Mężczyzna zmarł, bo nie było karetki, która mogłaby go przewieźć do szpitala w Radomiu, choć ambulans stał pod lecznicą. Tyle że na jego użycie nie pozwalali zwierzchnicy. Sprawę wyjaśnia prokuratura.
To był rozległy zawał sera - taką diagnozę postawili lekarze szpitala w Iłży, którzy zakwalifikowali mężczyznę do natychmiastowego transportu na oddział hemodynamiki, gdzie miano wykonać mu koronografię. Pan Marek, 63-letni współwłaściciel przetwórni owoców w Jasieńcu Iłżeckim, trafił tam po tym, jak podwyższyło się mu ciśnienie.
- Rozmawiałem z nim jeszcze dwie godziny wcześniej, nie wspominał nic o dolegliwościach. Miał dobry nastrój i czuł się dobrze - powiedział GAZECIE syn. - Dopiero wieczorem, poczuł się gorzej i przed godz. 20.00 mama zadzwoniła na pogotowie.
Usłyszała, że na przyjazd karetki trzeba będzie trochę poczekać, chyba że jest w stanie tatę zawieźć do pobliskiego szpitala w Iłży, co zresztą zrobiła.
- Zadzwoniła po wujka i razem przewieźli go do szpitala -opowiada mężczyzna. -Tam zaczął już tracić przytomność. Na szczęście trafił na doświadczonego lekarza, specjalizującego się w dziedzinie ciśnienia tętniczego.
Szybko zrobiono mu EKG, które potwierdziło rozległy zawał serca. Pacjent wymagał natychmiastowego transportu do szpitala specjalistycznego, który posiada sprzęt do przeprowadzenia zabiegu, który miał uratować mu życie. A takie były w pobliżu dwa: w Radomiu i w Starachowicach. Zadzwoniono więc do dyspozytorni w Radomiu z prośbą o przysłanie karetki. Okazało się wówczas, że nie będzie to jednak możliwe szybko, bo pojechała gdzie indziej i musi zostać przekierowana. Na miejscu, w Iłży pod szpitalem, stał jednak pusty ambulans z pełnym wyposażeniem.
- Nie byłem świadkiem rozmowy, ale wiem, że lekarz błagał dyspozytora, by ten pozwolił użyć karetki. Spotkał się jednak z odmową - twierdzi syn zmarłego pacjenta. - Podobno według zmienionych niedawno przepisów, tego typu ambulanse nie mogą przewozić pacjentów ze szpitala do szpitala.
Zdesperowana rodzina dzwoniła też na policję, deklarowała, że pokryje koszty transportu. W obydwu przypadkach spotkała się z odmową. Szpital skontaktował się z wojewódzką jednostką w Warszawie, ale też usłyszał w odpowiedzi, że nie można zmienić decyzji. Wezwano więc karetkę z Radomia, ale stan pacjenta pogarszał się coraz bardziej. W końcu na 10 minut przed godziną dziesiątą mężczyzna zmarł, kwadrans później dotarł ambulans.
- Lekarze zrobili wszystko, co mogli w ramach sprzętu, który mieli na miejscu - uważa syn przedsiębiorcy. - Możliwości tego szpitala są bardzo ograniczone, czego personel jest zresztą świadomy. Nie mamy zastrzeżeń do nich, bo naprawdę starali się uratować tatę. Lekarz zrobił wszystko, co było w jego mocy, żeby trafił on do odpowiedniego szpitala. Bo szanse miał duże, o czym doktor mówił otwarcie. Twierdził, że przy takim zawale i w niezbyt zaawansowanym wieku mojego ojca powinien jeszcze żyć.
Kto w takim razie zawinił?
- Nie czuję się upoważniony, by obwiniać człowieka, który tłumaczył się przepisami. Nie czuję się kompetentny, żeby oceniać, czy procedury zostały właściwie wykonane. Dlatego skierowaliśmy wniosek do prokuratury, żeby zbadała tę kwestię. Jeśli uzna, że doszło do naruszenia procedur, to faktycznie dyspozytor mógł być winny. Bardzo prawdopodobny wydaje się jednak wariant, że winne są przepisy. Bo coś jest chyba nie tak, jeśli trafia się nagły przypadek, pacjent ma zawał, przebywa w szpitalu, a pod lecznicą stoi karetka w pełni wyposażona i nie może ruszyć się z miejsca, żeby ratować człowieka. To jakiś absurd - uważa mężczyzna.
- Pacjent znajdował się w szpitalu, pod opieką lekarzy. W tego rodzaju sytuacjach szpital zobowiązany jest zabezpieczyć transport choremu, co zresztą zrobił dając zlecenie karetce - wyjaśnia GAZECIE Piotr Kowalski, dyrektor Radomskiej Stacji Pogotowia Ratunkowego.
Realizacja owego zlecenia rozpoczęła się jednak z opóźnieniem, ponieważ ambulans był na interwencji medycznej w trasie. Nie można go było zawrócić i wysłać do Iłży. Na skorzystanie ze stojącego przy lecznicy Iłży nie zezwalały natomiast przepisy.
