AAA
Kiedy miłość do konia potrafi zdziałać cuda... Pierwszy taki ośrodek w naszym powiecie Piatek, 23 lipca 2010r. (godz. 08:32)
Czasem wystarczy naprawdę niewiele, aby otworzyć w człowieku tajemne drzwi, oddzielające go od reszty świata. Właśnie tym od kilku miesięcy zajmuje się Iga Kopeć ze Starachowic. Wspólnie ze swoim sześcioletnim hucułem – Bastkiem prowadzi w Lipiu zajęcia hipoterapii, głównie dla niepełnosprawnych dzieci. Razem pomagają im przełamać bariery, pokonać zahamowania i uwierzyć we własne siły, bo w każdym z nich drzemią nieprzebrane pokłady energii, które trzeba tylko odnaleźć.
fot. Gazeta Starachowicka
Hipoterapia bywa nazywana prawdziwym promykiem nadziei i trudno temu zaprzeczyć patrząc na dzieci, które jeżdżą na Bastku. Na ich twarzach maluje się uśmiech, mimo że ćwiczenia nie należą do łatwych. Każda spędzona tu chwila sprawia im dużo radości. Bo hucuł nikogo nie ocenia. Dla niego nie ma różnicy, czy dziecko ma jedną nogę, kuleje, czy chodzi prosto. Każdemu oddaje tyle samo energii, czego nauczył się od swojej pani, z którą próbuje pomagać wszystkim, którzy tego potrzebują. I tak już od kilku miesięcy...
Wszystko tak naprawdę zaczęło się w maju, gdy pani Iga założyła własną firmę, choć końmi interesowała się od dziecka.
- Zaczęłam jeździć mając zaledwie jedenaście lat – wspomina. - Rodzice zapisali mnie do klubu jeździeckiego w Radomiu. Nie było to wtedy takie kosztowne, praktycznie każdy mógł sobie na to pozwolić. Przychodziliśmy raz w tygodniu, poiliśmy wszystkie konie, nosiliśmy wiadra i sprzątaliśmy ich boksy, a w zamian mogliśmy jeździć. To było moje pierwsze spotkanie z końmi. Później jeździłam w różnych stajniach. Studiowałam pedagogikę w Gdańsku i co roku zaglądałam do Władysławowa, gdzie jestem instruktorem.
To właśnie tam spotkałam się z hipoterapią. Bardzo chciałam się nią zajmować, dlatego zdecydowałam się na kurs instruktora w Krakowie. Skłamałabym mówiąc, że było łatwo. Profesjonalna hipoterapia obejmuje wiele sfer życia i właśnie to starano się nam przekazać. Mieliśmy rozszerzone zajęcia z medycyny, a także rehabilitacji, aby dowiedzieć, jak poradzić sobie z każdym schorzeniem. Tak, aby pacjentowi pomóc, a nie mu zaszkodzić. Do tego psychologia, pedagogika i hipologia, która uczyła jak współpracować i postępować z końmi. Dzięki temu sporo wiem na ten temat.
Dzięki koniom pomaga dzieciom
Fascynacja tymi zwierzętami oraz wiedza na temat ich wpływu na ludzkie życie znalazły odzwierciedlenie w codziennej pracy pani Igi.
- Dziś wiem, że mogę pomóc wielu ludziom, zarówno zdrowym, niepełnosprawnym, jak i tym chorym - mówi nasza rozmówczyni.
I właśnie dlatego zajęła się tym, co teraz robi. Hipoterapia to nic innego, jak szereg zabiegów terapeutycznych, przeprowadzanych przez wyszkolonego specjalistę. W polskich realiach jest to instruktor rekreacji ruchowej ze specjalnością hipoterapii, który korzysta z pomocy przeszkolonego konia. Jest on takim pomostem między normalnością, a światem, tworzonym często przez dzieci.
- Każde zajęcia zaczynamy od zapoznania się z koniem – wyjaśnia. - Dziecko musi go najpierw pogłaskać, często dać jakiś smakołyk, by nawiązać wspólny kontakt. Często zajmujemy się osobami autystycznymi, które żyją w oderwaniu od otaczającego je świata. I nagle okazuje się, że o wiele lepiej wychodzi im kontaktowanie się z końmi, niż z ludźmi.
Zwłaszcza, jeśli są one tak sympatyczne, jak „Bastek Ciastek”, który zjednuje do siebie dosłownie wszystkich.
