AAA
Nasze miasto w ocenie psychologa z Big Brothera
Aferalna seria popsuła Starachowice
Piatek, 03 lutego 2012r. (godz. 08:14)

Z Krzysztofem Koroną, psychologiem i terapeutą rozmawiamy o jego związkach z grodem nad Kamienną, pracy przy wielkich produkcjach telewizyjnych i niewesołym refleksjach po powrocie do miasta wstrząsanego nowym skandalem w samorządzie. Zastanawiamy się, czy jest szansa na pozbycie się łatki kombinatorów, przypiętej nam przez opinią publiczną.

Krzysztof Korona
Krzysztof Korona
fot. Gazeta Starachowicka

- Pana związek ze Starachowicami ma charakter rodzinny?

- Nie urodziłem się w tym mieście. Pochodzę z Poznania, tam też skończyłem studia na kierunku psychologia kliniczna. Do Starachowic przyjechałem z żoną w 1980 roku. Zapamiętałem Starachowice przede wszystkim od strony Fabryki Samochodów Ciężarowych, w której przez krótki czas pracowałem jako psycholog.


Po 3 miesiącach zdałem sobie sprawę, że to nie jest miejsce, w którym chcę być. Stąd moje rozmowy z ówczesnym dyrektorem starachowickiergo szpitala, nieżyjącym już doktorem Religą, a potem doktorem Adamczakiem neurologiem.

Do 1990 roku pracowałem jako psycholog praktycznie na każdym szpitalnym oddziale. W tym czasie, a właściwie aż do 2000 roku, dużo w siebie inwestowałem w sensie zawodowym. Uzyskałem licencję seksuologa klinicznego, certyfikat doradcy rodzinnego nadany przez Polskie Towarzystwa Rozwoju Rodziny, skończyłem także podyplomowe studia w zakresie psychoterapii.

Z tą ostatnią dziedziną wiązałem duże nadzieje, jeśli chodzi o Starachowice. Tym bardziej że przy szpitalu istniał, z mojej inicjatywy, pięknie wyposażony ośrodek psychoterapii. Ciągle miałem jednak konflikt z urzędnikami decydującymi o środkach finansowych na psychoterapię. Pamiętam, jak uzyskałem zgodę pani profesor Orwid z katedry psychoterapii Uniwersytetu Jagiellońskiego na utworzenie w Starachowicach oddziału krakowskiej kliniki, zajmującego się leczeniem zaburzeń psychicznych u dzieci i młodzieży.

Niestety, ówczesne władze zdecydowały o innym przeznaczeniu pieniędzy. Bardzo źle reagowałem na takie boksowanie się z ludźmi, którzy nie mieli zielonego pojęcia o leczeniu psychoterapeutycznym. Reasumując: moje ówczesne próby ściągnięcia do Starachowic nowoczesnej wiedzy padły, bo kadra, która trzymała rękę na portfelu, nie była na to przygotowana. Zareagowałem więc pozytywnie na propozycję Jacka Santorskiego, podjęcia pracy przy dużych projektach medialnych typu reality show.

- To było zupełnie nowe doświadczenie?

- Wcześniej miałem już do czynienia z mediami. Występowałem w TVP 1, TVP 2, Programie 3 Polskiego Radia. W Radiu Kielce prowadziłem cykliczne audycje "Pogawędki bez napięcia", współpracowałem też z ogólnopolskimi czasopismami. W takich okolicznościach poznałem Jacka Santorskiego (założyciel znanego wydawnictwa literatury psychologicznej - przyp. I.B.).

Jego propozycja dotyczyła psychologicznego osłaniania uczestników bardzo niebezpiecznego programu, jakim jest reality show. Tak zaczęła się moja współpraca zarówno z prawdziwymi gwiazdami, jak i tzw. "naturszczykami". Rozwiązywałem sytuacje kryzysowe w programach i poza nimi. Przygotowuję się teraz do napisania książki na podstawie wiedzy, którą wtedy zdobyłem. Reality show zmieniły nie tylko media, ale i społeczeństwo.

Od czasów programu Big Brother telewizja zaczęła być postrzegana nie tylko jako narzędzie edukacji i rozrywki, ale też podglądania innych. Praca w mediach zainspirowała mnie też do nowego pomysłu- stworzenia niezależnej telewizji naukowej dla lekarzy. Tak powstał TVNMed, w którym pełniłem funkcję wiceprezesa.

Dzięki współpracy z Naczelną Radą Lekarską miałem dostęp do największych sław medycznych Polski i świata. Projekt okazał się bardzo atrakcyjny, ja jednak w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że osiągnięcia już mam i chcę wrócić do psychologii. A także do Starachowic.

- I co pan zastał po 12 latach życia w metropolii.

- Ze zdziwieniem zauważyłem, że nadal funkcjonują tu skostniałe struktury i próby wprowadzenia czegokolwiek nowego są niemożliwe. Jako osoba, która ma już pojęcie, czym jest wizerunek medialny, także miasta, powiem tak: mamy głęboki kryzys związany z postrzeganiem Starachowic, a jego początki sięgają czasów "polityków w ośmiornicy".

- Chodzi panu o pierwszą aferę starachowicką?

- Tak, ale wtedy jeszcze "warszawka" traktowała takie sytuacje z półuśmiechem. Żarty się skończyły przy kolejnej aferze, którą nazwę wędliniarską. To już była poważna sprawa związana z czymś, co może, w dosłownym sensie, zabijać. Na mieszkańców patrzyło się z coraz większym podejrzeniem, jak na ludzi mało wiarygodnych, także w biznesie. Zaczęło funkcjonować myślenie, że jest to miasto zawalone kolesiowymi układami.

