AAA
Znęcał się nad końmi?
Z "miłości" do zwierząt…
Czwartek, 01 marca 2012r. (godz. 15:21)

Słabe, brudne, zziębnięte i niedożywione - taki los zgotował zwierzętom mieszkaniec Wąchocka. Najstarszej klaczki nie dało się uratować, padła po dwóch dniach udzielania pomocy, najmłodsza już od tygodnia walczy o życie. Dwie pozostałe, decyzją gminy, odebrano czasowo właścicielowi, któremu za znęcanie się nad końmi grozi do dwóch lat pozbawienia wolności.

fot. Gazeta Starachowicka
Nastepna wiadomosc:
ť Anonimy na MOPS

Poprzednia wiadomosc:
ť Wymusił pierwszeństwo

O tym, że w jego "stajni" dzieje się źle, zawiadomiła policję Anna Lorenzen z Animal Welfare Foundation, która od kilku lat działa na rzecz poprawy losu zwierząt hodowlanych, najpierw na targu w Bodzentynie, a teraz wśród miejscowych, oferując im usługi kowalskie lub pomoc w wybudowaniu zagrody. Sytuacja w gospodarstwie mieszkańca Wąchocka była jej doskonale znana.


- Od dawna mu pomagaliśmy. To mało zaradny, samotny człowiek, bo jakiś czas temu zmarł ojciec. Miał pięknego, 7-letniego ogiera " Kubusia", który padł dwa lata temu. Moja córka Nadja, przywoziła lekarza, dowoziła kroplówki, ale nie udało się go uratować. Zaoferowaliśmy, że zrobimy w zagrodzie wybieg dla koni. Mamy osiem gospodarstw w okolicy, więc pomyślałyśmy, czemu mamy nie pomóc. Był pierwszy na liście, ale odmówił. Każdy wychodził mu jakoś naprzeciw, żeby nie doszło do czegoś takiego. W ubiegłą zimę od grudnia organizacja utrzymywała cztery jego konie - jedną dorosłą klacz i jej trzy potomki.

- Nadja dowoziła siano i owies, ale stawiałyśmy jeden warunek - mówi pani Anna. - Jeżeli nie jest w stanie utrzymać koni, musi zredukować ich liczbę.
Właściciel brał to raczej pół żartem, pół serio, bo nic w tym kierunku nie zrobił. Mimo że obie znalazły mu nawet kupców.

- Jedną z klaczek chciał kupić kowal, za bardzo dobre pieniądze, a najmłodszą, która od urodzenia jest kaleką i ma przykurcz kopytek, była zainteresowana pani, która chciała sfinansować leczenie. Oferowała 2 tys. zł - mówi pani Anna.
Wciąż jednak słyszały "NIE".

- Wielokrotnie dojeżdżałam i tłumaczyłam, że klacz musi mieć wykonaną korektę. W sierpniu zeszłego roku pan przestał nas wpuszczać - twierdzi przedstawicielka fundacji. - Nie mogłyśmy nawet tam wejść, żeby zobaczyć, w jakiej kondycji są konie. Odmawiał wszelkiej pomocy.

Coś ją tknęło…

Podczas ostatniej wizyty kowala, postanowiła znowu spróbować licząc, że może da sobie pomóc. Koło stajni na śniegu brak było śladów, które świadczyłyby o tym, że wyprowadza zwierzęta. Poprosiła kowala, żeby to sprawdził, bo nie chcąc zaogniać konfliktu, została w aucie.

- Wyszedł i mówi: "Tragedia!’ - opowiada pani Anna. -Klacz leżała na ziemi, a źrebię kalekie stało nad nią, na kulawych nogach. Aż coś się robiło… Wszędzie zamarznięte odchody, ziemia niczym nie wyściełana….

Na miejsce wezwali weterynarza oraz policję. Klacz próbowano ratować, podawano kroplówki, lecz wszystko bezskutecznie.

- Szkoda, bo mogła żyć. Miała 11 lat. To była dobra, spokojna klacz - mówi pani Anna. - Nie było żadnej przemocy, bo była bardzo łagodna. Ale nie dawanie jedzenia zwierzęciu, jest równie naganne - uważa kobieta.
Niedługo potem pogorszyło się najmłodszej klaczy.

- Podajemy kroplówki, żeby postawić ją znowu na nogi. Mamy już dla niej stajnię. Pojechałaby do kowala, w okolice Lublina, ale na razie nie nadaje się do transportu. Musi znów stać. Chcemy zrobić jej rentgen, żeby zobaczyć, jak daleko posunięte jest zaniedbanie i czy można je leczyć. Nasza organizacja poniosłaby koszty.

Dwa pozostałe konie trafiły w poprzednią niedzielę (19 lutego) do zagrody, którą pani Anna prowadzi z córką. Zwierzęta, jak twierdzi, powoli dochodzą do siebie. Są na sianie i wodzie, bo były dość wygłodzone.

