AAA
Biżuterią podbijają świat
"Talizman" - nie tylko dla bogaczy
Niedziela, 03 marca 2013r. (godz. 22:31)

Biżuteria marki "Talizman" kieleckich jubilerów Marzeny i Mariana Kwiatkowskich znana jest na całym świecie. Nietuzinkowe i oryginalne wzory pożądane są przez celebrytów i ludzi z listy 100 najbogatszych Polaków tygodnika "Wprost, a także arystokratów. Biżuteryjnymi dodatkami od państwa Kwiatkowskich swoje stylizacje uzupełnia m.in. znana projektantka mody Ewa Minge, a naszyjnik z bransoletą nosi siostra króla Szwecji, księżna Brygida. O tym, jak ze Starachowic trafili na światowe salony opowiedzieli GAZECIE.

fot. Gazeta Starachowicka

Marian Kwiatkowski pracy z metalem uczył się pod okiem dziadka - przedwojennego mistrza kowalskiego, a zaczynał w państwowej firmie "Jubiler" w naszym mieście. Jednak - jak przyznaje - długo tu miejsca nie zagrzał i przeniósł się do spółdzielni usługowej, gdzie miał okazję podpatrywać techniki mistrza jubilerskiego Andrzeja Szczepanika. Pracował tam aż do 1989 roku, zdobywając certyfikaty czeladnika i mistrza.


ZAMÓW REKLAMĘ W PORTALU WIRTUALNE STARACHOWICE

- W Starachowicach mieszkałem do 1982 r. Tu urodziła się moja mama, która wraz ze swoim mężem, a moim ojcem, mieszkała w Starachowicach od 1965 roku aż do śmierci. Obecnie w mieszka tu moja siostra Teresa - opowiada GAZECIE jubiler.

Niedługo później pan Marian wpadł na pomysł otworzenia własnej pracowni w Kielcach. Kupił odlewnię, zatrudnił pracowników i rozpoczął produkcję biżuterii na skalę półprzemysłową. Mimo że nie była to już typowo ręczna robota, starał się trzymać poziom, a jego wyroby nawiązywały do starych dziewiętnastowiecznych wzorów.

- W przeciwieństwie do konkurencji, nie przyklejałem kamieni do pierścionka, lecz oprawiałem go, a biżuterię - zamiast wsadzać do specjalnego bębna - polerowałem ręcznie. Przez to moje wyroby były minimalnie droższe - przyznaje pan Marian i dodaje, że zarówno właściciele sklepów, jak i klienci pytali tylko o cenę, nikogo zaś nie interesował proces produkcji oryginalnych wzorów.

Szybko zrozumiał jednak, że jedyną szansą, aby utrzymać się w tej branży jest przekierowanie się na wyłącznie ręczny wyrób unikatowej biżuterii najwyższej jakości. Z dnia na dzień podjął decyzję o zamknięciu odlewni i wrócił do dawnego zajęcia. Jako jeden z pierwszych jubilerów projektował komplety, które rozchodziły się jak przysłowiowe "świeże bułeczki". Jednak po niedługim czasie na rynku zaczęły pojawiać się identyczne wzory, w niższych cenach oferowane przez innych producentów.

- Zastrzeżenie wzoru w Polsce to bardzo ciężkie zadanie. Kosztuje bardzo dużo i trwa równie długo. Jest także nieskuteczne, gdyż wystarczy, że jubiler jeden zastrzeżony element zastąpi innym - przyznaje pan Marian.

Swoje prace państwo Kwiatkowscy oferowali galeriom w różnych miastach w całej Polsce. Nie byli jednak zadowoleni z efektów pertraktacji, gdyż właściciele salonów wystawowych proponowali im jedynie miejsca na półce wśród wielu innych dodatków. Wtedy złotnicy postanowili zrobić coś zupełnie innego. Zajęli się wytwarzaniem insygniów władz samorządowych. W ich ofercie można było znaleźć m.in. ręcznie robione łańcuchy dla prezydentów i burmistrzów miast, berła i pierścienie dla rektorów uczelni wyższych. Pan Marian, jako pierwszy w kraju, zainteresował się także poszerzeniem biżuteryjnego asortymentu dla mężczyzn.