- Nie możemy używać samochodu, który działa w systemie Państwowego Systemu Ratownictwa Medycznego, do przewozu pacjentów ze szpitala do szpitala. Za złamanie tej zasady mieliśmy już postępowania dyscyplinujące, płaciliśmy kary - wyjaśnia dyrektor, przyznając, że obecne przepisy są dalekie od ideału.
- Brak jest właściwego zabezpieczenia świadczeń, które powinny być dobrze zabezpieczone. Kiedyś w pogotowiu funkcjonowało dziesięć karetek, zajmujących się tylko transportem. Kilka lat temu obowiązek ten scedowano jednak na szpitale. A nie każdy jest w stanie utrzymać zespół w pełnym wyposażeniu, dlatego zleca to firmom. Z uwagi na dzielące je odległości (w tym przypadku z Radomia do Iłży) na karetkę trzeba czasem poczekać. Nie mamy prawnej możliwości użycia znajdującej się w państwowym systemie, jeśli dotyczy to osób przebywających na terenie szpitala (z wyjątkiem osób pracujących oraz odwiedzających chorych), nawet w sytuacji zagrożenia ich życia. Przez pewien czas w Urzędzie Wojewódzkim funkcjonował koordynator, który w wyjątkowych przypadkach mógł wydać zgodę na taki wyjazd. Obecnie możliwości takiej już nie ma.
Należy pamiętać też o tym, że nie w każdej sytuacji transport taki jest możliwy. Nie można go wykonywać, jeśli nie są ustabilizowane funkcje życiowe pacjenta, albo istnieje ryzyko pogorszenia jego stanu. W oparciu o przeprowadzone postępowanie wyjaśniające wygląda na to, że taka sytuacja miała tu miejsce, choć co do kwestii medycznych nie chciałbym się wypowiadać - zaznaczył dyrektor. - Jesteśmy dalecy od zamiatania czegokolwiek pod dywan i jeśli doszło do jakiś zaniedbań, poddamy się karze. Sam zaproponowałem rodzinie, aby zgłosiła sprawę prokuraturze. Zdaję sobie sprawę z tragedii, ale dokładnie przeanalizowaliśmy historię tego zgłoszenia i w moim odczuciu pracownicy postąpili zgodnie z procedurami - mówi dyrektor.
Rzeczywistość jest taka, że ratownictwo medyczne odpowiada w tej chwili tylko za świadczenia pozaszpitalne. Wyjaśnieniem sprawy zajmie się już prokuratura.
- Zdarzenie miało znamiona czynu ściganego z urzędu, w związku z czym podjęliśmy wstępne czynności zmierzające do ustalenia, do której jednostki wpłynęło zawiadomienie i która będzie właściwa do nadania biegu tej sprawie - powiedziała nam Aneta Góźdź, prokurator rejonowy w Lipsku. - Jest jeszcze za wcześnie, abym mogła coś więcej powiedzieć, poza tym, że poczyniliśmy pewne ustalenia.
Rodzina stara się dojść jakoś do siebie, ale nie kryje, że jest to trudne. Jeszcze trudniej jest jej rozmawiać z mediami, ale zgodziła się na to wierząc, że nagłośnienie tej sprawy uratuje życie komuś w przyszłości.
(An)
DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU
Internet światłowodowy (FTTH/FTTB) (81)
II Starachowicki Test Coopera (0)
Świętokrzyski Turniej Piłki Nożnej Olimpiad Specjalnych w Starachowicach (0)
Zrób dziecku paszport na Dzień Dziecka (0)
Usłyszał zarzut usiłowania zabójstwa (0)
Pełnowymiarowe boisko z zapleczem sportowym wkrótce w Starachowicach (0)
SMS Absolwenci dają kibicom kolejne powody do radości (0)
Trwa budowa basenów letnich w Starachowicach (0)
Powstała wizualizacja przejścia nad torami w Starachowicach Zachodnich (3)
Starachowice coraz wyżej w rankingu "Wspólnoty"
Rusza budowa nowych mieszkań w Starachowicach
Pożar budynku mieszkalnego, 1 ofiara śmiertelna
Nieruchomości
Sprzedam(0) Kupię(1) Zamienię(0) Mam do wynajęcia(0) Poszukuję do wynajęcia(0)
Motoryzacja
Sprzedam(0) Kupię(1) Zamienię(1)
Praca
Zatrudnię(9) Szukam pracy(0) Dodatkowa(0)
Komputery
Sprzedam(0) Kupię(0) Zamienię(0)
Telefony
RTV / AGD
Sprzedam(1) Kupię(0) Zamienię(0)
Edukacja
Sprzedam(0) Kupię(0) Zamienię(0) Oddam(0)
Dla domu
Sprzedam(5) Kupię(0) Zamienię(0) Oddam(0)
Flora i fauna
Różne
Sprzedam(25) Kupię(1) Zamienię(0) Oddam(0) Usługi(21) Towarzyskie(0) Urzędowe(0) Różne(8)