AAA
Obrazy ze skrzyżowanych nici
Niezwykłe hobby dyrektora „trzynastki”
Piatek, 21 sierpnia 2009r. (godz. 19:22)

Żeby wyhaftować jeden krzyżyk trzeba czterokrotnie wbić igłę w materiał. Pierwszą taką próbę Stanisław Stanecki wykonał 3 lata temu. Zaczął, bo pozazdrościł żonie. Pociągnął nitkę i ... sam się wciągnął w tę nietypową dla mężczyzn czynność. Podpatrując innych i zerkając w fachowe czasopisma doskonalił swoje świeżo odkryte hobby. Dziś nie wyobraża już sobie wolnych chwil bez haftu krzyżykowego. Wyszył na płótnie kilkanaście motywów, głównie ulubione kwiaty i widoki. Gdyby mógł siadać z igłą i nitką tak często, jakby chciał, powstałoby ich więcej. Ale ma też absorbującą pracę zawodową i inne obowiązki. Dlatego dzieła marzeń - haftowanej reprodukcji obrazu Chełmońskiego „Bociany” jeszcze nie zaczął. Ale wierzy, że kiedyś to nastąpi.

Stanisław Stanecki
Stanisław Stanecki
fot. Gazeta Starachowicka

Stanisław Stanecki, na co dzień dyrektor Szkoły Podstawowej nr 13 w Starachowicach, po godzinach pracy znany jest jako sportowiec, sędzia piłkarski i miłośnik wycieczek. Ale ma jeszcze inne, rzadkie wśród mężczyzn hobby, o którym wie mniej osób.


Dyrektor jest pasjonatem wyszywania wzorów ściegiem krzyżykowym. Ma do tego prawdziwy talent. Jego hafty oprawione w szkło i powieszone na ścianie z daleka do złudzenia przypominają obrazy. Dopiero, gdy się podejdzie bliżej widać, że to co przedstawiają nie powstało od pociągnięć pędzlem, tylko z kolorowych nitek poprzeciąganych przez płótno.

Pan Stanisław przekonuje, że haftu krzyżykowego można się nauczyć w kilka minut. W każdym razie on w takim czasie opanował niezbędne umiejętności. Pierwszy raz zobaczył wyszywanie krzyżykami w wykonaniu znajomej znad morza, którą odwiedza z rodziną co roku.

Wtedy jednak zainteresowała się tym jego żona. On podpatrywał, próbował, ale przełomowym momentem była pewna akcja bożonarodzeniowa w jego szkole, połączona z kiermaszem prac uczniów i nauczycieli na charytatywny cel.

Pan Stanisław poprosił żonę, żeby przygotowała kilka obrazków wyszytych krzyżykami.

- Zajęło jej to zaledwie jeden dzień. Pomyślałem, że skoro ona mogła, to ja też, tym bardziej że miałem więcej czasu, bo tydzień. Wyszyłem wtedy Mikołaja, domek zimową porą i jeszcze coś. W sumie trzy takie malutkie prace – wspomina.
Ten debiut sprzedał się bardzo szybko, a autor równie szybko odkrył, że na tym nie zamierza poprzestać.

Wyszywanie jak terapia

Za swoją pierwszą poważną pracę pan Stanisław uważa słoneczniki. Wykonał je zerkając na wzór wydrukowany w czasopiśmie poświęconym haftowaniu.

- Ich wielkość jest zbliżona do formatu A 4. Siedziałem nad nimi około 5 miesięcy. To długo. Dziś zrobiłbym je o wiele szybciej – mówi.

Jednak nie o pośpiech w tym zajęciu chodzi. Wręcz przeciwnie: właśnie o zwolnienie tempa podkręcanego przez współczesny tryb życia. Pan Stanisław traktuje haft jako formę odpoczynku od zabieganej codzienności.

- Życie jest trudne i stresujące, a takie zajęcie relaksuje - mówi.

Wielokrotne wbijanie igły w materiał wydaje się nawet za spokojnym, żeby nie powiedzieć nużącym, zajęciem. Ale pan Stanisław tak nie uważa. Może na początku wyszywania, gdy zaczyna od drobnych elementów i nie widzi jeszcze całości, pojawia się jakieś zniechęcenie.

- Ale obrazek bardzo szybko zaczyna przyrastać i taki widok mobilizuje do pracy – tłumaczy.

Cztery ukłucia

Do wyszywania krzyżykami służy specjalna tkanina: rzadko tkany len z widocznymi dziurkami, w które należy się odpowiednio wkłuć.

