AAA
Przeżyłem, bo byłem niezbyt porządnym człowiekiem
Wyznanie "ocalonego"
Niedziela, 11 listopada 2012r. (godz. 16:53)

- Kiedy mogłem coś ukraść, to kradłem, kiedy mogłem coś zepchnąć na innych, to tak robiłem - mówił otwarcie Roman Frister, były więzień obozu na Majówce, któremu udało się przeżyć także Oświęcim i Mauthausen. O tym, jak wyzbył się moralności, i jak uczył się jej na nowo, opowiadał w 70. rocznicę likwidacji getta w Starachowicach, podczas finału Festiwalu Pamięci w Muzeum Przyrody i Techniki.

fot. Gazeta Starachowicka

Tamtego dnia zamordowano na wierzbnickim Rynku i przyległych uliczkach blisko100 osób. Po okrutnej selekcji, 3,5 tysiąca Żydów wywieziono do Treblinki, gdzie wieczorem jeszcze tego samego dnia zostali zagazowani. Pozostałych 1200 mężczyzn i 400 kobiet pognano do trzech obozów pracy i obrócono w niewolniczą siłę roboczą w Starachowickich Zakładach Zbrojeniowych. Równo siedemdziesiąt lat później opowiadał o tym w muzeum Roman Frister - ocalony robotnik starachowickiej huty, który po wyzwoleniu pracował jako dziennikarz, przez chwilę w Polsce, a potem już w Izraelu. Był wieloletnim korespondentem Radia Wolna Europa i polskiej sekcji BBC, a obecnie jest - stałym korespondentem tygodnika "Polityka" na Bliskim Wschodzie.


Z zajączka stał się drapieżcą

- Nie chcę mówić o okrucieństwach - zapowiedział na wstępie - Chciałbym rozpocząć od opowieści, która budzi optymizm...

Wiązała się ona ściśle z obozem w Starachowicach, gdzie trafił prosto z Krakowa. Tym, co pozwalało mu wówczas przeżyć, było ćwierć bochenka chleba i ćwierć litra mleka, jakie przynosił jego rodzinie pewien robotnik twierdząc, że otrzymywał na to pieniądze od ich przyjaciół ze Lwowa. Ale dopiero po wojnie okazało się, że robił to zupełnie za darmo.

- Przynosił nam mleko i chleb, dawał je obcym, w dodatku Żydom - podkreślał Frister.

Kiedy skończyła się wojna, przyjechał do Starachowic w nadziei, że go odnajdzie. Ale nie znał ani jego imienia, ani nazwiska. Nie wiedział nawet, gdzie mieszka.

- Miałem wówczas 16 lat, a on pewnie 40. Chciałem podziękować temu nieznanemu człowiekowi, a wraz z nim ludziom ze Starachowic - mówił w sobotę, wypowiadając raz jeszcze słowo: dziękuję.

- Obóz na Majówce nie był jeszcze najgorszy. Nie było tu komór gazowych czy krematoriów. Wykorzystywano tylko siłę roboczą. Prawdziwa tragedia zaczęła się, gdy przewieziono mnie do Oświęcimia, a potem do Mauthausen. Na Majówce życie toczyło się jakby normalnie. Niszczyły nas wprawdzie epidemie, bo trudno się było opędzić od pcheł. Pamiętam, jak wyjmowałem ojcu wszy z rzęs, żeby otworzyć mu oczy. Pod koniec leżał już tylko na sienniku, pod którym trzymał połówkę bochenka chleba, wtedy to był prawdziwy majątek... Ojciec nie miał już siły nawet go jeść, więc chleb tylko sechł, bo ja nie miałem odwagi go zabrać. Pamiętam jak kiedyś, gdy byłem już bardzo głodny, wyciągnąłem po niego rękę. Ale cofnąłem ją jeszcze szybciej, bo ojciec nagle otworzył oczy. Gdybym zabrał mu wtedy chleb, to tak jakbym powiedział, że może już umrzeć. Następnego dnia kiedy przyszedłem ojca nie było, siennika nie było i chleba nie było. I wtedy zrozumiałem, że moralność w warunkach obozu nie jest wymaganym towarem - snuł te tragiczną opowieść Frister.

- W dżungli, jaką był obóz, grzeczne zajączki giną, przeżyją tylko drapieżne. I nigdy nie byłem już takim grzecznym zajączkiem, który zachowywał się jak należy: moralnie i z wymogami społeczności. Kiedy mogłem, to kradłem, a gdy mogłem się tylko wymigać od pracy, to to robiłem - nie krył.

- Między białym i czarnym istniała jeszcze szara strefa i to byliśmy my... Trafiali się także bohaterowie, ale większość nie chciała być zajączkami...W warunkach ekstremalnych, gdy ma się wrażenie, że nikt nie patrzy, wydaje się, iż wszystko jest dozwolone. Ważne tylko jest to, by przeżyć Był jednym z tych, którym się to udało.

Trudne wyznania

- Przeżyłem, ponieważ nie byłem bardzo porządnym człowiekiem. Nie pamiętam, żebym był skłonny poświęcić swe życie dla jakiegoś współwięźnia. I to było chyba najgorsze... Obóz pozbawił nas moralności, która powinna być częścią naszego jestestwa. I to bez wielkich wyrzutów sumienia... Kiedy byłem już w Oświęcimiu, żartowałem z innymi, że jedyna droga na wolność prowadzi przez komin. Tutaj takiego obrazu śmierci nie było - mówił o obozie w Starachowicach.

Na Majówce kwitł bowiem nawet handel.

