AAA
Chcemy prawdy, nie zemsty!
Rodzina oskarża szkołę o samobójczą śmierć chłopca
Sobota, 20 czerwca 2009r. (godz. 01:48)

Tak mówi Bartosz Malik, brat zmarłego tragicznie 14 – letniego Piotrka. Gimnazjalista targnął się na życie, po tym jak w szkole zranił w nogę kolegę i przesłuchiwała go policja. Zdaniem jego rodziny, do śmierci przyczyniła się dyrekcja i pedagog, którzy niepotrzebnie nastraszyli chłopca. Komisja powołana przez prezydenta wciąż bada okoliczności zdarzenia. Brat ucznia zapowiedział jednak, że prawdy i sprawiedliwości będzie szukał w sądzie.

fot. Gazeta Starachowicka
Nastepna wiadomosc:
ť Rzucił się pod pociąg

Poprzednia wiadomosc:
ť Oślepią wandali

- Piotruś sam by tego nie wymyślił. Nie potrafię wyobrazić sobie, co powiedzieli mu w szkole, bo nastraszyć go nie było łatwo – twierdzi Bartosz Malik, brat zmarłego tragicznie 14 - latka.


Na przerwie chłopiec zranił kolegę w udo ostrzem od strugaczki. Dyrektor szkoły wezwała policję. Po południu uczeń wszedł na strych swego domu i powiesił się. Zanim do tego doszło rozmawiał z bratem.

- Wiedziałem o incydencie w szkole. Czekałem na Piotrka w domu. Prosiłem, by przyszedł, bo musimy porozmawiać. Siedzieliśmy przy stole i jedliśmy obiad. Co się stało, to się nie odstanie – mówiłem mu - zachowanie będziesz miał obniżone. Musisz przysiąść do książek i wziąć się do roboty. Jak nauczyciele zobaczą, że się starasz, na pewno zaliczysz. A on wstał posłusznie i poszedł do książek, jak nigdy. Zawsze trzeba było go długo nakłaniać. Musieli go nieźle nastraszyć. Nie wiem, co takiego usłyszał, ale był bardzo przygaszony. Niby rozmawiał ze mną normalnie, ale widać było, że coś w nim siedziało. O wypadku dużo nie mówił. Twierdził, że to była tylko głupia zabawa, że nie zrobił tego specjalnie. A o spotkaniu z policjantem nie pisnął ani słowa. Dowiedziałem się o tym dopiero po wszystkim. Nie wiem dlaczego, może się bał, a może wstydził...

- To nie była nawet sprzeczka – stwierdził dwa dni po całym zdarzeniu Janusz Skibiński, naczelnik Wydziału Kultury, Edukacji i Spraw Społecznych Urzędu Miejskiego w Starachowicach w rozmowie z GAZETĄ. – Chłopiec okaleczył ucznia drugiej klasy, którego nawet nie znał, ostrzem znalezionej, połamanej strugaczki – jak tłumaczył później nauczycielom. Na pytanie, dlaczego to zrobił, nie potrafił odpowiedzieć. Wszystko wydarzyło się na przerwie. W pobliżu znajdowali się dyżurujący nauczyciele, którzy szybko udzielili uczniowi pierwszej pomocy – przekonuje J. Skibiński. – Tego dnia nie było w szkole pielęgniarki, opatrzyli go więc nauczyciele w – fu. Uznano jednak, że rana jest głęboka i należy wezwać karetkę.

Narazili na stres

O całym zdarzeniu zostali powiadomieni rodzice obu chłopców.

- Mama dostała telefon ze szkoły z informacją, że Piotrek okaleczył kolegę ostrzem od strugaczki. Dwie godziny później odebrała kolejny w sprawie rozmowy z policją. Od razu polecono jej stawić się na drugi dzień w szkole. To kłamstwo, że zgodziła się na spotkanie Piotrka z policją. Została postawiona przed faktem dokonanym. Nie miała nic do powiedzenia. A telefon odebrała, gdy policjant był już na miejscu.

