AAA
Tak się wygrywa bitwę o Anglię!
Strateg z niego doskonały...
Niedziela, 29 sierpnia 2010r. (godz. 23:39)

fot. Gazeta Starachowicka

Czym byłby męski żywot bez bitew i wojen? Wie o tym Michał Molenda ze Starachowic, który od ponad 10 lat walczy... w świecie fantasy, armią wykonanych przez siebie modeli. Ostatnio zdobył nawet mistrzostwo świata, podczas prestiżowego turnieju Grand Tournament w Nottingham w Anglii.

Michał Molenda
Michał Molenda
fot. Gazeta Starachowicka
fot. Gazeta Starachowicka
Nastepna wiadomosc:
ť Prokuratura bada sprawę

Poprzednia wiadomosc:
ť Wizytowali inwestycje drogowe

W czasach odległych od naszych, życie toczyło się wokół turniejów rycerskich i wojen. Jeśli ich brakowało, męski żywot stawał się nazbyt nudny i prosty. Sprowadzał się głównie do orania pól, zbierania plonów i gnębienia okolicznych poddanych, o ile tacy w ogóle bywali.


Teraz, kiedy nadeszły czasy równouprawnienia, ogólnoświatowego pokoju i - przede wszystkim - wolnego czasu, ludzie poszukują sposobów na jego ciekawe spędzenie i często wracają do dawnych rozrywek, uczęszczając na przykład do klubów rycerskich, urządzając sesje RPG (toczące się przecież w znacznej mierze wokół bitew) lub rozgrywają potyczki przy użyciu figurek wojowników. To ostatnie to właśnie gry bitewne...

Maniacy świata fantasy, Władcy Pierścieni czy Gwiezdnych Wojen każdą wolną chwilę spędzają na wielogodzinnych potyczkach przy stołach zastawionych dziesiątkami modeli. Jednym z nich jest Michał Molenda ze Starachowic, który zajmuje się tym od blisko 10 lat. Na czym właściwie polega jego pasja?

- Przypomina ona bardzo rozbudowane szachy z elementem losowym – mówi Michał. – Podoba się wszystkim miłośnikom modelarstwa, bo każdą bitwę toczy się przy użyciu specjalnych modeli, które wcześniej zostały przez nas odpowiednio pomalowane. Każdy posiada unikalne cechy, tj. poszczególne figury szachowe. Chodzi o to, żeby jak najlepiej zgrały się ze sobą – wyjaśnia młody strateg.

W grach bitewnych rywalizują przeważnie dwie osoby, choć coraz popularniejsze stają się gry, z udziałem większej ilości uczestników, dzięki czemu rozgrywka staje się bardziej urozmaicona. Armie graczy z tej samej strony uzupełniają się wzajemnie, co wymaga zastosowania innowacyjnych rozwiązań taktycznych.

Dobra armia, to podstawa

W każdej potyczce, kluczową rolę odgrywa armia. Grę zwaną potocznie bitwą, toczy się na określoną ilość punktów. Każdy żołnierz ma swoje unikalne statystyki, które określają jego przydatność w bezpośrednim starciu, albo walce dystansowej.

- Mówi o tym specjalny podręcznik, który opisuje działanie poszczególnych modeli, o ile mogą się przesunąć po planszy, czy mogą strzelać, czy tylko walczyć wręcz – wyjaśnia Michał. - Im lepsze są umiejętności danego modelu, tym lepiej walczy on na polu bitwy.
Punkty, to taki „budżet”, za który gracze muszą zakupić swoją armię – tłumaczy pasjonat.

– Mogą wybrać słabe modele, który kosztują np. 5 punktów, lub jeden świetny wart 100 punktów. Chodzi o takie złożenie armii, aby kombinacja zarówno tych silnych, jak i tych słabych modeli, była optymalna – instruuje.

W związku ze statystykami, różny jest koszt żołnierzy, a zatem ich ilość na polu bitwy. Wszechstronne, ciężko opancerzone jednostki będą znacznie droższe od tych lekko opancerzonych. Jednak to te drugie będą bardziej liczebne, przez co ich szanse często się wyrównują.

