AAA
Wielki powrót "Żelaznych korzeni"(zdjęcia)
Przybyli rzymscy gladiatorzy
Sobota, 11 czerwca 2011r. (godz. 21:57)

Wielki powrót
Wielki powrót "Żelaznych korzeni"
fot. Gazeta Starachowicka

Jak wyglądało życie i praca starożytnych hutników żelaza? Kim byli ludzie zamieszkujący nasze tereny przed laty? Kim był legionista i jak walczył gladiator i który z niewolników miał najlżejszy żywot? Na te i inne pytania można było znaleźć odpowiedź podczas "Żelaznych Korzeni", które po dwóch latach przerwy wróciły do Starachowic. Cieszyły się zresztą dużą popularnością. W ciągu trwającej dwa dni imprezy, przewinęło się tędy około tysiąca osób.

Wielki powrót "Żelaznych korzeni"
Wielki powrót "Żelaznych korzeni"
fot. Gazeta Starachowicka
Wielki powrót
Wielki powrót "Żelaznych korzeni"
fot. Gazeta Starachowicka
Wielki powrót
Wielki powrót "Żelaznych korzeni"
fot. Gazeta Starachowicka
Wielki powrót
Wielki powrót "Żelaznych korzeni"
fot. Gazeta Starachowicka

Warsztaty dla uczniów na terenie muzealnego Archeoparku - zaaranżowanej osady dymarskiej sprzed dwóch tysięcy lat - poprowadzili pasjonaci archeologii doświadczalnej oraz archeolodzy, historycy, metalurdzy i konserwatorzy zabytków. W sumie, ponad sześćdziesiąt osób, jak poinformował nas Andrzej z Przychodni ze Świętokrzyskiego Stowarzyszenia Dziedzictwa Przemysłowego, które tradycyjnie zajęło się organizacją imprezy.


A każdy z nich starał się przedstawić inne oblicze historii. Anna Knapek, Paulina Skorupska i Aleksandra Szczerba, które przyjechały tu z Uniwersytetu Warszawskiego, serwowały gościom rzymskie specjały z książki kucharskiej, pochodzącej z I w n.e. autorstwa Apicjusza, która przetrwała do naszych czasów. Składa się ona z dziewięciu ksiąg, a w każda mówi o innym rodzaju potraw. Są tam przepisy warzywne, dania z drobiu, jest także rozdział o rybach. Natomiast dziewczyny postanowiły zrobić mały misz - masz.

- Ja zajęłam się daktylami z pieprzem i miodem - pokazywała nam niewielki półmisek Ania. - Paulina sosem do melonów i arbuzów z miodem, miętą i octem, natomiast Ola bardziej konkretnie - kaczka, ośmiorniczki - mówiła wskazując na garnki umieszczone na piecu, wzorowanym na tych z Pompejów.

- Kuchnia w tamtych czasach nie była przyjemnym miejscem, często najciemniejszym w domu i w dodatku bardzo zadymionym - opowiadała Ania. - Przebywali tam tylko niewolnicy. Mimo że książkę napisał Apicjusz, sam nigdy nie gotował, miał od tego służbę.

Czas wolny zapewne wolał poświęcić na hazard, który był popularny w tym środowisku.

Jaskinie hazardu powstały w Rzymie

-To Rzymianie wynaleźli kasyna - przekonywał słuchaczy Paweł Gławiński z Instytutu Śródziemnomorskiego na Uniwersytecie Warszawskim. - Na samym początku grali karczmach i szynkach. Potem uczyniono ten sport nielegalnym. Ale nawet arystokracja miała do niego słabość. Fanem gier hazardowych był m.in. Oktawian August, z kolei Klaudiusz napisał traktat o grze w kości.

W pewnym momencie weszły one do klubów prywatnych, które mieściły się w domach arystokracji. I tak właśnie, jak twierdził, powstały pierwsze kasyna. Grano tam często w kości - astragale.

- Prawdziwe, zwierzęce - zapewniał student. - Owcze lub kozie, które wyciągano im ze śródstopia - mówił pokazując niewielkie bryłki. - Każde zwierzę posiadało tylko dwie, trzeba więc było zabić ich sporo, żeby spokojnie pograć. Różniły się one od regularnych dzisiaj sześcianów, m.in. numeracją boków. Inne zasady panowały też podczas gry. Rzucając kostkę, patrzono na numer, jaki upadła, a nie - jak dziś - ten który jest na górze.

Ale kości to nie tylko hazard, co starał się demonstrować w swoim warsztacie obróbki surowców kostnych Marcin Diakowski, doktorant na Uniwersytecie Warszawskim. Wykonywał różne narzędzia, przedmioty użytkowe, a także ozdoby z kości, poroża, rogu oraz zębów zwierzęcych. Głównie repliki z okresu rzymskiego z terenów barbarzyńskiej Europy. Można było zobaczyć przedmioty związane z higieną osobistą, takie jak szpatułki do czyszczenia uszu, grzebienie, narzędzia związane z tkactwem, m.in. szydła i igły. Pojawiły się także przedmioty związane z rozrywką, wspomniane już kości do gry w dwóch wersjach - barbarzyńskiej i z czasów cesarstwa, a nawet łyżwy czyli dwie kości, z przewleczonymi przez nie rzemieniami, które mocują je do obuwia.

- Sam ich używałem, można na nich jeździć - zapewniał Diakoński. - Technika jest oczywiście inna. Nie odrywa się nóg od lodu, odpycha się tylko z pomocą kijka zakończonego żelaznym kolcem. Wszystko na tym stanowisku jest autentyczne , jak w tamtych czasach - zapewniał badacz. - Analizuję przedmioty kościane. W tym się specjalizuję - mówił .

