AAA
Finlandia – kraina spokoju
Starachowiczanin opowiada o swojej nowej ojczyźnie
Piatek, 13 sierpnia 2010r. (godz. 09:14)

Żartuje, że w Finlandii mieszka na tyle krótko, że nie zdążył dobrze opanować języka i jednocześnie tak długo, że zaczyna mieć kłopoty z polszczyzną. Muzyk Stefan Aniołek żyje tu już prawie 40 lat. Nowy kraj bardzo przypadł mu do gustu. Osiadł w niewielkim mieście Forsa, ożenił się z Finką. Ale nie zapomniał o swoich korzeniach. Jedyna córka nosi polskie imię, potrafi się porozumieć w tym języku, gra muzykę Chopina. Stefan Aniołek odwiedził razem z nią naszą „Gazetę” przy okazji przyjazdu do Starachowic na wspólny koncert z okazji rocznicy wybuchu powstania warszawskiego. On opowiedział nam o drodze ze Starachowic do Finlandii, ona o próbach pielęgnowania w sobie polskości.

fot. Gazeta Starachowicka
Nastepna wiadomosc:
ť Gerda wciąż w strefie

Poprzednia wiadomosc:
ť Kuszenie MAN- a

Gazeta - To muzyka kierowała pana życiowymi wyborami. Również tym dotyczącym wyjazdu z Polski.


Stefan Aniołek – Ukończyłem średnią szkołę muzyczną w Kielcach. W trakcie przyjmowania rozstrzygnęło się, że będę grał na klarnecie. Tak zadecydowała komisja po egzaminie, choć ja wolałem akordeon i nawet nie wiedziałem, jak wygląda klarnet.

W sumie dobrze się stało. Po studiach zacząłem pracować jako nauczyciel w starachowickiej szkole muzycznej. Następnie wyjechałem do Warszawy, gdzie razem z kolegą ze Starachowic założyliśmy zespół, który grał w Hotelu Europejskim.

Trwało to około pół roku. Pewnego dnia do Warszawy przyjechał fiński agent muzyczny i właściwie kupił nas na miejscu proponując wyjazd do swojego kraju. Zdecydowaliśmy się. To był 1972 rok. Polska była wtedy smutna, szara.

A tam fiński celnik pod służbową czapką nosił długie włosy, co u nas było nie do pomyślenia. Po dotarciu na miejsce od razu poszliśmy do sklepu muzycznego po zakupy, bo nie mieliśmy nawet własnych instrumentów. Zabraliśmy tylko statyw.

G. – Na życie zarabiał pan jako członek zespołu, czy indywidualny muzyk? Zdaje się, że jest pan jazzmanem.

S. A. – Też, choć wykształcenie mam klasyczne. W Finlandii pracowaliśmy przez agencję. Jeździliśmy z występami po całym kraju. Po przyjeździe do Polski na urlop zauważyłem, że chętniej wracam do Finlandii, niż z niej wyjeżdżam. Wtedy postarałem się o pracę w szkole muzycznej w Forsie, niewielkiej miejscowości odległej o 100 km od Helsinek. Uczę tam do dziś i jednocześnie mieszkam. Oprócz tego mam swój zespół, gram w big bandach. Ale moim głównym zajęciem jest praca nauczyciela.

G. - Finowie to muzykalny naród?

S. A. - Gdy przyjechałem tu w latach 70- tych fińskie zespoły praktycznie nie istniały. Były tylko te założone przez pracujących w Finlandii Polaków. Teraz sytuacja się zmieniła. Szczególnie dużo spotyka się chórów. W naszym mieście liczącym około 20 tysięcy ludności jest ich kilkanaście.

G. - Wspomniał pan, że bardzo szybko polubił nową ojczyznę. Czy po 38 latach życia w Finlandii, założeniu tu rodziny, jest jeszcze tęsknota za Polską?

S. A – Odwiedzam ją co najmniej raz w roku. Owszem, jest jakaś tęsknota, ale gdy już jestem w Polsce szybko mi przechodzi. Dlaczego? Ze względu na inne tempo życia. Finlandia jest spokojna, poza dużymi miastami nie ma tylu ludzi, aut. Tu już po tygodniu jestem zmęczony tłokiem, szybkością.

