AAA
Nie chcą tak dalej żyć!
Komisja wysłuchała skarg mieszkańców
Piatek, 19 marca 2010r. (godz. 14:51)

Mieszkańcy ulicy Kornatki skarżą prezydenta. Mają już dość czczych obietnic, którymi karmieni są od blisko trzydziestu lat. Mniej więcej tyle walczą o drogę, której wybudowanie jest dla nich prawdziwym “być albo nie być”. Pomoc obiecywali wszyscy włodarze, w efekcie nie pomógł żaden. Oberwało się obecnemu. Teraz skargę mieszkańców bada Komisja Rewizyjna.

fot. Gazeta Starachowicka

Jest takie miejsce w Starachowicach, gdzie diabeł mówi dobranoc. To ulica Kornatka. Dostać się do niej można tylko samochodem, bo nie kursuje tu żaden autobus. Wcześniej jednak trzeba pokonać ok. 1,5 km odcinek przez las, walcząc z błotem lub śniegiem, w zależności od pory roku.


Dla mieszkających tam pięćdziesięciu osób, to powszedni koszmar, bo to jedyna droga, która łączy ich z cywilizacją. Nic więc dziwnego, że czują się jakby mieszkali na końcu świata.

Żeby bowiem dostać się do miasta muszą w zimie przeciskać się przez ogromne zaspy. I tak od ponad trzydziestu lat, bo mniej więcej tyle trwa ich walka o normalność, czyli wybudowanie drogi, co w ich przypadku znaczy tyle co “okno na świat”.

Kilka lat temu mieszkańcy zintensyfikowali swoje działania, a gdy wreszcie wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku, spotkało ich srogie rozczarowanie.

- Prezydent obiecał, że inwestycja znajdzie się w budżecie. O jej losach mieli zdecydować radni. Mieliśmy poparcie z obu stron i nic – mówi Katarzyna Mazur, jedna z mieszkających tam osób. – Skończyło się na odbijaniu piłeczki. Prezydent zgania winę na radnych, a radni na prezydenta. Ale drogi jak nie było, tak nie ma.

Stanęło na procedurach


Droga leży częściowo na gruntach kolei i Lasów Państwowych. W grudniu 2008 roku gmina wystąpiła z wnioskiem do PKP o przekazanie części terenu, niezbędnego do jej budowy. Okazało się wówczas, że kolej nie dysponuje tytułem własności do tych terenów, jest na etapie kompletowania dokumentacji w celu rozpoczęcia procedury uwłaszczeniowej.

Dopiero po uzyskaniu zgody od wojewody byłoby możliwe założenie księgi wieczystej i ewentualny podział gruntów. A że są to tzw. tereny zamknięte, ich pozyskanie wymagałoby zgody nie tylko poszczególnych spółek PKP, ale i ministerstwa właściwego do spraw transportu.

- Gdyby gmina rzeczywiście chciała, to mogłaby uwinąć się z tym już dawno – uważa mieszkanka. - Zajęłoby to jej nie więcej niż rok, jak dowiedziałam się na kolei. Ale gdy tylko zaczęły się problemy, prezydent nie miał już dla nas czasu, odsyłał tylko do swojego zastępcy. W październiku natomiast zostaliśmy poinformowani, że nasza inwestycja znalazła się w propozycjach do budżetu na 2010 rok. Nic takiego się nie stało – mówi oburzona kobieta.

- Dlaczego nagle wypadła z planu? – wtóruje jej inny mieszkaniec. – Zostaliśmy wprowadzeni w błąd! – przekonuje.

- Czujemy się oszukani przez prezydenta – mówią zgodnie. – Nie tylko przez obecnego. Poprzedni także obiecywali pomoc, a nie zrobili nic. Boli nas, gdy słyszymy, że próbujemy uprawiać tu jakąś politykę. Prezydent się na nas obraził, uważa, że ktoś nami kieruje, a my chcemy tylko normalnie żyć – przekonują mieszkańcy.

Nie jest bezpiecznie


- Dwa lata starań mijają, a sprawa dalej stoi w miejscu – mówi pani Katarzyna. – Gdyby chodziło o coś błahego, nie prosilibyśmy o pomoc. Ale tu chodzi o nasze życie. Co dzień musimy walczyć z tą drogą. Nie ma oświetlenia, za to same dziury.

Większość naszych pensji idzie na naprawy samochodów. W niektórych miejscach droga zwęża się niebezpiecznie. Wystarczy śliska nawierzchnia, chwila nieuwagi i można wylądować na torach. Boimy się też o dzieci. Musimy zwalniać się z pracy, by odwozić je do szkoły, lub prosić o pomoc sąsiadów. Żaden gimbus tu nie wjedzie, bo nie ma ulicy. A dyrektor nie puści autobusu dla czterech czy pięciu osób.

Problemy z wjazdem miały w zimie także śmieciarki. Worki trzeba było nosić aż pod sam las, bo dalej nie można było wjechać.

- To samo jest z gazem – mówi mieszkaniec – Jeśli chcemy wymienić butle, musimy nosić je w to samo miejsce. Czasem jest naprawdę ciężko – zapewnia.