- Mamy porządne męskie bransolety, amerykańskie krawaty z dwoma rzemieniami. Robiliśmy także akcesoria samochodowe, takie jak srebrne gałki do zmiany biegów -wymienia jubiler jednocześnie ubolewając nad tym, że żadne z instytucji zajmujących się wspieraniem produktów krajowych nie zrobiło nic, aby wypromować wyjątkowy kamień, jakim jest krzemień pasiasty.

- Znajduje się on tylko w jednym miejscu na świecie, mianowicie we wsi Wojciechówka koło Ożarowa - dodaje w rozmowie z nami złotnik.
To właśnie biżuteria z krzemienia jest uzupełnieniem wielu stylizacji znanej projektantki mody Ewy Minge, która u kieleckich jubilerów zamawia coraz więcej dodatków. Ale wyroby państwa Kwiatkowskich są pożądane nie tylko wśród ludzi z pierwszych stron gazet, także w środowisku arystokratów. To właśnie dla siostry króla Szwecji, księżnej Brygidy oraz jej przyjaciółki hrabiny Olgi Tyszkiewiczowej, Marian Kwiatkowski własnoręcznie wykonał naszyjnik z bransoletą oraz torebkę z ozdobnej muszli haliotis.

- Nasz wyroby to jednostkowe okazy i przyznam nieskromnie, że pod względem jakości robocizny mogą śmiało konkurować z każdym światowym domem jubilerskim - dodaje w rozmowie z nami pan Marian.

W kieleckiej pracowni powstało wiele oryginalnych i nietypowych ozdób, które przyjęli w posiadanie znani i bogaci Polacy, jednak najdroższy przedmiot nie został zrobiony na zamówienie milionera ani arabskiego szejka. Sukienka zdobiąca kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, została wykonana na zamówienie jednego z sanktuariów maryjnych, jednak nie jest nam dane poznać ceny tego "cuda". Wiadomo jedynie, że bursztyn, który został wykorzystany do pracy, wart był ponad 150 tys. zł.

- W naszej branży nie wymienia się nawet nazwisk klientów. Oni często oczekują dyskrecji. Nierzadko zdarza się, że nasze wyroby kupują pośrednicy albo osoby zupełnie anonimowe - zdradza M. Kwiatkowski.

Kieleccy jubilerzy projektują jednak nie tylko dla elit. W swojej ofercie mają także bransolety i naszyjniki, których cena nie przeraża zwykłych śmiertelników. Już za niewiele ponad 100 zł można zaopatrzyć się w wysokiej jakości wisiorek z pasiastym krzemieniem. Jak sami przyznają, wytwarzają biżuterię nie dla ludzi na wysokich pozycjach społecznych, lecz dla tych, którzy cenią indywidualizm i mają duże poczucie i potrzebę estetyki.

Obecnie nie sprzedają już prac w galeriach, próżno także szukać ich w mediach. Mimo współpracy z najbardziej znanymi polskimi projektantami oraz licznych wystaw, m.in. w Szanghaju, Dubaju czy Brukseli, stali się popularni dzięki reklamie "od klienta do klienta", co niewątpliwie cieszy kieleckich jubilerów, bowiem jak sami przyznają najcenniejszym komplementem jest dla nich satysfakcja i podziw odbiorcy.

- W mojej pracy renoma ważniejsza jest od pieniędzy - przyznaje jubiler i z sentymentem wspomina dzień, w którym do jego pracowni przyszła starsza pani ze stuletnią zepsutą broszką.

- Za naprawę nie wziąłem od niej ani złotówki, a mimo to zyskałem, gdyż mogłem podpatrzyć techniki dawnych rzemieślników - zdradza złotnik, który już przygotowuje kolekcję specjalnie na targi jubilerskie w Shenzhen w południowo - wschodnich Chinach, która z pewnością podbije serca również wielu mieszkańców azjatyckiego kraju.

(Kas)

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

REKLAMA