AAA
Co stało się z telefonem?
Zeznawali świadkowie
Sroda, 10 kwietnia 2013r. (godz. 22:00)

Przed Sądem Rejonowym w Starachowicach toczy się proces oskarżonego o kradzież telefonu i papierosów byłego miejskiego strażnika. On do winy się nie przyznaje, a pokrzywdzony był tak pijany, że nic nie pamięta.

fot. Sz

Sprawa dotyczy zdarzeń sprzed blisko 1,5 roku i interwencji z udziałem byłego już funkcjonariusza. 20 października 2011 r. wspólnie z kolegą pojechał pomóc mężczyźnie, który stracił przytomność i leżał na chodniku przy ulicy Sportowej. Zbyt hucznie oblewał bowiem "pępkowe". Jeden ze świadków tego zdarzenia wezwał Straż Miejską, a oni pogotowie. Mężczyzna trafił na SOR, ale zanim opuścił szpital zorientował się, że nie ma telefonu. Odnalazł się później u ojca strażnika, który udzielał mu wówczas pomocy. Usłyszał więc zarzut kradzieży, a 14 lutego br. został uznany winnym i skazany na 1000 zł grzywny i zwrot kosztów sądowych. Był to jednak tzw. wyrok nakazowy, do którego strony wniosły sprzeciw i sprawa trafiła do sądu. Eks funkcjonariusz odmówił składania wyjaśnień i sędzia Stefan Czebieniak zdecydował o odczytaniu złożonych w postępowaniu przygotowawczym.


- Ja w ogóle go nawet nie dotykałem. Przeszukałem jedynie plecak. Znalazłem w nim książeczkę wojskową i MP3-kę. W środku mogły być też papierosy, chociaż sobie ich nie przypominam - zeznał policji strażnik.

Poszkodowany przyznał w sądzie, że faktycznie pił z kolegami. Pamięta jak ocknął się w szpitalu, gdy robiono mu rentgen. Kiedy wsiadał do samochodu, ponoć telefon miał, a w drugiej kieszeni - papierosy, które znikły wraz z aparatem.

- Gdy poprosiłem o moje rzeczy pielęgniarka dała mi kurtkę i plecak. W środku był nóż tapicerski, MP3-ka i książeczka wojskowa. Następnego dnia poszedłem do pogotowia, by się dowiedzieć, czy aparat nie został w karetce. Szukałem też w sklepie, przy którym wówczas upadłem, ale bez rezultatu. Dopiero idąc do pracy spotkałem znajomego, który był przy mnie, jak zasłabłem. Zdziwił się mocno, że straciłem telefon, bo widział jak brała go straż. Mężczyzna odwiedził więc strażników. Gdy usłyszał, że aparatu nie mają, zgłosił kradzież policji.

Ojciec oskarżonego funkcjonariusza, zeznał w sądzie, że aparat kupił od nieznanego mężczyzny, który wydał się mu wiarygodny, a syn tylko sprawdził aparat i włożył mu kartę.

- Gdybym wiedział, że telefon pochodzi z kradzieży, nigdy bym tego nie zrobił - stwierdził.

(An)

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

REKLAMA