AAA
Szykują kadrowe cięcia
Złe wieści z MAN
Niedziela, 27 listopada 2011r. (godz. 00:26)

Nawet 400 osób zatrudnionych w starachowickiej spółce koncernu MAN może stracić pracę z końcem tego miesiąca. Firma nie chce przedłużać umów, zawartych na czas określony. I choć z formalnego punktu widzenia nie są to może zwolnienia, to dla zatrudnionych oznaczają to samo - bezrobocie.

fot. Wirtualne Starachowice

Wiele przedsiębiorstw planuje teraz masowe redukcje załóg. W całym kraju szykują się grupowe zwolnienia, z czego najwięcej zapowiedziano w Mazowieckiem. Znaczące redukcje pojawią się także w najbardziej uprzemysłowionych regionach Polski: na Śląsku i w Wielkopolsce. Z kolei największy wzrost planowanych cięć w porównaniu z ubiegłym rokiem dotyczy Lubuskiego i Świętokrzyskiego. Jak będzie w naszym powiecie?


- Na razie trudno jest wyrokować, póki co nie mamy informacji od rdzennie starachowickich przedsiębiorstw o planowanych zwolnieniach - powiedział GAZECIE Jarosław Nowak, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Starachowicach.

- Otrzymujemy pewne sygnały o planowanych redukcjach, ale od sieci ogólnopolskich. Trudno powiedzieć, w jakim stopniu dotyczą one starachowiczan. Z pewnością wzrośnie nam liczba rejestracji, co jest normalne pod koniec roku. Oddzielną sprawą jest oczywiście nie przedłużanie umów, zawartych na czas określony, co obserwujemy w wielu zakładach. Pracodawcy asekurują się w ten sposób na wypadek nadejścia gorszej sytuacji - mówi dyrektor.

Nie są to jednak zwolnienia, choć efekt jest bardzo podobny. Tego typu problemy będą w najbliższym czasie w MAN-ie, gdzie pracę może stracić nawet 400 osób. Głównie osoby przyjęte wiosną, które miały umowy na czas określony, a okres ich obowiązywania mija z końcem tego miesiąca, poinformował nas Andrzej Kępiński, zastępca przewodniczącego międzyzakładowej "Solidarności" w firmie.

Obecnie jeszcze pracują, ale wkrótce ma się to zmienić. Informacje takie, jak twierdzi, przekazał niedawno zarząd, tłumacząc to spadkiem produkcji i brakiem elastycznego czasu pracy.

Dla Jana Seweryna, szefującego związkowcom, takie decyzje są nielogiczne, bo liczba przyszłorocznych zamówień ma być większa, niż w obecnym roku, a był pod tym względem rekordowy w dotychczasowej historii zakładu.

- W ten sposób nie traktuje się ludzi, którzy wypracowali tak duże zyski - uważa Seweryn. - Zamiast im podziękować, rozwiązuje się z nimi umowy.

Przewodniczący nie pozostawia także złudzeń, co do wprowadzenia w zakładzie elastycznego czasu pracy, którego - przypomnijmy - domagał się zarząd.

- Nie zgodzimy się na coś, co nie jest zgodne z literą prawa - mówi Seweryn dodając, że z końcem roku przestaje obowiązywać ustawa antykryzysowa, która dawała możliwość wprowadzenia takich rozwiązań. Wydłużyła ona okres rozliczeniowy z 4 do 12 miesięcy i pozwoliła szefom w zależności od potrzeb proporcjonalnie skracać albo wydłużać czas pracy. Oznaczało to, że przy sprzyjającej koniunkturze, przedsiębiorca mógł go wydłużyć, a w razie spadku zamówień proporcjonalnie skrócić. Tyle że w MAN-ie załoga się na to nie zgodziła. To, co się teraz dzieje, jest tego - twierdzi zarząd - konsekwencją. Ale związki się odgrażają - nie zostawimy tak tego!

- Poczekamy na odpowiedni moment i na pewno się o swoje upomnimy, jesteśmy zobligowani do tego przez pracowników - przypomina Seweryn.

Niepewne nastroje panują także na dawnych "wiązkach", gdzie już od września, z powodu spadku zamówień, umów o pracę się nie przedłuża. Pięćdziesięciu osobom zaoferowano przejście do agencji pracy tymczasowej "Start People" z możliwością dalszej pracy w PKC. Skorzystało z tego czterdzieści osób.

- Na razie pracują - mówi A. Kępiński. - Ale nie mają żadnej gwarancji zatrudnienia. Umowę dostają na dwa tygodnie, nie mając pewności, co będzie później.

I póki co, nie zapowiada się, że będzie inaczej...

(An)

Dołącz do nas na Facebooku!

REKLAMA