- Niby obóz, a jednak kawałek normalnego życia. Była to oczywiście ułuda. Bo, mimo że nas nie zabijano, byliśmy jak bydło w zagrodzie przeznaczone na rzeź, ciesząc się z odrobiny jedzenia, które ktoś nam od czasu do czasu rzucił - wspominał.

Trafiały się nawet ucieczki. O dwóch takich nadal pamięta, a w jednej sam uczestniczył.

- Obóz otoczony był tylko płotem i drutem kolczastym, co dawało możliwość ucieczki. Za pierwszym razem uciekło stąd ośmiu więźniów. Nie znałem ich wcale, nie wiedziałem kim oni są. Kilka dni później Niemcy przywieźli nam ośmiu mężczyzn. Ustawili platformę, a na niej szubienicę. Każdemu założyli pętlę na szyję, a później ich powiesili, tak dla przykładu. Chcieli pokazać, że stąd nie ma ucieczki. Kilka dni później dowiedziałem się od grabarzy, że to byli Polacy, pewnie z jakiejś łapanki. A wiedzieli na pewno, bo grzebali ich nago.

Drugi przypadek opisał dokładniej. Podczas jednego z alarmów, kiedy gaszono światła.

- To był ten moment, w którym można było spróbować ucieczki. Miałem wtedy 15 lat. Byłem za młody, żeby planować ucieczkę i jednocześnie za młody, aby mnie zabrać. Ale usłyszałem, jak inni się ubierają. Poszedłem z nimi. Biegliśmy szybko przez kartoflisko. Światła powoli zaczynały wędrować. Usłyszeliśmy karabiny, kule szły koło nas. Kilku zginęło na miejscu. Mnie lekko drasnęli w nogę - opowiadał mężczyzna. - Dotarliśmy jakoś do lasu. Prowadził nas ktoś, chyba z Wierzbnika, bo dobrze znał teren. Mówił, że jest tutaj polana, na której są partyzanci. Kiedy moi towarzysze ruszyli na przód, ja cofnąłem się do strumyka. Chciałem przemyć draśniętą nogę. Po chwili znów padły strzały. Byłem przekonany, że Niemcy nas tu wykryli. Zacząłem biec. Nie byli to jednak Niemcy, to partyzanci ich tam zabili. Nigdy nie dowiedziałem się kim tak naprawdę byli. Jedni twierdzili, że to narodowe siły zbrojne, inni, że zwykli bandyci. Cofnąłem się w ciemność i w tej ciemności dotarłem jakoś do wsi. Znalazłem oborę, a w niej bańkę z mlekiem. Zaraz potem pojawiła się gospodyni.

- A ty Żydku co tu robisz? - usłyszałem od niej.

- Głodny jestem i szukam schronienia - odpowiedziałem licząc, że znajdę je tu. Ale kobieta pozwoliła tylko napić się mleka i kazała mi znikać, bo mąż - ja twierdziła - wyda mnie Niemcom za 5 kg cukru, tyle wtedy dawali za Żyda... - zamyślił się Frister.

Wrócił więc do obozu, a dwa dni później przewieziono go razem z innymi do Oświęcimia.

Nie ma dobrych i złych społeczeństw

- Chcę, żebyście wiedzieli, że w tamtych czasach byli ludzie dobrzy i źli i nie miało to związku z narodowością. W każdym społeczeństwie trafiali się tacy, co pomagali i tacy, co donosili - stwierdził na spotkaniu.

Sam zresztą mocno tego doświadczył.

- Zostałem aresztowany w maju 1942 w Krakowie. Byłem wtedy chłopcem na posyłki u hrabiego Potockiego, miałem fałszywe papiery. A że znałem dobrze niemiecki, często chodziłem do oficerów SS i zanosiłem im ryby. Lubili mnie bardzo, głaskali po głowie, a czasem dawali też czekoladki. Ale jednego dnia, kiedy wracałem do domu, zatrzymało mnie dwóch żandarmów. Rozmawiałem z nimi łamaną niemczyzną, bo polskie dziecko nie mówiło dobrze po niemiecku. Był z nimi jakiś mężczyzna w długim, ciemnym płaszczu. Pamiętam to bardzo dobrze, bo wieczór był dosyć ciepły i trochę mnie to wtedy zdziwiło.Wzięli mnie obaj do bramy, kazali zdjąć spodnie i kalesony. Nie zapomnę tej klatki, panującego tam smrodu i spojrzenia kobiety, która wtedy wyjrzała. Nie wiedziałem, czy mam się wstydzić, stojąc tak nago. Niemcy patrzyli dość długo na mnie, nie wiedzieli za bardzo jak wygląda chłopak, który jest obrzezany. Zawołali więc pana, który był w czarnym płaszczu. Stwierdził, że jestem Żydem. To był szpicel żydowski...- mówił dodając raz jeszcze, że nie na społeczeństw, które są dobre lub złe.

- W każdym zdarzają się ludzie dobrzy i podli, a tym podlejsi im straszniejsze warunki i strach przed śmiercią. Tak było za okupacji, tak samo było na Majówce i tak samo, ale stokrotnie gorzej w Oświęcimiu - stwierdził na koniec.

W samo południe wspólnie z dyrektorem Pawłem Kołodziejskim, bohater spotkania odsłonił symboliczną tablicę upamiętniającą wszystkich, którzy doznali piekła Holokaustu na terenie naszego miasta. Znalazło się na niej jedyne zachowane zdjęcie pracowników żydowskich huty, które można także odnaleźć na tytułowej stronie książki Christophera Browninga "Pamięć przetrwania".

Na zakończenie Festiwalu Pamięci w muzeum odbył się wernisaż wystawy malarstwa starachowiczanina, Macieja Frankiewicza, który opiekuje się Izbą Pamięci Żydów w Starachowickim Centrum Kultury.

(An)

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

REKLAMA