- Ale kolesiostwo to nie jest tylko "specjalność" Starachowic. Skandale korupcyjne, czy obyczajowe dotyczą wielu miast i gmin w Polsce. A nawet sięgają szczebla rządowego, gdzie też afera goni aferę.

- Starachowice są małym miastem, to nie Katowice, czy Warszawa. Tu się nie mówi o konkretnych nazwiskach. Cień pada na całą społeczność. Tak jak rzuca się nazwę "Pruszków" i od razu kojarzy się z mafią. Nie urodziłem się w Starachowicach, ale spędziłem w nich dużo czasu i to miasto jest dla mnie ważne. Zaczęło mnie boleć wrzucanie do jednego worka z Pruszkowem. Niestety, potem mamy kolejną aferę: kłócą się dwie instytucje, które powinny się zająć leczeniem ludzi.

- Rozumiem, że mówi pan o szpitalu i Polsko - Amerykańskich Klinikach Serca. Ale to był spór, konflikt. Gdzie tu łamanie prawa?

- To może powiem, jaka jest definicja afery z mojego punktu widzenia. To każda sytuacja szkodząca wizerunkowi miasta. W tym wypadku karczemne awantury, jakie urządzały sobie obie strony. I ostatnia rzecz. Dzwoni do mnie nie tak dawno kolega z USA i pyta, co się dzieje w tym urzędzie w Starachowicach, bo w sekretariacie mówią, że nie ma prezydenta. Tymczasem otwieram stronę internetową UM i wita mnie z niej pan prezydent. Więc, gdzie on w końcu jest? Pod względem wizerunkowym taka dezinformacja to katastrofa. Jeśli ta sytuacja szybko nie zostanie uporządkowana...

- Mało realne, bo to dopiero początek. Przed nami jeszcze akty oskarżenia i procesy sądowe.

- I to jest prawdziwy dramat, bo w mojej ocenie sytuacja przełoży się na relacje biznesowe. Biznes przyjdzie tam, gdzie jest spokojnie i lojalnie. A tych kryteriów w Starachowicach nie ma. Bo ktoś coś mówi i okazuje się, że te słowa nic nie znaczą, że po prostu kłamie. W 2007 roku miałem okazję prowadzić w Starachowicach zajęcia psychologiczne z grupą około 1000 uczniów gimnazjów. Zdobyłem wiedzę, jak w tej sytuacji odnajduje się młode pokolenie, jak ocenia to, co się dzieje w mieście. Ta wiedza mnie przygniotła.

- Ponieważ...

- Nie usłyszałem ani razu, że warto wrócić do Starachowic po studiach, bo tu są perspektywy. Miasto zaczyna się psuć nie tylko na szczytach władzy, ale i na poziomie najważniejszego elementu społeczeństwa, jakim są dzieci i młodzież.
Jeśli nie będzie inwestycji w tę grupę, polegającej na uczeniu przywiązania do miejsca urodzenia, do lokalnej społeczności, do tradycji, to będzie dramat.

Młodzież nie ma też dostatecznej wiedzy na temat rodziny, co się przekłada choćby na zatrważające wskaźniki związane z ilością rozwodów. Z danych, do których dotarłem wynika, że w 2010 roku w Starachowicach na 100 małżeństw rozwiodło się 80. Czyli kryzys dotyka już nawet rodziny. Muszą bardzo szybko zapaść decyzje dotyczące powołania osób, czy instytucji do, na początek, zmiany postrzegania Starachowic. Ktoś musi wziąć na siebie ciężar budowania, zarządzania i sprzedaży innego wizerunku miasta.

- Jak to zrobić? Coś nam pan doradzi?

- Nie będę dawał gotowych recept, bo nie mam wszystkiego w małym palcu. Na pewno trzeba zacząć od zmiany wizerunku Starachowic w mediach. Pytanie, czy ktoś na to wpadnie. Jeśli mam się pobawić we wróżenie, to, przy dobrym rozwiązaniu tej kwestii, dla Starachowic jest perspektywa dynamicznego rozwoju związana z myśleniem o jego lokalizacji między Warszawą a Krakowem.

Te miasta się duszą. W tym sensie, że nikt z ludzi posiadających duże pieniądze nie mieszka w centrum. Wszyscy uciekają na obrzeża. Na trasie Kraków - Warszawa Starachowice są jednym z najbardziej atrakcyjnie położonych miejsc. Według mnie doinwestowanie z perspektywy turystyki, czy samych miejsc noclegowych to jeden z pomysłów na rozwój tego miasta.

Rozmawiała Iwona Bryła

Dołącz do nas na Facebooku!

PRZECZYTAJ TAKZE:
BennyBenassi - 04-02-2012 09:54
No w sumie. Na pewno lepszy kandydat od Łapówkarza i Czerwonej Świni
roberttof - 04-02-2012 09:01
Czyżby kandydat na prezydenta?
Peter - 03-02-2012 19:31
Różne opinie o tym człowieku krążą, ale w wywiadzie sporo mądrych słów. Że aż 80 rozwodów na 100 małżeństw? Przecież to bardzo wysoki poziom patologii społecznej.:/
Dawid_k - 03-02-2012 11:45
Pewna starsza już dziś kobieta z mojej rodziny w latach PRL była ekspedientką w sklepie PSS Społem. Któregoś dnia załatwiła K. Koronie spod lady jakiś trudny do zdobycia towar, chyba wędline. W zamian za to dostała od niego równie poszukiwną wtedy rzecz - mianowicie "Sztukę Kochania" Wisłockiej. :)
REKLAMA