AAA
Potrafi ożywiać lalki
Trudno powiedzieć, która jest bardziej prawdziwa, Anna czy może Marlena
Niedziela, 24 marca 2013r. (godz. 18:47)

Teatr lalek to nie tylko rozrywka. To ciągłe poszukiwania, żonglowanie konwencjami, stylami i tradycjami. To umiejętność łączenia różnych światów: muzyki, plastyki, filmu, a nawet cyrku. Lalki wsłuchują się w ludzi i wymagają partnerstwa, tworzą nowe znaczenia, nowe interpretacje - tysiące światów, w których odnajduje się pochodząca ze Starachowic Anna Skubik, gdzie przyjechała po latach ze sztuką "Złamane Paznokcie. Rzecz o Marlenie Dietrich", nagradzaną już wielokrotnie w kraju i za granicą. Jej talent aktorski i lalkarski wzbudził spore uznanie publiczności. Dlaczego na pierwsze spotkanie wybrała właśnie "Marlenę" i co pociąga ją w lalkach?

fot. Gazeta Starachowicka
Nastepna wiadomosc:
ť Młodzieżowa rzeczniczka

Poprzednia wiadomosc:
ť Przepompownia zdewastowana

Z wykształcenia jest aktorem-lalkarzem. Ukończyła studia na PWST we Wrocławiu, na Wydziale Lalkarskim. Była rok w Norwegii, ciekawa ludzi i świata. Pracowała w toruńskim teatrze "Baj Pomorski", sześć lat spędziła w Grecji, gdzie współpracowała z kilkoma teatrami i uczyła się nowogreki. W 2007 roku powstał jej pierwszy monodram "Złamane Paznokcie. Rzecz o Marlenie Dietrich", zrealizowany przy współpracy z Teatrem Wiczy w Toruniu i reżyserowany przez Romualda Wicza-Pokojskiego. Spektakl dał jej możliwość podróżowania i zagrania go po polsku, angielsku, hiszpańsku i nowogrecku. W 2009 została zatrudniona we Wrocławskim Teatrze Lalek, gdzie w maju 2010 powstał kolejny monodram lalkowy "Obejmij mnie", do tekstu i reżyserii Anthony`ego Nikolchev`a. Rok później był już następny, inspirowany tragedią grecką - "Fedra", którego reżyserii podjął się Bogusław Kierc.


- Skąd u dziewczyny ze Starachowic wzięło się zainteresowanie teatrem?

- W Starachowicach skończyłam szkołę podstawową, a potem także liceum ekonomiczne, czyli stary poczciwy "kurnik", który dziś jest już tylko wspomnieniem. Moja rodzina w większości pochodzi jednak z Wrocławia. Dużo tam przebywałam jako dziecko. Tam też miałam swój pierwszy kontakt z teatrem lalki i z teatrem w ogóle. Myśl pracy na scenie zrodziła się we mnie dość wcześnie, bo około 5. roku życia, choć oczywiście nie spodziewałam się wtedy, że tak się to wszystko potoczy. Życie płynie swym własnym torem i z tego także powodu w pewnym momencie zamieszkałam z rodziną tutaj. Cały czas czułam jednak pod skórą to swoje zainteresowanie teatrem, pracowałam z Anią Paluch i Piotrem Mrózkiem. Sztuka chyba od zawsze była obecna gdzieś w moim życiu, a potem się okazało, że nie mogę bez niej już żyć. No i tak już zostało...

- Lalki, to fascynacja z dzieciństwa?

- Dokładnie tak. Później "doprawiło" ją także moje spotkanie z Dudą Paivo`em (brazylijski tancerz i aktor-lalkarz - przyp. red.), który tworzy bardzo specyficzny teatr tańca z wykorzystaniem lalek, Michaelem Vogel`em (aktor, reżyser lalkarz, scenograf, współzałożyciel wędrownego Figuren Theater Wilde&Vogel, laureat wielu festiwalów teatralnych- przyp. red) i innymi lalkarzami, których spotkałam na swojej drodze. Utwierdzili mnie w przekonaniu, że teatr lalek ma wielki potencjał zarówno dla samego artysty, jak i animatora. To jest coś magicznego...

- Ale mówiąc o aktorstwie mamy zazwyczaj na myśli ten teatr wysoki, z "napuszonym" często słownictwem i trudnymi w interpretacji rolami, a tu pojawiają się nagle ... lalki. Są dobre dla dzieci, ale dorosłych...?

- Trudno ująć to w kilku słowach. Teatr zwany popularnie teatrem dramatycznym dotyka granic możliwości aktora, w teatrze lalek wszystko jest tak naprawdę możliwe. Aktor może stracić głowę, czyli zagubić się jakoś emocjonalnie, a lalka może ją także stracić fizycznie i dalej grać. To coś niebywałego.

- Do Starachowic przyjechała pani ze swoim monodramem "Złamane paznokcie. Rzecz o Marlenie Dietrich". Skąd taki wybór?

