Prędkość, przygoda, adrenalina… Nieznana przestrzeń, przeszkody, strome podjazdy i walka ze słabościami. W czterokołowcu można poznać zupełnie inne oblicze motoryzacji. 21 – letni Konrad Dróżdż z Tychowa Nowego znalazł w nim coś jeszcze – sposób na życie. Dwa miesiące temu otworzył centrum rozrywki dla quadowiczów, które coraz chętniej odwiedzają miłośnicy tego sportu. Czasem nawet 150 osób dziennie.

fot. Gazeta Starachowicka

- Przeglądając z żoną internet natknęliśmy się na ogłoszenie w sprawie sprzedaży quada. Zaczęliśmy o tym rozmawiać. Szybko zorientowaliśmy się, że w okolicy nie ma żadnych torów do jazdy. Czemu więc nie stworzyć ich u nas? Mieliśmy pole, które nadawało się do tego wyśmienicie.

Przez ponad dwa miesiące porządkowali teren, na którym miały pojawić się wkrótce tory. Jak widać, nie było to takie proste zadanie. Ale trud się opłacił, bo chętnych do korzystania z nowych atrakcji nie brakowało. Zazwyczaj przyjeżdżali w gronie znajomych, by spróbować nowej rozrywki.

- Są u nas panowie, ale i panie, które widząc wyczyny kolegów chcą same spróbować – mówi K. Dróżdż. – Jedni lubią jazdę slalomem, a inni ostre wyczyny. W zależności co kogo „kręci”.

Co może pociągać w tym sporcie?

- Trudno określić słowami, najlepiej samemu spróbować. Na kładach jeżdżę od dawna – mówi Konrad Dróżdż. - Zacząłem wspólnie z siostrą. Dziś robimy to bardziej wyczynowo. Jakieś mosty, skocznie, ostre zjazdy i inne wariacje. Mamy nawet dla siebie oddzielny tor, którego trasa prowadzi przez las. Dużo tam ostrych zjazdów i zakrętów, na których trudno utrzymać kierownicę w dłoni.

Ale dla wprawionego kierowcy nawet i one nie stanowią większego problemu. Jednak dla klientów przygotowali dwa inne tory – jeden łagodniejszy, a drugi bardziej „pokręcony”. Można ćwiczyć tam jazdę slalomem, pokonywanie tunelów, lub skoki. Niewykluczone, że wkrótce pojawi się trzecia trasa.

- Chcemy dorzucić większy kąt nachylenia, by można było wchodzić w zakręty przy dużym pochyleniu. Poza tym zrobić więcej skoczni, mostów i dodać trochę żwiru – zdradza Konrad Dróżdż. – Osoby, które lubią ostrą jazdę, z pewnością się z tego ucieszą.

A tych z dnia na dzień przybywa.

- Mamy dużo stałych klientów. Niektórzy przyjeżdżają do nas tylko po to, by zrobić kilka okrążeń. Inni jeżdżą po kilkadziesiąt razy – mówi właściciel torów.

Oba tory liczą po 600 metrów, a przejechanie ich kosztuje tylko 3 zł.

- To odróżnia nas od innych, tego typu miejsc, gdzie klienci płacą nawet 180 zł za godzinę takich atrakcji. Trzeba mieć więc nie tylko mocne nerwy, ale i portfele, które mogłyby to wytrzymać – śmieje się młody właściciel.

Zanim jednak dosiądą „rumaków” muszą podpisać oświadczenie, w którym biorą odpowiedzialność za siebie i sprzęt, z którego korzystają.

- Zdarzyło się już kilka kontuzji. Ale to cena, jaką się płaci za nadmierną brawurę – mówi K. Dróżdż. - Często przychodzą do nas panowie, którzy chcą się popisać przed dziewczynami. Sądzą, że skoro zrobili już kilka okrążeń wcześniej, to wiedzą o quadach wszystko.

Próbują więc wyskakiwać na nich do góry. Podciągają kierownicę do przodu, maszyna wzbija się w powietrze, nawet na kilka metrów nad ziemię. Ale zaraz pojawiają się problemy z lądowaniem. Najczęściej udaje się im postawić jedno koło na ziemi, na której chwilę potem sami lądują
.
Jeśli upadek nie jest poważny, otrzepują się i z powrotem wsiadają na maszynę.

- Ten sport nigdy się nie nudzi – uważa K. Dróżdż. - Są osoby, które potrafią za jednym razem „wziąć” nawet 50 takich okrążeń. Przyjeżdżają tu, żeby zapomnieć o wszystkim: o pracy, problemach... A quad jest po to, żeby się wyżyć. Poczuć przypływ adrenaliny.

Wiem coś o tym. Jestem prawdziwym fanem motoryzacji. Miałem wcześniej ścigacza, ale żaden motocykl nie zapewni takich doznań, jak quad. Trzeba osiągnąć naprawdę dużą prędkość, żeby poczuć adrenalinę, a w quadzie wystarczy 40 km/godz.

Miłośników mocnych wrażeń tu nie brakuje, o czym świadczy ilość napraw, jakie codziennie trzeba wykonać.

- Mamy pięć quadów i wszystkie są już dokładnie rozbite – śmieje się K. Dróżdż. – Czasami wyglądają strasznie. Już siedemnaście razy wymienialiśmy lampy, co najlepiej świadczy o tym, jak są rozchwytywane. Maszyny chodzą na okrągło. Praktycznie nie odpoczywają. W sobotę klienci musieli czekać po pół godziny. Także na tygodniu ruch jest nie mniejszy. W ciągu jednego dnia trafiło się nawet 150 osób.

A będzie ich pewnie jeszcze więcej, bo właściciele zamierzają dokupić w przyszłym roku dwie kolejne maszyny. Szykują także inne atrakcje.

- Mamy już boisko do piłki siatkowej i plac zabaw dla dzieci. W tej chwili myślimy o paintballu – zdradza K. Dróżdż. – Chcielibyśmy postawić również kilka altanek, a z czasem także korty tenisowe. Tym sposobem powstałoby tu prawdziwe centrum rekreacyjno – sportowe.

Ale do tego jeszcze daleka droga. Jak na razie, udało się nawiązać kontakt z jednym ze starachowickich hoteli.

- 10 października wynajmujemy mu teren z quadami. Jeśli klienci będą zadowoleni, może uda się nam nawiązać dłuższą współpracę – mówi K. Dróżdż.

Nie pozostaje więc nic innego, jak życzyć mu samych sukcesów, a także kolejnych trafionych pomysłów.

(An)