Dawne błyskotki

Eryk Popkiewicz przyjechał tu aż z Torunia i demonstrował młodzieży, jak można było wiercić lub toczyć bursztyn. A miał go mnóstwo.

- Dwa amorki trzymające w rękach gęś - pokazywał niewielką figurkę - to alegoria gęsi kapitolińskich. których krzyk uratować miał Rzym przed nocnym atakiem Gallów (ok. 390 r. p.n.e.). A tam, na koźle amorki trzymają barana - wskazywał na inną. - Tu ryby, a tam listek, jaki często dawali sobie przyjaciele. Mamy tu napis ANNFF tj. Annum novum fastum felicem, czyli roku nowego pomyślnego i szczęśliwego - tłumaczył widzom. - Jak widać już starożytni Rzymianie składali sobie życzenia na nowy rok, nie jest to wcale nowa tradycja - przekonywał.

Paciorki oraz ozdoby przyciągały do niego panie, panowie woleli oglądać narzędzia. Dużym zainteresowaniem cieszył się wytop szklanych korali, prezentowany przez Karolinę Zalewską oraz Edytę Rubkę -Kostyrę z Muzeum Narodowego w Warszawie. Z pomocą niewielkiego pieca, opalanego węglem drzewnym i miecha, który podnosił temperaturę, pokazywały jak topi się szkło, doprowadzając je do konsystencji ciągnącej się gumy. Później owijały je wokół pręta, posmarowanego glinką i wygrzewały. W ten sposób tworzyła się dziurka.
Potem trzeba było jeszcze zdjąć na gorąco paciorek i wrzucić go do garnuszka, ustawionego na piecu. Następnego dnia wyjmowały z kociołka już zimne paciorki i nawlekały na nitkę.

- Jak tylko pojawiają się chętni, robimy takie pokazy - mówiła Karolina Zalewska.

- Mamy już sporo młodych pomocników, którzy stają przy miechu i dowiadują się, jak ciężka to była praca - wtrącała Edyta Rubka - Kostyra. - Udało się nam już zrobić kilka takich paciorków.

- Są w tym garnuszku - pokazywała na gliniankę. - Teraz, jak to się mówi "odprężamy szkło" - demonstrowała Karolina Zalewska.

Widzowie mogli zobaczyć rzemiosło sprzed wieków. Nie zabrakło wyrabiania glinianych garnków i obróbki skóry, plecionkarstwa, brązownictwa, złotnictwa oraz produkcji dziegciu i smoły drzewnej. Na terenie archeoparku zlokalizowana została także mennica, w której wybijane były kopie rzymskich denarów.

Organizowano również pokazy starożytnej metalurgii żelaza: wydobywanie, prażenie i rozdrabnianie rudy żelaza, wykonywanie lessowych cegieł i budowa pieców dymarskich, produkcja węgla drzewnego, obsługa miechów dymarskich, a w finale - rozbiórka pieca. Przygotowano pokaz badań wykopaliskowych. Można było się wcielić się w archeologa odkrywającego na stanowisku pozostałości pieców dymarskich i grobów.

Jak na igrzyskach…

Największą furorę wśród publiczności zrobili prezentujący uzbrojenie rzymscy legioniści. Można było porównać strój mieszkańców Imperium Rzymskiego i Barbaricum (terenów leżących na północ od Dunaju i na wschód od Renu, zasiedlonymi przez barbarzyńców).

Z jeszcze większym aplauzem spotkał się występ gladiatorów ze szkoły Lucius Magnus, działającej przy Stowarzyszeniu na rzecz Popularyzacji Kultury Antycznej "Hellas et Roma". Specjalnie dla widzów przygotowali oni inscenizację walki czterech różnych gladiatorów: Retiariusa (walczący tylko w lekkiej tunice, wyposażony w sieć i trójząb), Mirmilliona (ciężkozbrojny, wyposażony w prostokątną tarczę i hełm z wizjerem i grzebieniem w kształcie ryby), Dimachaerusa (w walce używał dwóch krótkich mieczy) oraz Trake (walczący w stylu trackim, uzbrojony w okrągłą tarczę i zakrzywiony, krótki miecz). Skąpo ubrani, z odsłoniętymi torsami i gołymi nogami, prezentowali elementy charakterystyczne dla wojowników rzymskich aren.

- Nie ma tu zbroi, więcej jest ciała - demonstrował Łukasz Sędyka, czyli Lucjusz Tullus Cactus, szef gladiatorskiej szkoły. - Z prostej przyczyny - w starożytności musiała polać się krew, bo tylko wtedy widowisko było godne uwagi. My jej nie przelewamy, ale staramy się odtwarzać możliwie jak najwierniej realia walki.

Równie ciekawie wyglądała inscenizacja targu niewolników, do której angażowano publiczność. Nikt, kto odwiedził muzeum nie mógł się nudzić. Różnorodność stanowisk była tak duża, że każdy z pewnością znalazł tu coś dla siebie.

- Cieszymy się, że znów mogliśmy tutaj przyjechać - powiedział GAZECIE Andrzej Przychodni. - Problemy finansowe i brak możliwości pozyskania środków, spowodowały naszą dwuletnią przerwę. Nie byliśmy w stanie pozwolić sobie na organizację takiej imprezy. Ściągnięcie tu tylu stowarzyszeń, z tak odległych regionów jak Białoruś, nie jest rzeczą łatwą, a już z pewnością nie tanią. Tym razem wspomógł nas powiat starachowicki. Czy będziemy tu w przyszłym roku? Pozostaje to jeszcze kwestią dalszych uzgodnień. Mam nadzieję, że uda się kontynuować współpracę. Czujemy się znów potrzebni i na swoim miejscu - dodał Przychodni.

(An)

REKLAMA