AAA
Na tropie wedlowskich przyjemności
Paweł Mańka pełni honory ambasadora
Czwartek, 18 sierpnia 2011r. (godz. 22:08)

Paweł Mańka
Paweł Mańka

Nasz krajan wyprawę rozpoczął w Londynie, potem był Paryż, Nowy Jork, Las Vegas, a od soboty gości w Miami. Czy skusi tam policjantów na Ptasie Mleczko? Ambasador Fabryki Przyjemności Wedla ma się pojawić pod palmami. A to oznacza, że będzie bardzo gorąco…

Paweł Mańka
Paweł Mańka
Paweł Mańka
Paweł Mańka
Nastepna wiadomosc:
ť Wpadł przez zwykłą kolizję

Poprzednia wiadomosc:
ť Gdzie płacić rachunki?

Zanim udał się w podróż, zdążył jeszcze poznać wszystkie tajniki i ciekawostki związane z funkcjonowaniem zakładu. O większości z nich nigdy nie wiedział. Przydało się także szkolenie medialne. Następnego dnia wszystko czego się nauczył, musiał wykorzystać w praktyce. Była to słodsza część szkolenia, zresztą nie tylko dla niego, ale także dla ludzi. których spotykał na ulicy. Rozmowy umilała im Mieszanka Wedlowska.


Londyn otwarty na Wedla

Londyn miał być dla niego God Save the Wedel! Z takim nastawieniem jechał do miasta Big Bena, które przywitało go błękitem nieba i dużo wyższą temperaturą niż w najcieplejszym rejonie Polski. Na podbój brytyjskiej stolicy ruszył z zestawem Ambasadora, czyli kilkoma czekoladami. Londyn zwiedzał przeważnie pieszo, chodź i korzystał też z metra.

- Przeszedłem Oxford Street, zagłębiając się często w jej przecznice. W jednej z takich właśnie uliczek odnalazłem niesamowitą knajpę z angielskim charakterem. Tam zjadłem słynne brytyjskie fisch & Chips - relacjonuje na blogu.

Ruszył w stronę dzielnicy Soho, gdzie można spotkać różne grupy narodowościowe. Najbardziej rozpoznawalną są oczywiście Chińczycy. Już samo wejście w owe rejony odbywa się przez bramę w chińskim stylu.

- Mogłem zaobserwować, jak bardzo londyńczycy są otwarci na różne narodowości oraz kultury - mówi Paweł Mańka. - To miasto, gdzie ludzie o różnych kolorach skóry żyją w niemal idealnej symbiozie.

Bez względu na wszystkie różnice, łączyło ich jedno - mimo upału wszyscy uwielbiali czekoladę. Przy okazji częstowania, Paweł mógł ich nieco poznać. Nieopodal Tower of London spotkał na przykład dwie dziewczyny. Jedna była Albanką, a druga Włoszką, która w dodatku znała wedlowskie czekolady! Do tego dość dobrze Polskę, w której była już wcześniej.

- Z jednaj strony była zachwycona, że może znów zjeść naszą czekoladę, a z drugiej zdziwiona, że poznała mnie, Ambasadora Fabryki Przyjemności - opowiada Paweł. - Dziewczyny siedziały na trawniku, gdzie urządziły sobie mini piknik rozmawiając o przeróżnych rzeczach. Po mojej "interwencji" temat był już tylko jeden! Czekolada!

Kolejnym miejscem, gdzie rozdawał przyjemności był Picadelly Circus, na którym wieczorami spotyka się młodzież. Podczas gdy raperzy zabawiali publiczność, on dzielił najlepszą czekoladą. Poznał tam także Brytyjczyka, który zaprowadził go ponownie do chińskiej dzielnicy, w zamian za …czekoladę!

- Było już dość późno i po całodziennym bieganiu po Londynie poczułem głód. Zjadłem więc chińskie pierożki. Aż wstyd się przyznać, ale był to mój pierwszy raz kiedy jadłem pałeczkami - opowiada Paweł.

W restauracji spotkał się z ciepłym przyjęciem, więc pani kelnerce w ramach podziękowania wręczył niecodzienny napiwek - jeden z nowych smaków czekolady.

Nie tylko dla zakochanych

Następnego dnia był już w Paryżu, a więc 400 km od Londynu. Kulturowo, jak twierdzi, miasta te dzieli przepaść.

- Londyn najprościej można opisać jako miasto o nowoczesnym podejściu cywilizacyjnym. Paryż odróżnia kunszt, wyszukany sposób bycia i nastawienie na odkrywanie nowych smaków. Także czekolady - uważa wedlowski ekspert.

Francuską stolicę początkowo odkrywał starym Citroenem, co spotkało się z ciepłym przyjęciem. Przechodnie machali do niego, a kierowcy trąbili. Wszystko oczywiście z czystej sympatii. Każdego obdarował więc czekoladą, Ptasim MleczkiemŸ czy Mieszanką Wedlowską. Rundka po mieście zajęła mu jakieś sześć godzin. W tym czasie miał okazję zobaczyć między innymi: Wieżę Eiffla, Łuk Triumfalny czy bazylikę Sacré Coeur.

