AAA
Prawie tornado nad Lubianką
Wyrywało drzewa i dachy…
Sobota, 24 lipca 2010r. (godz. 10:20)

Istna trąba powietrzna przeszła w piątek po południu nad Starachowicami.

Zniszczenia nad Lubianką
Zniszczenia nad Lubianką
fot. Gazeta Starachowicka

- Wyglądało to tak, jakby kurtyna wody szła ku nam od strony zalewu – mówią świadkowie tego zdarzenia.


Szalejący wiatr w kilkanaście minut wyrwał piętnaście potężnych sosen i część dachu z Harcerskiego Ośrodka Wypoczynkowego „Lubianka”. Z kolei piorun, który uderzył w jeden z domów przy ulicy Nowotki, odciął od prądu część miasta.

Aż trudno uwierzyć, że chodzi Starachowice, bo ci którzy nie byli w tym czasie nad zalewem Lubianka, praktycznie nic nie widzieli. Trochę zagrzmiało i popadało, ale na tym byłoby koniec. Natomiast tam rozgorzało małe piekiełko. Wiatr poprzewracał toy – toye, wyrwał stare, potężne drzewa, a nawet kawałek dachu. A wszystko to trwało może jakieś piętnaście minut.

- Z początku było całkiem spokojnie – opowiada GAZECIE kobieta mieszkająca tuż przy zalewie. - Najpierw zagrzmiało, a potem zaczął padać drobny deszczyk. Aż nagle pojawiła się jedna wielka ściana wody, która szła ku nam od strony zalewu.
W pewnej chwili nie było nic widać, choć z okien do lasu mam jakieś 15 metrów – pokazuje kobieta. – Słychać było tylko ogromny huk i trzask. Próbowałam otworzyć drzwi, by zobaczyć co się dzieje na zewnątrz, ale nie bardzo się dało. Kawałki eternitu latały w powietrzu. Myślałam, że wyrwało mi kawał dachu, ale to był fragment z ośrodka.

Gdy nawałnica się zaczęła, pani Bożena, która na co dzień opiekuje się tym ośrodkiem, powoli żegnała się z obozowiczami. Od dwóch tygodni przebywała tam ponad setka dzieciaków z Warszawy, które przyjechały tu na wakacje, zorganizowane przez parafię św. Zygmunta.

- Wszystko było już gotowe, dzieciaki spakowane i czekaliśmy tylko na autokary. Poszłam na moment po kropelki dla jednego z nich, a za chwilę nie mogłam już dojść od bramy do domu, bo nic nie było widać – opowiada.

– Wiatr przesuwał wielkie donice z kwiatami, wyrwał kilka dużych drzew i poprzewracał toy- toye. Koło naszych nóg szła prawdziwa rzeka. Żartowałam nawet do dzieci, by przyniosły kajaki, bo zaraz będziemy musieli pływać. A już po tym wszystkim, zebrałam koło domu garstkę gradu. Nie był może za duży, ale za to sporo go spadło.

W uprzątnięciu tego pobojowiska pomagali im strażacy oraz leśnicy, którzy przez kilka godzin usuwali wyrwane drzewa, leżące na drodze, które skutecznie utrudniały dojazd autokarom. W sumie zawaliło się piętnaście potężnych sosen, jak poinformował nas Marcin Nyga, pełniący tego dnia dyżur na stanowisku kierowania w starachowickiej komendzie straży pożarnej.

Mniej więcej w tym samym czasie piorun uderzył w instalację jednego z domów przy ulicy Nowotki. Właściciel, obawiając się powstania pożaru, zawiadomił strażaków. Na szczęście do niczego takiego nie doszło. Skończyło się tylko na odłączeniu bezpieczników i wezwaniu pogotowia energetycznego. Cała ulica przez jakiś czas nie miała jednak prądu.

Natomiast w innych częściach miasta - o dziwo – padał zaledwie drobny deszczyk.

(An)

REKLAMA