Nie rozumiem, jakim prawem przeprowadzono rozmowę z nastoletnim dzieckiem, bez obecności rodzica czy opiekuna. To jakiś absurd – dziwi się mężczyzna. – Czy nie można było przełożyć go na środę? Kogo zbawiłby jeden dzień. Teraz oczywiście wszyscy twierdzą, że to nie było przesłuchanie, tylko rozmowa wyjaśniająca. Ale wiadomo, jak policja działa na dzieci. Kto, jak kto, ale pani pedagog, powinna o tym wiedzieć.

Według pana Bartosza, brat nie sprawiał większych trudności.

- Dziecko, jak dziecko. Czasem coś nabroił, czasem coś przeskrobał. W domu nie miał problemów. Ani nikt na niego nie krzyczał, ani nikt go nie bił. Sam przekonałem się, że więcej osiągnę rozmową niż krzykiem. Mieliśmy dobry kontakt. W piątek w nocy jeździliśmy jeszcze jeepem po lesie. W poniedziałek był u mnie na myjni, pytał, czy mam jakieś ulotki do roznoszenia. Czasem przychodził i pomagał przy samochodach. Dawałem mu kilka groszy. A to złom zbierał, a to pomógł dziadkowi czy babci. Wiedział, że w domu się nie przelewa. Nie wyciągał ręki po pieniądze. To było naprawdę normalne dziecko – zapewnia brat chłopca.

Ostatnie rozmowy

- W głowie mi się nie mieści, że taki pomysł mu chodził po głowie. Po południu do mamy dzwoniła matka jego koleżanki. Podobno mówił w szkole, że ma wszystkiego dość i że chce do tatusia. Ale w domu nie dawał żadnego sygnału, że myśli o czymś takim. Zostawiłem go wtedy samego, ale nie po raz pierwszy.

Dzwoniłem do niego z pracy. Był bardziej spokojny. Wydawało się, że już się z tego otrząsnął. Później dzwonił jeszcze do Michała, naszego starszego brata. Prosił by kupił mamie kwiatki, chciał przeprosić. Dziesięć minut po tym, jak mama pojechała do domu, odebrałem od niej telefon. Znalazła Piotrusia...
Tuż przed śmiercią chłopiec rozmawiał jeszcze z kolegami. Bał się konsekwencji. Mówił o sądzie i odszkodowaniu.

- Nie miałem hasła do jego GG. Udało mi się wejść na dysk i skopiować wszystko z archiwum. „Stara będzie mieć przejeb..., sprawę w sądzie i odszkodowanie” – napisał w jednej z wiadomości. - Sam sobie tego na pewno tego nie wymyślił. Ktoś mu musiał nakłaść tych głupot do głowy. Jestem tego pewien – zapewnia brat zmarłego 14 - latka.

Jak wynika z informacji zachowanej na komputerze, nie była to jego pierwsza próba.

„Próbowałem się już powiesić, ale pieprz... sznurek się urwał. Mam linkę holowniczą, idę spróbować drugi raz” – pisał dalej – relacjonuje brat chłopca.

– Dzwonił jeszcze do koleżanki i śmiał się z tego pod nosem. Jakby chciał zwrócić na siebie uwagę. Nie wzięła go na poważnie. Myślała, że żartuje, gdy mówił „zadzwonię, jak mi się nie uda”. Potem próbowała się z nim skontaktować, ale telefon zostawił na dole, a sam poszedł na górę. Może gdyby wziął go ze sobą... ale teraz możemy tylko gdybać. Nie raz zastanawiałem się, co by było, gdybym wziął go ze sobą na myjnię. Ale tysiące razy zostawał sam w domu. Nigdy nic się nie działo. Dlaczego miałoby tym razem?

Rodzina ma żal

Pan Bartosz uważa, że współodpowiedzialna jest szkoła.

- Do nauczycieli nie mamy pretensji, raczej do dyrekcji i pani pedagog – mówi mężczyzna. – A największe o to, że rozmowa z policją odbyła się bez obecności rodzica. To, jakie słowa padły podczas spotkania, wie tylko pani pedagog, pani wicedyrektor, która twierdzi, że była przy tym, i mój brat, ale on – niestety - już nic nam nie powie. Zamierzam wystąpić do prokuratury. Nie chcemy zemsty, a tylko prawdy. Jeżeli znajdzie się winny, niech sąd zdecyduje o karze.