- Paryż jest jednym z ulubionych miejsc wszelkiej maści artystów, ale po przyjeździe zszokowała mnie liczba graffiti - przyznaje. - Większości mieszkańców to nie przeszkadza, bo - jak mówią - Paryż "żyje", zyskuje duszę - również w taki sposób.

Miasto jest idealnym miejscem dla zakochanych, dlatego Paweł przygotował specjalnie czekoladki w kształcie serca. Niestety, pod Wieżą Eiffla, spotkał jedynie dwie pary, w tym jedną z Japonii, która w Paryżu postanowiła połączyć się już na zawsze.

- Można powiedzieć, że ja również (przez chwilę) byłem obecny na ich ślubie - śmieje się Paweł. - A czy może być słodsze przyjęcie niż z czekoladkami?
Największym przeżyciem w tym dniu była wizyta w Moulin Rouge.

- Na dotarcie do czerwonego młyna miałem jakieś 20 minut - opowiada Paweł. - Pojawił się jednak znaczący problem - nad Paryżem rozpętała się burza. Tak wielka, że przekroczenie progu było równoznaczne ze spędzeniem wieczoru w mokrym stroju. Szczęśliwym trafem Pawełek w mojej kieszeni uratował sytuację Do celu dotarłem taksówką na pięć minut przed czasem. Spektakl wywarł na mnie niesamowite wrażenie. Możecie wierzyć lub nie, ale pierwszy raz w swoim życiu zobaczyłem mówiącego psa! Głos oczywiście niepostrzeżenie wydawał brzuchomówca, ale pudelek otwierał w tym czasie swój pyszczek. Prawda, że rewelacyjne?

Kiedy był mały, marzył, by pojechać do Disneylandu. No i udało się dzięki Wedlowi. Spotkał tam zresztą samą Księżniczkę, od której dostał autograf na pudełku pianek Ptasie MleczkoŸ!

- Początkowo podszedłem do tego z dużą rezerwą - przyznaje Paweł. - Jak dwudziestotrzylatek może bawić się w świecie, który został stworzony dla dzieci? Okazało się, że może. Miałem okazję przekonać się, że jest to miejsce, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie.

Szczęśliwego Nowego Yorku

Z raju dla dużych i małych dzieci przeniósł się w środę do miasta ogromnych budynków, jeszcze większych możliwości, a także nadziei, czyli Nowego Jorku. Nie mogło tu przecież zabraknąć Ambasadora Fabryki Przyjemności! Zwłaszcza, że ta posada idealnie wpisała się w gusty Amerykanów, którzy uwielbiają nietuzinkowość.

- Poprzez podróż wśród labiryntu wieżowców dotarłem do przystani, z której ruszyłem promem pod Statuę Wolności - jeden z największych symboli nowego świata - opowiada P. Mańka. - Nowy Jork to miasto, w którym możemy zobaczyć wiele kultur i zwyczajów. Pod Statuą życie jest o wiele spokojniejsze niż na Manhattanie. W tej pierwszej lokalizacji ludzie zwalniają na chwilę. Turyści robią zdjęcia, a Amerykanie z dumą podziwiają prezent od Francji.

Tak naprawdę każda dzielnica jest inna. Odnieść można wrażenie, że co chwilę jesteśmy w innym kraju. Raz w Chinach, chwilę później we Włoszech lub w Polsce. Największym skupiskiem Polaków jest oczywiście Green Point. Gdyby nie budownictwo, byłoby niemożliwe ustalenie, czy to USA, czy Polska. Na ulicy wszyscy mówią w naszym języku, banery sklepowe pisane są także po polsku. Spotkało mnie tam również coś, co spotyka niewielu. Zostałem zaproszony do klubu motocyklowego Unknown Bikers - mówi starachowiczanin.

- Wejść do niego można jedynie w dwóch przypadkach: kiedy jest się członkiem lub na specjalnie zaproszenie. To, co zobaczyłem wewnątrz klubu, dosłownie ścięło mnie z nóg. Wyglądem przypomina profesjonalnie przygotowany bar. Jest pokój dla gości specjalnych, scena i najważniejsze - warsztat. Wszyscy polscy motocykliści czują się jak rodzina. Łączy ich coś więcej niż pasja do motocykli. Pomagają sobie również w sprawach prywatnych.

Podziwiam ich profesjonalne podejście - w klubie wszystko jest dopieszczone, jak tylko można. Mało tego, regularnie odbywają się tam koncerty! Harlejowcy do tej pory kojarzyli mi się z wytatuowanymi osiłkami, których jedyną rozrywką jest picie piwa. Ten stereotyp upadł zupełnie. Są to superchłopaki, z którymi można normalnie pogadać. Prezydent klubu zdradził mi także jedną tajemnicę: "Alkoholu nie piję, papierosów nie palę, ale słodycze mogę jeść w każdych ilościach".

Z tak pozytywnym przesłaniem udał się do Las Vegas, miasta grzechu, hazardowej rozpusty i… słodkich przyjemności! Tylko tam można wyznać miłość bombonierce Wedla… a ślubu udzieli sam Elvis! Ale o tym i o pobycie starachowiczanina w Miami w kolejnym numerze GAZETY. Niecierpliwi mogą zajrzeć na stronę www.ambasador.wedel.pl


(An)

Dołącz do grona fanów Portalu Wirtualne Starachowice na Facebooku!

REKLAMA