- To koń rasy huculskiej. Kupiłam go pod koniec kwietnia. Wcześniej chodził w gospodarstwie agroturystycznym, ja natomiast puściłam go na łąkę i zaczęłam z nim pracować od podstaw, naturalnymi metodami zaklinania koni – mówi instruktorka.
I nie chodzi tu wcale o odprawianie jakiś magicznych rytuałów, choć tak by się mogło wydawać, ale o nawiązanie współpracy z koniem za pomocą mowy ciała. Umiejętność tę posiedli już pierwotni mieszkańcy Ameryki Północnej czyli Indianie, wśród których przodowało plemię Nez Perce. To ono jako pierwsze zajęło się układaniem dziko żyjących koni. Później metodę tę przejęli od nich kowboje i dodali do niej nowe elementy.
W czasach współczesnych słynni zaklinacze koni, badający psychikę zwierząt na podstawie obserwacji stad mustangów, pokazali zaklinanie całemu światu. Dzikie konie muszą mieć przewodnika. W stadzie jest nim najstarsza i najbardziej doświadczona klacz. By oswoić zwierzę, człowiek musi zająć jej miejsce, ale w tak delikatny sposób, by koń poczuł do niego bezgraniczne zaufanie.
- To o wiele lepsze od tradycyjnej marchewki i bata – uważa instruktorka - bo zwierzę nie jest zastraszane. Chodzi, bo chce ze mną współpracować, a nie z przymusu. Z pewnością wymaga to więcej czasu, a także wiedzy, ale daje zdecydowanie lepsze efekty.
Różne metody, na różne schorzenia
A to właśnie na nich najbardziej zależy instruktorom hipoterapii. Pani Iga prowadzi swoje zajęcia w czterech różnych formach: psychopedagogicznej jazdy konnej, terapii kontaktu z koniem, terapii ruchem konia, a także fizjoterapii na koniu. Wszystko zależy od rodzaju schorzenia.
- W przypadku osób z porażeniem mózgowym czy innymi problemami neurologicznymi stosuje się fizjoterapię na koniu – wyjaśnia. – Mózg tych osób w pewnym momencie przestał się nagle rozwijać przez co nie zdążył zakodować wzorcu chodu.
Hipoterapia jest jedyną metodą, która może „wdrukować” prawidłowy wzorzec ruchu miednicy. A to dlatego, że ruch konia w stępie jest identyczny z ruchami miednicy człowieka w trakcie chodu. Można go przekazać przez czucie powierzchniowe. Do tego potrzebna jest jeszcze odpowiednia pozycja miednicy, czyli pośrednia, która wyzwala pracę górnych warstw mięśni brzucha.
Nic więc dziwnego, że taka jazda bywa często bardzo męcząca. Ale za to pozwala doskonale trenować także kończyny.
- Dzieci z porażeniem mózgowym często mają powykręcane rączki, bo napięcie mięśni na końcach kończyn jest o wiele większe niż w środku. Dlatego nie są one w stanie działać przeciwko sile grawitacji i utrzymać pozycji siedzącej. Dzięki terapii można budować napięcie mięśnia w centrum, a przy okazji kształtować także różne funkcje. Po dłuższym treningu dzieci są w stanie chwycić kubek, czy nawet wziąć kredkę do ręki. A to jest dla nich bardzo ważne – przekonuje instruktorka.
Nieraz efekty daje już sama praca z koniem.
- Czasem wystarczy zwykłe podanie chleba albo marchewki, to też otwiera pacjentów na innych – przekonuje pani Iga. – Nawet zwykłe chodzenie przy koniu, czyszczenie go lub tzw. siankoterapia, działa korzystnie na dzieci.
A przy tym jest bardzo przyjemne, co stanowi sporą zaletę, przyznaje instruktorka.
- Niepełnosprawne dzieciaki chodzą na wiele zajęć rehabilitacyjnych. Bywa że nie mogą już patrzeć na salę gimnastyczną. A tu czeka na nie miły i ciepły koń – pokazuje na Bastka. - Jest bardzo łagodny. Nie przeszkadza mu szarpanie za grzywę, ani palce wkładane do oczu – śmieje się instruktorka.
A jazda na nim bardzo wycisza, co przydaje się zwłaszcza osobom z ADHD. Gdy uda się już opanować zaburzenia, można przejść nawet do nauki jazdy konnej.
