AAA
Skromny artysta w Nowym Jorku
Amerykański pokaz malarza z gminy Brody
Sobota, 25 grudnia 2010r. (godz. 15:05)

Czesław Kotwica, starachowiczanin z pochodzenia, a obecnie mieszkaniec Krynek, namalowane przez siebie obrazy może policzyć w setkach. Mimo to nie jest szeroko znany, nawet w lokalnym środowisku. Może dlatego, że nie zabiega o rozgłos. A jednak to jemu dane było zaprezentować się przed snobistyczną nowojorską publicznością.

Czesław Kotwica
Czesław Kotwica
fot. Gazeta Starachowicka
Nastepna wiadomosc:
ť Pechowe „łąki”

Poprzednia wiadomosc:
ť Wpadli w zasadzkę

To pierwsza wystawa pana Czesława w USA. Artystyczny debiut zawdzięcza przyjacielowi Januszowi Skowronowi, tak jak i on malarzowi, który przed 20 laty wyjechał na stałe do USA.


- W Nowym Jorku związał się z grupą twórców nazywanych emocjonalistami. Wystawia w ich galeriach, promuje polską sztukę. Przed kilku laty pokazywał swoje prace w Starachowicach na Wielkim Piecu. Po obejrzeniu moich doszedł do wniosku, że nie przyniosą ujmy nowojorskim galeriom – uśmiecha się skromnie pan Czesław.

- Uznał, że są ciekawe, że mają klimat pasujący do Nowego Jorku, który jest miastem nieobliczalnym – dodaje.

Pan Czesław wybrał na wystawę 14 pasteli przedstawiających w abstrakcyjnej formie ludzkie twarze, maski oraz widoki miasta. Ekspozycja nosząca tytuł „Twarze i zaczarowane miasto” („Faces and a Magic City”) miała swój wernisaż na początku grudnia w nowojorskiej dzielnicy Green Point, w galerii będącej równocześnie kawiarnią, w której non stop prezentuje się jakiś artysta.

Polak z Krynek będzie tam obecny jeszcze do Świąt Bożego Narodzenia. Sam nie miał niestety możliwości uczestniczyć w otwarciu wystawy aż za Atlantykiem. Okoliczności tego wydarzenia zna z opowiadań i ze strony internetowej redagowanej m. in. przez Janusza Skowrona.

Pan Czesław ma w domu olejne wersję pasteli wysłanych do Nowego Jorku, a także inne obrazy utrzymane w tym klimacie. Namalował je techniką kładzenia bardzo grubej warstwy farby przy pomocy szpachelki.

- Zrobiłem 30 takich prac. Zdaję sobie sprawę, że nie dla wszystkich jest to zrozumiałe malarstwo, ale w tego rodzaju twórczości czuję się najlepiej. Ono pozwala mi na spontaniczność. Oprócz tego maluję jeszcze rzeczy realistyczne. Tradycyjnie, przy pomocy pędzla – mówi.

Jego ulubiony motyw to postaci ludzkie, ale także pejzaże, martwa natura, konie. Maluje również na zamówienie oraz kopiuje dzieła takich mistrzów pędzla, jak Johannes Vermeer, czy Jacek Malczewski. Krajobrazy utrwala na płótnie w czasie wyjazdów na plenery.

- Jestem zapraszany przez Stowarzyszenie Artystów Plastyków Świętokrzyskich, choć sam nie należę do tej grupy. Czasem zdarza mi się też, że namaluję widok, czy portret ze zdjęcia – mówi.

Malowanie - lekcja na całe życie

Miłość do sztuki nosi w sobie od dziecka. Ulubionym przedmiotem szkolnym małego Czesia była oczywiście plastyka. Gdy zapisał się do ogniska plastycznego w rodzinnych Starachowicach, jego nauczycielem został późniejszy przyjaciel Janusz Skowron. Potem dawał mu jeszcze prywatne lekcje. W ten sposób pan Czesław zdobył podstawy, które rozwijał już samodzielnie. Nie skończył żadnej uczelni artystycznej, do wszystkiego doszedł drogą własnych prób i błędów. Dziś malowanie wypełnia mu większość życia. Kiedyś musiał je godzić z pracą na etacie, obecnie utrzymuje z niego rodzinę.
- Zawodowi malarze, porównując moją twórczość z różnych okresów mówią, że zrobiłem wyraźny postęp. Sztuka to lekcja, która trwa całe życie. Nawet wielcy twórcy uważali, że w tej dziedzinie należy ciągle się uczyć. Jeden z moich mistrzów, francuski malarz Eugene Delacroix (jeden z najwybitniejszych przedstawicieli sztuki romantycznej – przyp. autorki) powiedział, że dopiero pod koniec życia zaczął coś rozumieć z malarstwa. Nieraz nawet życia nie wystarczy, bo ciągle można odkryć w sztuce coś nowego – uważa pan Czesław.
Najbliższa rodzina rozumie jego pasję, bo sama ma artystyczne zainteresowania. Żona gra na pianinie, a jeden z dwóch synów kończy w Starachowicach państwową szkołę muzyczną w klasie skrzypcowej.

Wielka sława to nie mój styl

Jego twórczość mieli okazję zobaczyć nie tylko mieszkańcy Nowego Jorku. Wystawiał też w Krakowie m.in. w tamtejszej galerii sztuki współczesnej „Labirynt”, a za jej pośrednictwem w Danii i Szwecji. Mniej znany jest u siebie: w Krynkach, gdzie ożenił się i mieszka od 10 lat oraz w gminie Brody.

Na razie miał tu tylko jedną wystawę w gminnym urzędzie. Udało mu się sprzedać kilka prac, ale przyznaje, że większe zainteresowanie przychodzi z innych miejsc Polski. To jednak mu zbytnio nie przeszkadza, bo nie marzy o sławie i wielkich pieniądzach.

- Nie zabiegam o rozgłos, nie jestem ekspansywny. Wiele osób mi mówi, że w dzisiejszych czasach to nie jest dobra metoda, że powinienem się często pokazywać. Chyba muszę się dostosować - śmieje się pan Czesław.

- Ale jest w tym dużo racji. Dlatego powoli zmieniam podejście. Myślę nawet o założeniu własnej strony internetowej – dodaje.

Pytany o mistrzów, po Delacroix, którego podziwia za dynamizm, wymienia
XIX - wiecznych impresjonistów i żyjącego w tym samym czasie Jacka Malczewskiego. Ale bardzo ceni także tworzącego 200 lat wcześniej Holendra Vermeera. Ze współczesnych najbardziej odpowiada mu zmarły 10 lat temu Jacek Sienicki. Mówi, że łączy go z nim pokrewieństwo podejmowanych tematów.

Marzenia pana Czesława są tak samo skromne, jak on.

- Chciałbym dalej malować, co najmniej kolejnych 10 lat. A potem podsumować to na jakiejś fajnej wystawie – mówi.

Iwona Bryła

REKLAMA