Finlandia ma taki obszar jak Polska, ale zamieszkuje ją tylko 5 mln ludzi. Tamtejsze wioski nie są takie, jak polskie, że bez przerwy stoją domy. Tam bez przerwy jest las i od czasu do czasu domostwo. Finlandia urzekła mnie od razu po przyjeździe w latach 70 - tych Już po przekroczeniu granicy na pierwszej stacji, bo do Helsinek jechaliśmy pociągiem przez Moskwę, uderzył mnie spokój i czystość. Do tego choineczka, bo to był grudzień. Po prostu bajka.

G. – Był pan urzeczony wyglądem kraju. A ludźmi? Jak pana przyjęli?

S. A. – Nie są zbyt wylewni i kontaktowi. Na przykład w Polsce do restauracji chodzi się w towarzystwie. A Finowie na drinka idą indywidualnie. Nie ma też zwyczaju wpadania do sąsiadów, żeby coś pożyczyć. Mnie jednak takie zachowanie odpowiadało. Taki klimat jest też w Forsie. Kiedyś był tam przemysł, ale produkcja została przeniesiona na wschód. Zostały po niej puste hale, w których otworzono supermarkety.

G. – Kontakty międzyludzkie są rzadkie. Może częstsze są spotkania z przyrodą?

S. A. - Piękne jest fińskie lato. W Polsce ładny jest tylko początek tej pory roku. Potem trawa i liście są wypalone przez słońce. W Finlandii zieleń jest długo soczysta, nie ma skwaru. Choć oczywiście lato może być też deszczowe. No i trwa zdecydowanie krócej.

G. – A zjawisko białych nocy, gdy słońce tygodniami nie zachodzi za horyzont?

S. A. - Oczywiście, że występuje. Właśnie teraz w lecie można je obserwować na północy Finlandii. Panuje lekka szarówka. Patrząc na zegarek nie wiadomo, czy jest trzecia w nocy, czy trzecia po południu. Z kolei zimą słońce w ogóle tam nie wschodzi. Można wysłuchać takich prognoz pogody, że słońce zajdzie w grudniu o godz. 17.00, a wzejdzie w... lutym.

G. – Spodobali się panu spokojni ludzie, zachwyciła przyroda. A co pan powie o fińskiej kuchni?

S. A. – Na przyjęciach jest szwedzki stół. Potrawy świąteczne różnią się od polskich. Na przykład na Boże Narodzenie przygotowuje się zapiekanki z marchwi i ziemniaków. Fińska kuchnia nie może się obyć bez cukru. Dodaje się go do śledzi, kiełbasy, piecze słodkie chleby. Jada się też mięso renifera, jednak nie na co dzień, ponieważ jest zbyt drogie. Ale w naszym domu przygotowujemy polskie jedzenie.

G. – Żona jest Polką?

S. A. - Jest Finką, ma na imię Sirkku. Mamy jedną córkę 15 – letnią Mariolę.

G. – Ty Mariola, urodziłaś się już w Finlandii. W jakim języku łatwiej ci się porozumieć?

Mariola Aniołek – W fińskim. Po polsku więcej rozumiem, niż potrafię powiedzieć. W Finlandii chodzę w tej chwili do podstawówki, która trwa 9 lat i oprócz tego do szkoły muzycznej. Gram na pianinie. Potem chciałabym pójść do liceum w Forsie. I chciałabym się dalej uczyć muzycznie. Podoba mi się muzyka Chopina, ale też wielu innych klasycznych kompozytorów.

S. A. – Mariola chodzi także do szkoły polskiej przy ambasadzie RP w Helsinkach. Raz w miesiącu, ponieważ to 100 km od Forsy. Chodziła też krótko do szkoły podstawowej w Polsce, gdy byliśmy tu na wakacjach. Na pewno od razu zauważyła bardzo wyraźną różnicę w porównaniu do szkoły fińskiej, gdzie uczniowie zwracają się do nauczycieli po imieniu. W Forsie odbieramy polską telewizję, wiem też, że mieszka tu jeszcze jedna Polka, ale nie mieliśmy bezpośredniego kontaktu.