Już samo skonstruowanie armii to wielkie wyzwanie dla każdego stratega. Wiąże się najczęściej z nieprzespanymi nocami, ciągłym przesiadywaniem nad podręcznikiem, czy konsultacjami z innymi graczami, chociażby za pośrednictwem stron internetowych o grze bitewnej.

Wszystko po to, by osiągnąć tę uniwersalną rozpiskę (tak nazywana jest lista jednostek w armii), w której zmieści się i dobry bohater, i dużo jednostek strzelających, i kawaleria, i wystarczająca ilość mięsa armatniego...

Co system to inne zasady

Proporcje tych formacji zależą w dużej mierze od wybranego systemu, w którym chce się walczyć. W Polsce jest ich co najmniej kilkadziesiąt. Miłośnicy historii mają możliwość stworzenia wojsk starożytnych: Greków, Persów czy Rzymian, armii średniowiecznych, bądź napoleońskich, lub bardziej współczesnych, jak tych pochodzących z okresu II wojny światowej. Jest także kilka ze świata fantasy: z Władcy Pierścieni czy Gwiezdnych Wojen.

- Mnie osobiście od zawsze podobał się świat Tolkiena, dlatego wybrałem Władcę Pierścieni – mówi Michał. - Każdy, kto chciałby tego spróbować, powinien najpierw zakupić podręcznik, w którym znajduje się wszystko, łącznie z systemem konstrukcji armii.

Bo żeby gra miała jakikolwiek sens, każda armia musi być zbudowana według określonych reguł: dowództwo, jednostki elitarne, a także szeregowe. Wszystko jest kwestią zasad – przekonuje Michał.

- Jeśli mamy już w głowie stworzoną armię, możemy przystąpić do kupna modeli – instruuje. – Są one dostępne w sklepach hobbystycznych, lub w Internecie.
Cena uzależniona jest od różnych czynników: materiału z jakiego wykonany jest model (plastik lub metal), a nawet systemu. Niektóre, jak Legend of te Old West, w którym walka toczy się na Dzikim Zachodzie, nie wymagają dużej ilości figurek. Aby rozegrać bitwę wystarczy, by każda ze stron miała maksymalnie 15 modeli.

- Koszt stworzenia takiej armii wyniesie wówczas ok. 150 – 180 zł – mówi Michał. - Ale są inne systemy, gdzie tych modeli potrzeba kilkaset, a nawet kilka tysięcy. Wszystko zależy od tego, jak duże bitwy chcemy prowadzić. Jeśli mają to być małe starcia, wystarczy niewielka armia. Jeśli chcemy grać epickie batalie, to trzeba się przygotować, że świnka skarbonka mocno na tym ucierpi.

W armii Michała jest ok. półtora tysiąca wojowników.

- Powoli kończy mi się na nie miejsce na półkach – śmieje się chłopak. – Wiele z nich trzymam w specjalnych walizkach, przeznaczonych do przechowywania modeli. Leżą tam i czekają, aż będą potrzebne do jakiejś kolejnej bitwy.

A były ich już setki. Niektóre turniejowe, inne bardziej towarzyskie.

Towarzysko lub dla sportu

- Można je toczyć podczas spotkania ze znajomymi, przy grillu, czy choćby piwie – mówi Michał. – Wystarczy, że umówi się dwóch kolegów, z których jeden ma armię Rohanu, a drugi Isengardu, przygotują jakąś makietę (może to być zwykły stół przykryty zielonym płótnem) i zaczną grać.

Potrzebne będą jeszcze sześciościenne kości, za pomocą których toczy się walki, a także miarka, dzięki której można określać zasięg broni, a także odmierzać ruchy figurek. Do tego uśmiech na twarzy i radość w sercu, bez których nie można się obejść.

- Zazwyczaj wygląda to tak, że najpierw umawiamy się, na jaką ilość punktów gramy, co pozwala określić ilość modeli, jakie możemy wystawić– wyjaśnia Michał. – Musimy ustalić, czy gramy do zabicia wszystkich modeli, czy może osiągnięcia jakiegoś celu – przedarcia się przez linię przeciwnika, zabicia jednego z generałów, czy może pozostawienia jak największej ilości modeli w wiosce.

