AAA
Pogotowie w kaskach
Absurdalne przepisy
Sobota, 22 maja 2010r. (godz. 12:14)

Kask na głowie każdego członka zespołu karetki jest obowiązkiem w Unii Europejskiej. Sęk w tym, że unijne przepisy nie mają przełożenia na polską rzeczywistość, bo tutejszy ratownik bez zgody strażaka nie może wejść na zagrożony teren. Po co więc kask? No chyba, że przyda się podczas usztywniania złamanej nogi...

fot. Gazeta Starachowicka
Nastepna wiadomosc:
ť Podróże wyborcze

Poprzednia wiadomosc:
ť Mieszkaniowe lanie wody

Fachowcy nie zostawiają suchej nitki na nowym rozporządzeniu prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia, dotyczącym wyposażenia ratowników medycznych. Zgodnie z nim, każdy członek zespołu karetki powinien mieć kask ochronny.


W ten sposób warunki pracy polskich ratowników zostaną dostosowane do norm unijnych. Sęk w tym, że polscy ratownicy mają całkiem inne prawa, niż ich europejscy koledzy. Zgodnie z obowiązującymi zasadami, nie uczestniczą w akcjach ratunkowych, które mają miejsce na terenie, który może być dla nich zagrożeniem. Co prawda mogą wejść na niebezpieczny teren, ale tylko wtedy, gdy zezwoli im na to straż pożarna lub policja.

- Bo dobry ratownik, to żywy ratownik - powtarza Jarosław Chrobot, szef starachowickiego pogotowia.

Dlatego służby ratownicze nie mogą działać tam, gdzie szaleje ogień, lub walą się ściany. Po co w takim razie kask na wyposażeniu również starachowickich karetek? Zdaniem medyków, to kolejny przykład nieracjonalnego myślenia urzędników. Nie jest to zresztą jedyny zbędny sprzęt, który zgodnie z wymogami unijnymi, polscy ratownicy wożą w karetce.

Oprócz niego jest tam także zestaw do wkłucia centralnego, służący do wprowadzenia cewnika przez naczynie krwionośne do dużej centralnej żyły. W większości nie tknięty, bo nawet doświadczony anestezjolog nie odważy się go użyć w warunkach polowych, czy podczas jazdy.

W rezultacie sprzęt „jeździ” w karetce tylko po to, by pokazywać go kontrolerom z NFZ. A jeździć musi, bo takie są wymogi, jak przyznaje Chrobot. A gdy mija termin przydatności, trzeba kupić kolejny, mimo że ani razu z niego nie korzystano. To z kolei generuje następne koszty, w dodatku niemałe.

Zdaniem kierownika pogotowia, to właśnie ceny sprzętu i wyposażenia są jednym z największych paradoksów polskiej służby zdrowia. Bo za same nosze, które są przecież niezbędne w każdej karetce, trzeba zapłacić ok. 30 tys. zł.

- Niezależnie od naszej własnej oceny przepisów, musimy spełniać wymogi określone przez prawodawcę starając się przy tym zachować choć odrobinę zdrowego rozsądku, zwłaszcza od strony ekonomicznej – mówi J. Chrobot. – Bo zdrowie i życie pacjentów jest dla nas bezcenne - dodaje.

(An)

REKLAMA