G. – Pani Stefanie, jak długo zajęło panu opanowanie fińskiego?

S. A. – Do dziś mam trudności (śmiech). Z Polski wyjechałem nie znając ani słowa w tym języku. Na początku pomagałem sobie rosyjskim, który znało część Finów. Potem trzeba było sobie radzić. Nie poszedłem jednak do żadnej szkoły. Zacząłem się uczyć sam na komiksach z Kaczorem Donaldem, bo mogłem się domyślić znaczenia z obrazków.

G. – Jakie są największe pułapki tego języka dla Polaków?

S. A. - W fińskim alfabecie występują litery z kropeczkami takie, jak „ä” i „ö”, które mają trudną wymowę. Do dziś nie potrafię dobrze wypowiedzieć słowa „yö”, które oznacza „noc”. Kłopotliwe są też bardzo podobne brzmieniowo wyrazy, które źle wypowiedziane nabierają całkiem innego znaczenia. Na przykład „tuli”, „tuuli” i „tulli”. Pierwsze słowo znaczy „ogień”, drugie „wiatr”, a trzecie „cło”. Albo „tili”- wypłata, pensja, „tilli”- koper i „tiili”- cegła. Lub „kyllä” – tak i „kylä”- wioska. Jeśli chcę być dobrze zrozumianym przez Fina muszę się bardzo starannie przyłożyć. Ale i tak żona i córka nadal mnie poprawiają.

G. – Proszę podać przykłady fińskich świąt i obyczajów.

S. A. - Finowie tak jak i my malują jajka na Wielkanoc. Tylko ich nie święcą, bo to kraj luterański. My zawozimy je do kościoła pokonując co roku aż 100 km, ponieważ mojej żonie bardzo się ten zwyczaj podoba. Najważniejszym świeckim świętem jest Dzień Niepodległości obchodzony 6 grudnia.

G. - Razem z Mikołajem? Który, nawiasem mówiąc, też mieszka w Finlandii, o czym wie każde polskie dziecko. A kiedy Mikołaj odwiedza małych Finów?

M. A - 24 grudnia. Jest też święto studentów obchodzone 1 maja.

S. A. - Studenci wkładają wtedy białe czapeczki z daszkiem, które dostają po zdanej maturze. Po ukończeniu 18 lat Finowie z reguły się usamodzielniają. Rzadko który zostaje w domu rodzinnym. Żeby mieć na życie młodzi biorą pożyczkę z banku, a potem ją spłacają. Zarobki w Finlandii są na pewno wyższe, niż w Polsce, ale wyższe są też ceny. Opieka zdrowotna wygląda tak, że płacę 30 euro raz i przez cały rok mam leczenie za darmo. Wizyta u dentysty kosztuje 20- 30 euro.

M. A. - Dzieci w ogóle nie płacą za leczenie.

S. A. – Uczniowie dostają w szkole za darmo podręczniki i inne przybory oraz wyżywienie. Finowie przykładają dużą wagę do nauki, do kształcenia. Społeczeństwo ma też duże zaufanie do fińskiego rządu.

Na jego czele stoją obecnie same panie, bo i prezydent i premier są kobietami. Ludzie mają też duże poczucie obowiązku i poszanowanie dla prawa. Na przykład w czasach kryzysu wyszło zarządzenie o oszczędzaniu prądu. I Finowie przykładnie gasili światło w wyznaczonym czasie.

Nikomu też nie przyjdzie do głowy, by łamać przepisy drogowe, czy przekraczać szybkość. A w Polsce to rzecz nie do pomyślenia. Rozmawiałem kiedyś ze znajomym Finem, który nie mógł pojąć, dlaczego Polacy nie stosują się do czegoś, co zostało wymyślone dla ich dobra i bezpieczeństwa. Muszę przyznać, że mnie to też w nich razi, choć sam jestem Polakiem.

Rozmawiała Iwona Bryła

REKLAMA