A potem można już rzucać kostką. Każdy z modeli ma swoje cechy. Może przesunąć się tylko na określoną odległość.

- Wszystko mierzy się w calach, ze względu na zachodnie pochodzenie większości gier – tłumaczy Michał. - W każdej turze określa się, który z graczy ruszy się jako pierwszy, a potem przesuwa swoje wszystkie modele. To samo robi drugi uczestnik. Jeżeli modele mają broń zasięgową, jakieś łuki, kusze, oszczepy, to mogą ich użyć. W taki właśnie sposób testujemy umiejętności strzeleckie modeli - wyjaśnia.

By trafić, gracze muszą wyrzucić określoną liczbę oczek. Jest to uzależnione od cech danego modelu. Jeżeli w wyniku przesunięcia doszło do kontaktu, następuje walka wręcz. I znów należy sprawdzić, który z modeli ją wygrał, a także czy zabił.

- Jeśli przeszliśmy przez ruch strzelania oraz walkę, znów rzucamy kostką, by dowiedzieć się kto jako pierwszy zagra w następnej turze, a potem znowu: ruch, strzelanie i walka, aż do momentu, gdy po którejś ze stron znikną wszystkie modele, upłynie limit czasu, lub zostanie zrealizowany cel – wyjaśnia Michał.

- Możemy grać pół godziny, ale równie dobrze i osiem – śmieje się młody strateg.

Dreszczyk emocji

Szczególnie interesująco robi się na turniejach, bo każdy gracz ma jeden cel – wygrać to najważniejsze starcie. Zazwyczaj na takich imprezach pojawia się kilkudziesięciu zawodników, a bitwy wyglądają tak samo.

- Na samym początku organizator określa limit punktowy, a także zasady, w oparciu o które gracze przygotowują swoje armie tak, by były gotowe do rozegrania wszystkich bitew, zaplanowanych w turnieju – mówi Michał.

Armia powinna być na tyle uniwersalna, by sprawdziła się w każdej potyczce. Potem gracze przychodzą i losują kolejność, na podstawie której tworzy się pary do pierwszej bitwy. Na podstawie osiągniętych wyników, formują się kolejne zespoły, tak by za każdym razem spotykali się gracze na zbliżonym poziome: pierwszy z drugim, trzeci z czwartym itd.

- Jest to tzw. system szwajcarski – objaśnia Michał. - Zwycięzcą turnieju zostaje ten, który zdobył największą ilość punktów.

Starachowiczanin już wielokrotnie stawał na podium.

- Byłem już mistrzem Polski, zajmowałem też drugie i trzecie miejsce – mówi. – A ostatnio wygrałem najbardziej prestiżowy turniej na świecie – Grand Tournament w Nottingham w Anglii.

Trzeba powiedzieć, że wspólnie z kolegami zdominował on tę imprezę.

- Zajęliśmy pierwsze cztery miejsca – chwali się Michał. – A w ścisłej czołówce było kilka osób z Polski. To był lekki szok dla reszty świata – śmieje się starachowicki strateg.

– Wynika to z tego, że Polska jest bardzo unikalnym krajem, jeśli chodzi o scenę turniejową. Nie ma żadnego innego na świecie, gdzie ludzie graliby ich tak dużo. A jest to przecież najlepsza nauka, gdy gra się dużo i to z przeciwnikami, którzy nie robią tego dla towarzystwa, a tylko samej wygranej. A taki właśnie jest turniej, każdy podczas gry maksymalizuje swoje wyniki, przez co doskonali także umiejętności – mówi chłopak.

- Jeżeli ktoś wymyśli tylko jakąś dobrą armię, to zaraz pojawiają się setki klonów w całym kraju, bo dzięki internetowi wszystko szybko krąży. I jeśli taka mega silna armia zaczyna dominować, to jest rzeczą normalną, że wszyscy szukają pomysłu jak ją zniszczyć i wtedy powstaje coś jeszcze silniejszego. Tak to działa... – dodaje.