- Żeby powstał jeden krzyżyk, należy wbić igłę cztery razy w kanwę. Zasada
jest taka, że trzeba wybrać jeden kierunek przeciągania: albo w prawo, albo w lewo. Inaczej wyjdzie brzydko i trzeba pruć. No, oczywiście złoszczę się z tego powodu, ale nie rzucam haftu w kąt. Staram się uważniej liczyć. Co prawda są takie pomyłki, których na gotowym obrazku nikt nie zauważy, jako błędu. Ale ja staram się robić tak, żeby wszystko było zgodnie ze wzorem – podkreśla.

Po słonecznikach dyrektor „trzynastki” wyszył m.in. jarzębinę, bratki i widoki: gór, lasu, domostw. To jego ulubione motywy. Aktualnie ma na warsztacie bukiet kwiatów w wazonie.

- Wyszywam go od 4 miesięcy. Byłem teraz na wakacjach nad morzem i myślałem, że wreszcie skończę, bo pojechałem z myślą, że będę przede wszystkim wyszywać. Nie udało się, miałem zbyt wiele innych zajęć – mówi.

- Ale w zasadzie już niedużo brakuje do końca. Formy kwiatowe są, liście prawie gotowe. Zostało tło, które robi się najszybciej. Jakbym się uparł to w jeden wieczór mógłbym skończyć – dodaje.

Wyszywający dyrektor żałuje, że nie ma na swoje hobby tyle czasu, ile by chciał.

- Bardzo mnie ciągnie, zwłaszcza, żeby dokończyć wzór, który już widać na płótnie. Ale codziennie nie wyszywam, nie zarywam też z tego powodu nocy. Północ to dla mnie godzina kończąca pracę. Najlepiej mi się wyszywa przy programie „Szkło kontaktowe” w TVN. Bo nie muszę spoglądać na ekran, wystarczy, że słucham – mówi z uśmiechem.

Na informację o tym, że mężczyzna lubi wyszywać ludzie reagują zdziwieniem. Niektórzy nie chcą wierzyć na słowo, przekonuje ich dopiero widok prac pana Stanisława.

- W Starachowicach nie jestem jedyny. Słyszałem o kilku panach, osobiście znam jednego. Podobnie jak ja jest nauczycielem, tyle że byłym – zdradza.

Dodaje też, że bardzo niechętnie rozstaję się ze swoimi haftami. Podarował do tej pory zaledwie 4. Nigdy natomiast nie sprzedaje prac, bo jak mówi, po prostu nie ma pojęcia, jak wycenić swoją pracę.


Krzyżykowe plany i marzenia

W hafciarskie akcesoria: lnianą kanwę i kolorowe nici – mulinę Stanisław Stanecki zaopatruje się zazwyczaj w jednym sklepie wybranym ze względu na najkorzystniejszą cenę. Za motek muliny płaci tam 90 groszy. Przed wyszywaniem sam przygotowuje płótno, rysując na nim kratki ułatwiające pracę. Jest to konieczne, ponieważ pokratkowanej kanwy nie ma w sklepach.

- Można za to kupić materiał z wydrukowanym wzorem. Ale ja nie cierpię takiego gotowego. To jest dla mnie za proste i nieciekawe – mówi z lekceważeniem.

Swoim hobby zaraził już na poważnie córkę, a nawet przyszły zięć postanowił spróbować. Trochę gorzej poszło panu Stanisławowi z własnymi uczniami. Choć początki były obiecujące, bo wyszywający dyrektor zaimponował dzieciom, to z ośmioosobowej grupy zainteresowanych dziewczynek ostatecznie dwie coś tam stworzyły. No cóż, słomiany zapał. A nauczyciel przeciwnie, nie traci zainteresowania igłą i kolorową muliną. Przecież jest jeszcze tyle wzorów do wykonania.

- Życia nie wystarczy, żeby to wszystko wyszyć – mówi pan Stanisław przerzucając kartki jednego z poradnikowych czasopism.

I nie zamierza bić żadnych rekordów. Będzie pracował jak dotychczas, we własnym tempie. Najbliższym celem jaki sobie stawia są kolejne słoneczniki. A potem zamyśla o wyhaftowaniu cyklu prac przedstawiających zmiany wywołane przez pory roku. Stałym motywem będzie w nich widok wejścia do domu.

- Na razie wyhaftowałem go jesienią. Ale są też wzory pokazujące jego wygląd wiosną, latem i zimą. Cztery takie obrazki na ścianie koło siebie. Jak by to super wyglądało... - wyobraża sobie.

Pan Stanisław ma jeszcze jedno marzenie, które na razie dość nieśmiało kluje się w jego głowie. Chciałby się zmierzyć z wyszyciem czegoś tak ambitnego, jak reprodukcja prawdziwego dzieła sztuki. Na model upatrzył sobie sielski obraz Józefa Chełmońskiego „Bociany”. Nie musi w tym celu wertować albumów z reprodukcjami. Wzór ma w jednym ze swoich pomocnych czasopism.

Iwona Bryła

REKLAMA