- Zawsze staramy się dobrać formę hipoterapii do potrzeb pacjenta. Dla każdego dziecka zakładamy oddzielną dokumentację i po kilku zajęciach sporządzany indywidualny plan terapii, odpowiadający oczekiwaniu rodziców. Dla niektórych większym problemem jest to, że dziecko nie umie utrzymać kubka w ręce, niż to, że nie może chodzić. Chcemy, żeby nasi podopieczni funkcjonowali na tyle samodzielnie, na ile jest to możliwe.
Efekty przychodzą z czasem
Im wcześniej zacznie się pracę, tym więcej można osiągnąć.
- Taki trening to spory wysiłek, dlatego dziecko musi być wystarczająco duże, żeby rozumieć moje polecenia i je wykonywać – instruuje pani Iga.
Jednorazowe zajęcia niewiele dają. Terapia musi być kontynuowana przez dłuższy czas, bo tylko wtedy poprawia funkcjonowanie dziecka.
- Znam takich, którzy chodzą na nią od 12 lat – mówi pani Iga. - To tak, jak z nauką jazdy, jednej osobie potrzeba 10 zajęć na lonży, innym tylko pięć, a jeszcze innym nawet piętnaście byłoby za mało. Wszystko zależy od stanu dziecka, zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Trafiają się i tacy, którzy boją się w ogóle wsiąść na konia. Zanim to zrobią, miną 3 – 4 spotkania.
Ale nie o bicie rekordów tu chodzi.
- To nie jest nauka jazdy, tylko terapia – przekonuje instruktorka. - Zaczynając zajęcia, zawsze patrzę, w jakim stanie jest dziecko i co możemy w danym dniu zrobić. Nie można sztywno trzymać się planu, bo jeśli muszę dziecko trzymać na siłę na koniu, to rezultaty będą znikome. Czasem lepiej zsiąść po 15 minutach, niż być tam dwa razy dłużej, bo łatwo zniszczyć, to co się już wypracowało. Resztę czasu możemy spędzić przy koniu, na jego głaskaniu, podawaniu marchewki, co też jest pewnego rodzaju terapią.
Hipoterapia sprawdza się doskonale u osób z porażeniem mózgowym, przy stanach po urazach mózgowo – rdzeniowych, minimalnych uszkodzeniach mózgu (ADHD), chorobach mięśni (min. 3 pkt w skali LOvetta), u dzieci niewidomych, lub słabo widzących, przy chorobach psychicznych, a także zespołach ortopedycznych, a więc w różnego rodzajach wadach postawy, skoliozach I stopnia wg Cobba, a także stanach po amputacjach i wadach rozwojowych kończyn.
Pomaga również osobom z zespołem Downa, przy przepuklinach oponowo – rdzeniowych, zaburzeniach emocjonalnych, niedostosowaniu społecznym, a także upośledzeniu umysłowym. Korzystać z niej mogą także dorośli chorzy na stwardnienie rozsiane, w stanach po udarze, urazach czaszkowo – mózgowych, czy uzależnieni.
Podczas, gdy przeciwwskazań jest stosunkowo niewiele. Głównie są to uczulenia na sierść, niewygojone rany, niepohamowany lęk, a także niektóre schorzenia okulistyczne, jak odklejanie się siatkówki, jaskra czy wzrost ciśnienia śródgałkowego.
- Rodziców, którzy wiedzą czym jest hipoterapia, nie trzeba długo zachęcać. Widzą efekty, które są dla nas najlepszą reklamą. Ci, którzy tego nie próbowali, mogliby zobaczyć, co tak naprawdę potrafi ich dziecko. Jest to jedyna metoda, która wyzwala w nich ogromne pokłady energii. Już na pierwszych zajęciach widać maksymalnie możliwości dziecka.
Wszystkich, którzy chcieliby skorzystać z hipoterapii, pani Iga odsyła na swoją stronę internetową:
www.koniecznie.org , gdzie można znaleźć mnóstwo informacji na ten temat.
- Strona już działa. Mam nadzieję, że niedługo pojawi się na niej jeszcze więcej zdjęć. Ale i teraz są już jakieś fotki moje i Bastka. Można więc śmiało zaglądać – zachęca.
Tym, którzy wolą bezpośredni kontakt podajemy nr telefonu: 508-081-449 - oraz skrzynkę mailową:
biuro@koniecznie.org Naprawdę warto zobaczyć ile wart jest jeden uśmiech!
(An)