AAA
Ojciec zmarł, syn pobił lekarza
Środowisko medyków jest poruszone
Czwartek, 05 sierpnia 2010r. (godz. 21:23)

Zastępca kierownika starachowickiego pogotowia został pobity przez syna zmarłego pacjenta. Miał za złe medykom, że nie pomogli jego ojcu. Ale jak wynika z dokumentacji, to pacjent nie chciał się na nią zgodzić. Był agresywny i w dodatku pijany. A zmarł z powodu zatrzymania akcji serca, a nie rozciętej ręki, do której wzywano lekarzy.

Pogotowie Ratunkowe
Pogotowie Ratunkowe

Po karetkę zadzwoniła we wtorek (20 lipca) o godz. 16.14 matka 56-letniego starachowiczanina, która twierdziła, że jej syn cały się trzęsie. Jak się później okazało, miał też zranioną rękę.


- Na miejscu zespół zastał agresywnego i pijanego mężczyznę. Nie pozwolił, aby lekarz obejrzał mu rękę. Nie chciał też jechać do szpitala – mówi Jarosław Chrobot, kierownik starachowickiego pogotowia.

- Ratownik dał mu opatrunek i zaproponował, żeby założył go sobie sam, ale mężczyzna w żaden sposób nie chciał sobie pomóc. Nie była to jakaś wielka rana, która zagrażałaby jego życiu. Zwykłe rozcięte na jednej z dłoni – twierdzi kierownik.

– Sanitariusze poinformowali matkę o możliwości ponownego wezwania pogotowia w razie pogorszenia się stanu zdrowia pacjenta.

Kilka godzin później dyspozytor odebrał kolejny telefon, tym razem z informacją o śmierci 56 - latka. O godz. 21.30 lekarz pogotowia stwierdził zgon z powodu zatrzymania akcji serca.

- Mężczyzna, jak przyznała matka, od ponad dwóch tygodni nadużywał alkoholu i prawdopodobnie to było przyczyną jego śmierci – podejrzewa Jarosław Chrobot.

Ale to nie koniec sprawy, bo po dwóch dniach na pogotowiu zjawił się syn zmarłego pacjenta, żądając rozmowy z lekarzem.

- Poszedł wzburzony do dyspozytorni, a stamtąd do oddziałowej, która wyszukała kartę pacjenta. Gdybym był u siebie w pokoju, pewnie przyszedłby do mnie, a tak trafił na doktora Czerwonkę – relacjonuje kierownik.

– Zaczął mu wygrażać i niewiele myśląc uderzył go raz z głowy, a potem z pięści w twarz. Zrobił się spory szum. Do pokoju wpadli koledzy, siedzący w pobliżu.

Odciągnęli mężczyznę i wezwali policję.

- Już cztery lata tutaj pracuję, ale nigdy dotąd nie spotkałem się z tak zamierzoną agresją – twierdzi J. Chrobot.

- Często zdarzają się wulgarni pacjenci, zwłaszcza jeśli są to osoby pod wpływem alkoholu, lub ze schorzeniami neurologiczno – psychiatrycznymi. Ich zachowanie kładziemy jednak na kark choroby. Ale w tym przypadku była to zamierzona agresja.

W dodatku niczym nie uzasadniona, jak przekonuje kierownik.

- Lekarze zrobili wszystko, co mogli. Podjechali do pacjenta, żeby mu pomóc. A w zamian usłyszeli wiązankę obelg – mówi J. Chrobot.

- Kategorycznie odmawiał opatrzenia rany, czego świadkiem była jego matka.

O incydencie na pogotowiu została powiadomiona Izba Lekarska. Sprawą zajęła się również policja.

- Art. 5 ustawy o państwowym ratownictwie medycznym mówi, że osoba udzielająca pierwszej pomocy kwalifikowanej korzysta z ochrony przewidzianej w ustawie dla funkcjonariuszy publicznych – cytuje J. Chrobot.

Policja ma na ten temat inne zdanie.

- Byliśmy na miejscu i pouczyliśmy sprawcę – powiedział GAZECIE Roman Jaśkiewicz, komendant starachowickiej policji.

– Mężczyzna znajdował się pod wpływem alkoholu. Nie było jednak przesłanek do jego zatrzymania. Został jedynie wylegitymowany. Ze względu na niewielkie obrażenia, jakich doznał lekarz, sprawa może być ścigana jedynie z oskarżenia prywatnego. Lekarz pogotowia nie jest funkcjonariuszem publicznym.

Konsultowaliśmy się w tej sprawie z Prokuraturą Rejonową w Starachowicach – zapewnił komendant.

Co zatem pozostaje sanitariuszom?

- Lekarzu, broń się sam – mówi z lekką ironią kierownik pogotowia. Bo przed agresywnymi pacjentami, czy nawet członkami ich rodzin, nie ma żadnej ochrony.

Pogotowie jest czynne 24 godziny na dobę, a wejść do niego może praktycznie każdy, kto tylko twierdzi, że potrzebuje pomocy. Nigdy jednak nie wiadomo, jakie są jego prawdziwe intencje.

(An)

REKLAMA