- Wciąż nie potrafię tego zrozumieć. Gdyby nie było tej szansy i tego, że ciągle prosiłyśmy, ale taka szansa była. Stawiałyśmy tylko warunek. Bo czterech koni nie mogłyśmy same utrzymać. Opiekujemy się całym regionem, a nie tylko przychówkiem tego pana. Zresztą nie jest normalne finansowanie kogoś, kto trzyma zwierzęta w takich warunkach. One były zduszone. W ubiegłym roku wywieźliśmy stamtąd kilka fur obornika. To nie jest normalne…

Sprawą zajęła policja

- Od razu w czwartek pojechał tam patrol, a później grupa dochodzeniowa, która wykonała czynności na miejscu - mówi komendant Jarosław Adamski. - Był też lekarz weterynarii, który podał klaczy kroplówkę. Tak się złożyło, że policjanci przez długi czas musieli ją trzymać, bo nie było nawet gdzie jej zawiesić - mówi komendant.

- Zwierzę zostało przykryte kocem, a podłoże wyściełane sianem. Wcześniej leżało na jakiejś zmarzlinie. Budynek w żaden sposób nie był zamknięty, nie było tam żadnych wrót, ani szyb. Mało tego, dach był dziurawy i ciągle przeciekał. Wtedy akurat padał przez niego śnieg, ale w sytuacji, gdyby był to deszcz praktycznie lałoby się do środka. Biorąc pod uwagę, że konie stały tam wcześniej przy blisko 30- stopniowych mrozach, jest na to artykuł w Ustawie o ochronie zwierząt, dokładnie szósty, mówiący o tym, co należy rozumieć przez pojęcie znęcania się.

Jest to zadawanie albo świadome dopuszczanie do zadawania bólu lub cierpień, a w szczególności: utrzymywanie zwierząt w niewłaściwych warunkach bytowania, w tym utrzymywanie ich w stanie rażącego zaniedbania lub niechlujstwa, bądź w pomieszczeniach albo klatkach uniemożliwiających im zachowanie naturalnej pozycji; wystawianie zwierzęcia domowego lub gospodarskiego na działanie warunków atmosferycznych, które zagrażają jego zdrowiu lub życiu - cytuje komendant dodając, że 30-stopniowe mrozy nie są sytuacją, którą można zaakceptować nawet w stosunku do zwierząt.

- Rozumiem, że nie muszą być one w warunkach cieplarnianych, ale właściciel powinien wstawić chociaż wrota i okna - uważa Adamski.

Utrzymywanie zwierzęcia bez odpowiedniego pokarmu lub wody przez okres wykraczający poza minimalne potrzeby właściwe dla gatunku, co zarzucają mu także przedstawicielki fundacji, jest kolejnym podpunktem przywołanego przez komandanta artykułu. Kto zatem nie wypełnia tego przepisu, popełnia przestępstwo karne z art. 35 ppkt 1a tejże ustawy, za co grozi grzywna, kara ograniczenia lub pozbawienia wolności do lat 2 i w tym właśnie kierunku, jak mówi komendant, będzie prowadzone postępowanie w stosunku do właściciela.

- Mężczyzna twierdzi, że miał zboże i dawał koniom, ale to wszystko nie polega na prawdzie - przekonuje komendant. - Wystarczyło pojechać i je zobaczyć … Na tym etapie najważniejsze, by uratować im życie, a nasze postępowanie toczyć się będzie własnym biegiem. Fakty są faktami i tego nie da się zmienić. Mamy je zresztą udokumentowane, zarówno w opiniach biegłych weterynarzy, jak i w naszej dokumentacji z oględzin na miejscu zdarzenia. Odpowiedzialności karnej ten człowiek nie uniknie. W trakcie postępowania będziemy wyjaśniać, co było powodem jego zachowania.

W poszukiwaniu przyczyn…

Sekcja, zlecona przez gminę, wykazała zmiany w płucach najstarszej klaczy.

- Jej śmierć nie była spowodowana bezpośrednio wygłodzeniem, jeśli już to wychłodzeniem - mówi burmistrz Jarosław Samela. - Osłabienie, warunki atmosferyczne, panujące w tym czasie na dworze i jakość stajni, w której przebywała spowodowały, że zachorowała - mówi Samela. - Wcześniej nie mieliśmy żadnych niepokojących sygnałów. Temat w jakimś sensie monitorowało stowarzyszenie. Kiedy pojawiła się informacja, że sytuacja jest ciężka, natychmiast zjawiła się tam policja, a my wydaliśmy decyzję o zajęciu zwierząt. W tej sytuacji wniosek nie podlegał jakiejkolwiek dyskusji. Choć według jego sąsiadów wszystko było w porządku i nie potrzebnie gnębimy tylko mężczyznę.

Zdaniem niektórych trudno go do końca potępić. Jest bardzo mało zaradny życiowo, a po tym, jak zmarł mu ojciec idzie mu jeszcze gorzej. Zadziwiające w tym wszystkim jest jednak to, że twierdzi, iż konie są jego pasją. Płakał, gdy miał je oddawać. Sam osobiście je odprowadzał pytając: czy będzie mógł je odwiedzać? Ale żadna "miłość", nawet najbardziej trudna, nie usprawiedliwia takiego postępowania…

(An)

Dołącz do nas na Facebooku!

REKLAMA