Jesteśmy bitewną elitą

Nasi rodacy rozumieją to nad wyraz dobrze.

- Jesteśmy jedynym krajem, który ma ogólnopolską ligę – mówi Michał. Nic więc dziwnego, że to właśnie z Polski zjechała do Anglii najsilniejsza ekipa, choć liczbowo dominowali Brytyjczycy z wszystkich możliwych stron: Anglii, Walii i Szkocji. W finałowej bitwie Michał trafił jednak na Fina, w dodatku najbardziej znanego gracza na świecie. Wygrał on bowiem pięć poprzednich edycji tego turnieju.

- Gdy okazało się, że w ostatnim starciu zagramy ze sobą, wszyscy sądzili, że to on wygra. A ja... no cóż... muszę powiedzieć trochę nieskromnie, że jeszcze zanim zaczęliśmy bitwę, wiedziałem, że będzie odwrotnie. Wystarczyło popatrzeć na nasze armie... Mój przeciwnik nie miał najmniejszych szans.

I pewnie z innymi byłoby podobnie...

- Sposób składania armii przez graczy z Zachodu jest dla mnie trochę niezrozumiały. Wydaje mi się, że oni nie optymalizują ich możliwości. Nie są one za silne. To oczywiście wystarcza, żeby ogrywać wszystkich zawodników w Anglii, ale podejrzewam, że gdyby tylko przyjechali do Polski, ciągle musieliby grać na ostatnich stołach, tam gdzie lądują zwykle najsłabsi. Są kilka lat za nami, jeśli chodzi o planowanie armii.

Czegoś nam jeszcze brakuje…

Jest jednak coś co, ich odróżnia od nas – zupełnie inna kultura gry, której możemy im tylko zazdrościć

- W Polsce ciągle pokutuje myślenie, że to jest taka zabawa dla dzieci. Ktoś sobie poustawiał żołnierzyki i chce z nich trochę postrzelać. Z tego typu żartami spotykam się chociażby w Starachowicach – mówi Michał.

- Na szczęście w Warszawie, gdzie mieszkam od studiów, jest to hobby takie samo, jak inne. W gry strategiczne grają przeważnie licealiści, studenci, ludzie po studiach. Bawi się w nie wiele osób na kierowniczych stanowiskach i próbują zaangażować w to także dzieci. Tak jest na Zachodzie.

Modelami potrafi się bawić dziadek, ojciec i wnuczek. Oni wszyscy przychodzą na jeden turniej i świetnie spędzają tam czas. Wspólnie z kolegą stoczyliśmy taką bitwę z ojcem i synem. Tam nikogo nie dziwi, że 50 – letni panowie bawią się żołnierzykami. U nas pewnie kazano by się im puknąć w głowę.

Na szczęście i to powoli zaczyna się zmieniać. Z turnieju na turniej, jak twierdzi Michał, pojawia się coraz więcej ludzi. A nie ma osoby, która wiedziałaby o tym lepiej, niż sam organizator. W zasadzie wszystkie turnieje Władcy Pierścieni w Warszawie, były jego zasługą.

- Wygrałem już wszystko, co chciałem. Nie mam już takiego jak wcześniej parcia na rywalizację. Teraz mogę się skoncentrować się na graniu dla przyjemności.

Ale zwycięstwa w bitwie o Anglię nikt mu nie odbierze. Wszystkich, którzy chcieliby się przekonać jak smakuje taka wygrana, zapraszamy na stronę internetową poświeconą tym grom: www.mitril.pl

Są tam artykuły o najlepszych taktykach, poradniki malowania, tło historyczne i wiele innych ciekawych linków. Można zadawać pytania dotyczące konkretnych modeli, prosić o wskazówki w zakresie tworzenia armii, dowiedzieć się gdzie można kupić, wymienić, czy nawet skąd pożyczyć modele.

Jest tam także kilkadziesiąt artykułów, w tym kilkanaście autorstwa Michała. Najlepiej wejść, poczytać, udać się na zakupy i samemu spróbować.

- Naprawdę warto - przekonuje Michał.

(An)


Dołącz do nas na Facebooku!

REKLAMA