AAA
Rozpędzili ich
Kolejne przesłuchania w „słupkowej sprawie”
Niedziela, 30 stycznia 2011r. (godz. 21:17)

Chodzi o ubiegłoroczny protest zorganizowany na przejściu dla pieszych przy starachowickim wiadukcie. Organizator manifestacji twierdził przed sądem, że dopełnił wymogów związanych z jej zalegalizowaniem. Mimo to policja potraktowała ich jak samowolną grupę i zaczęła przeszkadzać w akcji legitymując uczestników. Czy demonstracja mogła się odbyć próbowano ustalić na ubiegłotygodniowej rozprawie.

fot. Gazeta Starachowicka

Pikietę zorganizował komitet protestacyjny „Solidarni Polacy”. Jej przyczyną było niezadowolenie z postawienia słupków na chodniku ulicy Spółdzielczej przez Zarząd Dróg Powiatowych w Starachowicach. Właściciele sklepów domagali się ich usunięcia tłumacząc, że utrudniają dojazd klientom i dostawcom przez co handlowcy narażeni są na straty finansowe, a nawet plajtę.


Kupcy i popierający ich mieszkańcy wyrazili swój sprzeciw dwukrotnymi demonstracjami. Pierwsza odbyła się na początku września 2010 roku na przejściu dla pieszych przy ulicy Spółdzielczej i polegała na długim spacerze po pasach z transparentami i megafonem.

Druga, identyczna w formie, miała miejsca kilkanaście dni później (25 września) na zbiegu ulic Iłżeckiej i alej: Armii Krajowej i kardynała Wyszyńskiego, czyli inaczej wiadukcie. Różniła się jednak od wcześniejszej niespokojnym przebiegiem. Na miejscu zjawiły się znaczne siły policyjne, uczestnicy byli przymusowo sprowadzani z przejścia na chodnik i legitymowani. Dla pięciu z nich sprawa zakończyła się w Sądzie Rejonowym w Starachowicach oskarżeniem o utrudnianie komunikacji na drogach publicznych.

W ubiegłym tygodniu wysłuchano kolejnych świadków. Zeznania dwóch policjantów biorących udział w zabezpieczaniu miejsca protestu nie wniosły nic nowego. Ciekawsze było przesłuchanie dyrektora Zarządu Dróg Powiatowych w Starachowicach. Sędzina prowadziła je pod kątem ustalenia, co skłoniło go do potraktowania demonstracji jako nielegalnej i poinformowania o tym komendanta starachowickiej policji.

- Podobna sytuacja miała miejsce na początku września, więc moim obowiązkiem było poinformowanie policji o możliwości wystąpienia utrudnienia w ruchu drogowym. Według mnie było to zgromadzenie nielegalne, ponieważ z mojej rozmowy z zarządem powiatu wynikało, że nie było na nie zezwolenia – wyjaśnił dyrektor ZDP.

- Pan jako urzędnik w tym momencie wykazuje się nieznajomością prawa. Do starostwa w ogóle nie występuje się o pozwolenie na zgromadzenie. Pismo, które złożył pan do komendanta zawierało również nieprawdziwą informację dotyczącą godzin protestu – wytknęła sędzina.

- Jeśli się organizuje przemarsze, to trzeba to skonsultować ze starostwem celem zabezpieczenia ruchu drogowego i zmiany jego organizacji. Moim zdaniem organizatorzy zgromadzenia powinni zawiadomić starostwo jako organ zarządzający ruchem. Uzyskałem informację, że nic takiego nie wpłynęło – bronił się świadek.

- Zgodnie z ustawą zgromadzenie należy zgłosić do organu gminy. Pytał pan w urzędzie miejskim o to, czy wpłynęło zawiadomienie od organizatorów protestu? – dociekała sędzina.

- Nie widziałem takiej potrzeby, ja badałem sprawę pod kątem zabezpieczenia ruchu drogowego – odparł dyrektor.

Następny w kolejności zeznawał jeden z organizatorów manifestacji. Posługując się różnymi dokumentami utrzymywał, że manifestacja była zgodna z prawem.

- Nasz komitet protestacyjny 22 września, czyli zgodnie z ustawą o zgromadzeniach na 3 dni wcześniej, złożył do prezydenta Starachowic zawiadomienie, w którym określono miejsce, czas i godzinę zgromadzenia. Do dnia protestu nie otrzymaliśmy żadnego sprzeciwu, dlatego uważaliśmy, że manifestacja jest legalna. Z prokuratury, do której złożyłem zawiadomienie o pacyfikacji legalnej demonstracji przez policję, dowiedziałem się, że dyrektor ZDP powiadomił policję, że zgromadzenie jest nielegalne oraz że prezydent zapomniał poinformować podległe służby o tym, że zgromadzenie się odbędzie. Uważam, że to oni powinni odpowiadać przed sądem, a nie ci biedni ludzie – ocenił.

Z dalszej opowieści wynikało, że w dniu protestu policja była na miejscu wcześniej, niż uczestnicy. Jednak początkowo funkcjonariusze nie reagowali, pozwolili rozpocząć demonstracyjny przemarsz przez pasy.

- Po upływie około 15 minut poprosił mnie komendant. Twierdził, że zgromadzenie jest nielegalne, zapytał, czy mogę mu pokazać pozwolenie. Odparłem, że ustawodawca nie wymaga pozwolenia, wystarczy zgłoszenie do urzędu miasta i że jest ono do wglądu w pobliskim sklepie, można podjechać i zobaczyć. Komendant nie zainteresował się tym, powiedział, że daje nam jeszcze ze 20 minut, a potem mamy kończyć, albo będzie legitymowanie ludzi. Nie zgodziłem się. Zgromadzenie zostało zgłoszone w godzinach od 10.00 do 11.00 i nie może trwa ani krócej, ani dłużej. Około 10.40 policja zaczęła zbierać pojedyncze osoby przechodzące przez pasy. Sprowadzała je na chodnik i spisywała. O 10.55 na pasach zostałem już tylko ja i jedna z uczestniczek.

Przez megafon powiedziałem, że zamykam zgromadzenie. Reasumując, wyszło tak, jak na Białorusi. Nie doszłoby do tego, gdyby policja nie została wprowadzona w błąd przez dyrektora ZDP i prezydenta, który zapomniał zareagować. Gdybyśmy otrzymali sprzeciw z urzędu miasta 25 września demonstracji by nie było - podsumował organizator.

Na kolejnej rozprawie jego zeznania zostaną skonfrontowane z wyjaśnieniami szefa starachowickiej policji. Sąd chce także obejrzeć nagranie video rejestrujące przebieg demonstracji.

(iwo)

REKLAMA