- Płacimy podatki. Przez tyle lat z pewnością uzbierało się na naszą drogę – dopowiada drugi.

- Rozumiemy, że koszty inwestycji będą duże – mówi pani Katarzyna – ale przecież można rozłożyć je na kilka lat. Nie każemy nikomu budować drogi w rok. Zdajemy sobie sprawę, że wymaga to czasu. Ale niech wreszcie ktoś zajmie się naszym problemem – prosi kobieta.

O tym, że można mieszkańcy przekonali się już w przeszłości, podczas budowy wodociągu. Wówczas pomogła im radna pierwszej kadencji Ewa Kiełek. Dlatego niektórym tak trudno zrozumieć obecną sytuację.

- Tę drogę wybudowaliśmy w czynie społecznym – mówił jeden z mieszkańców. – Wkładaliśmy swoje pieniądze, poświęcenie i pracę. Najwyższa pora, żebyśmy uzyskali coś od miasta. Wszyscy obiecują to samo – droga będzie na wiosnę. Ale jest już piąty prezydent, a drogi wciąż nie ma.

Jak to się stało?


Wraz z uchwaleniem budżetu na 2010 rok znikła kolejna iskierka nadziei. Inwestycja po raz kolejny nie została ujęta w planach. Zamiast tego pojawiła się ulica Lampego, na tym samym osiedlu.

- Skąd nagle ta zmiana? – pyta jeden z mieszkańców. – Chyba tylko po to, by zamknąć nam usta, że coś robi się w tej części miasta. Ale komu potrzebny jest most? Mieszka tam niewiele osób, a z pewnością mniej niż na naszej ulicy – twierdził.

Rozgoryczenie mieszkańców musiało być duże, skoro zdecydowali się złożyć skargę na działanie prezydenta. Sprawą zajęła się już Komisja Rewizyjna. W ubiegłym tygodniu wysłuchała jednej ze stron. Pierwsi głos mieli mieszkańcy.

- My nie twierdzimy, że prezydent jest zły, bo pewnie dużo dobrego też zrobił. Ale dlaczego nas oszukał? – pytali.

- Sprawa jest naprawdę skomplikowana – próbował tłumaczyć im radny Michał Sendecki. – Nie dość, że droga biegnie na terenach należących do lasów i kolei, to jeszcze budowa wymaga ogromnych pieniędzy. Niewykluczone, że za te same środki można zrobić nie jedną, a kilka ulic w mieście.


O wiele łatwiej wejść w teren nie pytając nikogo o zgodę, budować ulicę, przy której mieszka więcej mieszkańców i gdzie trzeba wykonać krótsze dojazdy. Rozumiem waszą determinację, bo dla was jest to problem naglący.

Ale radą rządzą czasem inne mechanizmy, czego nie krył przed nimi radny.

- Mówicie, że nie macie wsparcia z naszej strony. Może i tak jest – przyznał M. Sendecki. - Każdy z nas jest radnym miejskim, ale wybieranym w swoim okręgu. Każdy próbuje coś zrobić u siebie, żeby zostawić jakiś ślad.

No i się zaczęło...


- Radnym jest się w mieście i dla miasta – prostował Paweł Rdzanek, wywodzący się z okręgu, w którym jest właśnie ulica Kornatka. – Jesteśmy po to, żeby służyć mieszkańcom, wszystkim, a nie tylko w swoich okręgach.

W podobnym tonie wypowiadała się Lidia Dziura, która strofowała kolegę Sendeckiego.

- Rozmowa z państwem, którzy znaleźli się w tak trudnej sytuacji, o okręgach wyborczych jest wielce nie na miejscu – przekonywała radna.

- Jestem tu radnym najdłużej, bo już dwunasty rok – stwierdził przewodniczący komisji Adam Sałata - i mogę zapewnić, że nie wszystkie inwestycje, zgłaszane w interpelacjach udało się zrealizować. Kolega Rdzanek powinien bardziej lobbować w tej sprawie i znaleźć 12 kolegów. Bo żeby poprzeć budżet potrzebna jest większość – przyznał. – A matematyka jest nieubłagana.

Zapewnił także, że jeśli dojdzie do głosowania, poprze tę inwestycję.

- Ja co najwyżej mogę zadeklarować, że będę badał sprawę – powiedział Michał Sendecki.- Zgodzę się z jednym - jest ona bardzo trudna.

By móc się dokładnie jej przyjrzeć, Komisja Rewizyjna zamierza udać się w teren. Przed spotkaniem z urzędnikami odwiedzi mieszkańców ulicy Kornatka. Jak się okazało, niektórzy z radnych w ogóle tam jeszcze nie byli, mimo że w Starachowicach mieszkają od dawna. Tylko czy aby ta wycieczka coś zmieni? Z każdą kolejną wizytą w urzędzie mieszkańcy stają się coraz bardziej sceptyczni.

- Po każdej rozmowie wychodzimy usatysfakcjonowani – mówi Katarzyna Mazur. - Później przychodzi jednak rozczarowanie. Możemy mieć tylko nadzieję, że tym razem będzie inaczej.

(An)

REKLAMA