- Jest to mój pierwszy monodram i wydaje mi się łatwiejszy od "Fedry", która powstała w oparciu o tekst Jean`a Racine`a, zainspirowany mitem kobiety fatalnej, która przez nieokiełznaną namiętność i miłość do swojego pasierba doprowadza do tragedii i upadku królestwa. To rzecz o żywiole namiętności, silniejszej niż ona sama, stylizowana dość mocno na teatr antyczny, z dużą ilością tekstu greckiego. Myślę, że jest to spektakl dużo bardziej wymagający - dla mnie jako artystki i dla oglądającej go publiczności. Na pierwsze spotkanie wybrałam zatem "Marlenę", podpowiedziała mi to intuicja.

- Jest to pani pierwszy występ w Starachowicach

- Tak i to dla mnie ważny ogromnie dzień. To osobiste święto i myślę, że takie też będzie dla wszystkich starachowiczan.

- Miło tu wrócić po latach?

- Bardzo. Mam tu zresztą rodzinę i bywam tu dosyć często. To nie jest tak, że wyjechałam ze Starachowic i zapomniałam zupełnie o nich. Dotąd nie miałam jednak okazji pokazać się tutaj ze swoją pracą. Bo to nie jest praca zespołowa, repertuarowy spektakl z teatru, gdzie pojawiają się też inni aktorzy. To jest monodram.

- Jest w nim tylko miejsce dla pani i oczywiście Marleny... Stworzyła pani wspaniały spektakl, stanowiący refleksję o przemijaniu, nieszczęśliwej i niespełnionej miłości oraz o blaskach i cieniach wielkiej sławy. A wszystko bez nachalności, przez co o wiele łatwiej uczestniczyć jest w tej historii i wierzyć w prawdę, jaką niesie ze sobą. No i do tego jeszcze ta lalka, w którą wciela się pani sama... Sama również pani ją wykonała?

- Ta z którą występuję, wykonana została przez artystkę plastyczkę - Barbarę Poczwardowską z Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu. Jest to tzw. mapet, czyli lalka "gębomówiąca", prowadzona z ręki, zrobiona w technice mieszanej. Jest już trzecią z kolei. Pierwszą "Marlenę" zrobiłam sama, drugą z pomocą Basi, a trzecią wykonała już dla mnie sama. Ale uważam, że każdy lalkarz powinien brać czynny udział przynajmniej w kreacji swych lalek.

- Czuje się pani w jakiś sposób z nimi związana, choćby mentalnie?

- Na pewno. Łączy nas dużo, choćby emocji i przeżyć, ale także podróży, których trudno zapomnieć nagle, ot, tak po prostu. To nie jest tylko kawałek gąbki i materiału, w spektaklu zaczyna on żyć własnym życiem. I to jest to, co nas, lalkarzy, kręci najbardziej.

- Czy zakręci także Starachowice?

- Mam taką nadzieję. Cieszę się, że tutejsze muzeum podjęło taką inicjatywę i że wprowadza tego typu działania, choć nie są to może warunki stworzone pod teatr. Ale pokonując pewne trudności, można coś ciekawego zaprezentować.

- A jak pani ocenia tutejszą scenerię?

- Byłam tutaj już kilkakrotnie. Wydaje mi się, że jest to wspaniałe miejsce, które ma dużo różnych przestrzeni. Największą oczywiście na zewnątrz, ale są także inne, równie ciekawe. Wydaje mi się, że ta industrialna przestrzeń doskonale przyjmuje tego rodzaju zdarzenia i jeszcze wiele będzie mogła ich pewnie przyjąć.

- Pasuje też do Marleny?

- Do Marleny pasuje wszystko (śmiech).

- Gdzie w takim razie można będzie was jeszcze spotkać?

- Obecnie realizujemy "Teatr w Podróży" program finansowany w ramach stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, co pozwala nam na prezentację spektakli w wielu ośrodkach w Polsce. Jednym z nich były oczywiście Starachowice, wcześniej Kryształowice i Końskie. W najbliższym czasie pojawimy się też w Jaworze, a z "Fedrą" będziemy w Bielawie i Bolesławcu. Program potrwa do końca czerwca. Wszystkie domy kultury czy instytucje kultury, które byłyby zainteresowane podjęciem z nami współpracy, mogą się kontaktować. Szukamy wciąż nowych miejsc.

- Z natury jest pani chyba dość niespokojnym duchem? Z tego co wiem dużo pani podróżowała. Najpierw Skandynawia, później Grecja...

- Kiedy człowiek jest młody pragnie poznawać wciąż nowe rzeczy, szuka właściwej ścieżki dla siebie, a takie podróże pomagają dorosnąć i okrzepnąć. Jakiś czas temu zadomowiłam się już na dłużej we Wrocławiu i mam nadzieję, że tak zostanie.

- A ma pani ochotę jeszcze tu wrócić? Mam oczywiście na myśli Starachowice.

- Chętnie przyjadę tutaj ze swoją pracą. Byłoby miło, gdyby w mieście pojawiło się więcej tego rodzaju imprez, a ludzie byliby chętni w nich uczestniczyć i oglądać coś więcej niż tylko serial, który jest w telewizji.

- Dziękuję za rozmowę.

Anna Ciesielska

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

REKLAMA