornii mocnych wrażeń dostarcza cywilizacja i natura. Przemierzając Dolinę Śmierci dziwiliśmy się, że pustynia może być tak piękna, kolorowa i inspirująca.

Zaskoczyło nas, że na najwyższe szczyty górskie można dojechać samochodem. I jeszcze jedno. Jako magister inżynier ogrodnictwa nigdy nie myślałam, że będę mogła zobaczyć w naturze takie bogactwo świata roślinnego - kończy opowieść dla GAZETY pani Anna.

(Kas)

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

REKLAMA