Ma żal, że od tragicznego wtorku, nikt się z nimi nie kontaktował.

- Mieli nam pomóc, oferowali specjalistów. Ale czy ktoś był u nas ze szkoły? Czy ktoś dzwonił? Nikt! – mówi z wyrzutem w głosie. - Jedyny telefon, jaki odebrałem, był z komendy. A szkoła? Nic! Nie chodzi mi o mnie, jakoś dam sobie radę. Ale mama pozbierać się nie może. Ciągle jest na lekach. Na pogrzebie nawet straciła przytomność.

Urzędnicy zapewniają, że są skorzy do pomocy.
- Proponowaliśmy pomoc – potwierdza Robert Pióro, rzecznik prasowy Urzędu Miasta w Starachowicach – o ile będzie taka potrzeba. Wciąż jednak ze strony rodziny nie pojawiła się żadna informacja.

Pan Bartosz martwi się również o chłopca, którego zranił jego brat.

- Nie chcę, by robił sobie jakieś wyrzuty. Jedną tragedię już mieliśmy, wystarczy – mówi.

Pod lupą komisji i prokuratury

Od ponad tygodnia sprawę bada specjalna komisja powołana przez prezydenta, w skład znaleźli się: przedstawiciel Urzędu Miasta, Kuratorium Oświaty, rodzic, a także dwóch nauczycieli (rzecznik praw dziecka i społeczny inspektor pracy).

Mają oni sprawdzić, czy w szkole nie popełniono żadnych błędów, a także wyjaśnić, jak zachowała się pedagog i dyrekcja.

- W związku z tym, że zdarzenie budzi duże emocje, a prezydent chciałby zapewnić komisji możliwość spokojnej pracy, bez zbędnych nacisków, do czasu jej zakończenia, nie będą udzielane żadne informacje – poinformował GAZETĘ Robert Pióro.

Najprawdopodobniej w połowie tego tygodnia będzie znany raport komisji. Do tego czasu urzędnicy milczą. Nie chcą także komentować decyzji rodziny o skierowaniu sprawy do prokuratury.

- Ma do tego prawo – usłyszeliśmy w urzędzie.

A w prokuraturze otrzymaliśmy potwierdzenie, że wniosek już wpłynął.

- Dostaliśmy nie jedno, ale kilka pism od rodziny – powiedział GAZECIE Krzysztof Grudniewski, prokurator rejonowy w Starachowicach. – Sprawa została zarejestrowana i nadaliśmy jej odpowiedni bieg. W tej chwili znajduje się na etapie wstępnym. Mamy wiele wątków, które musimy zbadać. Sprawa prowadzona będzie pod kątem nieumyślnego spowodowania śmierci - oświadczył.

(An)

PRZECZYTAJ TAKZE:
Archimod - 01-07-2009 13:14
Prawda zawsze jest pośrodku ;P Brat zmarłego znajdzie 100 świadków że on ma racje, niebiescy znajdą 100 świadków że to oni mieli racje i tak to będzie się toczyć aż sprawa ucichnie, ot tyle
Anty_impostor - 27-06-2009 22:39
Głupie jest osądzanie sprawy jeśli ktoś nie ma pojęcia o niej bo zawsze każdy ma swoje "prawdy". A prawda leży po stronie bogatego - takie czasy. Przepraszam za filozofowanie .
despi - 27-06-2009 15:22
hmr, oj na pewno nie Milicja, nie te metody działania.. Od czasów Milicji bardzo dużo się zmieniło, a że niebiescy nie są idealni - nie ma co się dziwić..
0 - 23-06-2009 19:25
U nas nie ma Policji - jest Milicja ! Szkoda Gadać ...
Whiltierna - 23-06-2009 13:25
Bardzo przykra sprawa:( Nie czarujmy się policja nadużywa swoich uprawnień, a podczas przesłuchań traktują ludzi gorzej niż smieci. Moja siostra kupiła w komisie kradziony telefon, sprawa wydała się a policja podczas przesłuchania zrobiła z niej nie "nieumyślą paserkę", ale conajmniej dilera narkotyków. Dziewczyna przez tydzień [...]
despi - 23-06-2009 01:00
Kiedy wyniki komisji? Miały być w połowie tygodnia.
REKLAMA