AAA
Chwalili pracę prezydenta i nie dawali wiary zarzutom
Urzędnicy o korupcji nie wiedzieli
Poniedzialek, 06 sierpnia 2012r. (godz. 07:25)

Jak jeden mąż twierdzili w czwartek przed sądem, że o korupcji nic nie słyszeli, a wielu do dziś nie może w to uwierzyć. Prezydent nigdy nie żądał od nich żadnych łapówek, nie kazał się dzielić się nagrodami, ani "płacić" za stanowisko.

fot. hmr

W ciągu niespełna trzech godzin rozprawy przed sądem w Starachowicach 26 lipca br., zeznania złożyło dziewiętnaście osób, w tym aż trzynastu pracowników Urzędu Miejskiego Starachowicach. Pozostali to pracownicy Zakładu Energetyki Cieplnej, którego byli prezesi przyznali się do wręczania łapówek. Brać miał je prezydent, o co oskarża go prokurator. Ale nikt przesłuchiwanych tego nie potwierdzili.


- Prezydent nie żądał dzielenia się nagrodami, albo płacenia za utrzymanie się na stanowisku. Ze strony prezydenta takie sugestie nigdy nie padły - zeznawali po kolei urzędnicy, którzy pod koniec roku dostawali nagrody pieniężne. Ile dokładnie? To zależało od stanowiska, lub - jak w przypadku naczelników i kierowników - od tego, jak zdecydował prezydent. Przeważnie były to kwoty od kilkuset złotych (inspektorzy) do tysiąca czy dwóch (kadra kierownicza). Zdarzało się, że w ciągu roku przyznawano także nagrody uznaniowe, a jedną z osób, która je otrzymała był dyrektor Urzędu Miejskiego. Powiedział sądowi, że była to gratyfikacja za nadzwyczajne wydarzenia takie jak inscenizacje teatralne czy rekonstrukcje historyczne.

- To było coś nadzwyczajnego - mówił przed sądem Aleksander Łącki. - A zespół, który nad tym pracował dostał nagrody.

Chwalił także współpracę z włodarzem, którą nazwał bardzo konkretną. Doceniał jego działania w zakresie edukacji historycznej młodzieży. Opowiadał o patriotycznych imprezach organizowanych za jego rządów. Na pytanie sądu, czy prezydent osobiście je dofinansowywał, odpowiedział, że nie sądzi, bo "to były imprezy, które miały konkretny budżet".

O korupcji, która miała mieć związek z włodarzem, nic wcześniej nie słyszał.

- Nigdy prezydent nie zwracał się do mnie, że mam się otrzymaną nagrodą podzielić. Nigdy też nie słyszałem, aby zwracał się z tą propozycją do innych osób - mówił dyrektor Łącki.

Potwierdziła to zdecydowana większość wezwanych przez sąd. Jedynie skarbniczka miasta stwierdziła, że mówiło się o tym nieoficjalnie, dodając, że były to tylko "szeroko rozumiane plotki odnoszące się do płacenia za załatwienie stanowiska w urzędzie". Sama nigdy nie doświadczyła, żeby prezydent żądał od niej pieniędzy za utrzymanie stanowiska, ani też połowy przyznanej nagrody. Nie słyszała też nic o takich praktykach w urzędzie.

Przyjmowanie do pracy odbywało się tu zgodnie z przepisami ustawy, zapewniał zarówno dyrektor urzędu, jak i kierowniczka Centrum Zarządzania Zasobami Ludzkimi, które zajmuje się rekrutacją. Najpierw pojawiało się ogłoszenie w Biuletynie Informacji Publicznej i na tablicach, a potem odbywała się rekrutacja, którą przeprowadzała specjalna komisja. Decyzję podejmowała wspólnie, a prezydent jako przewodniczący, jedynie ją zatwierdzał.

Bardzo przychylnie wypowiadał się o prezydencie naczelnik Wydziału Rozwoju Miasta, który stwierdził, że współpraca pomiędzy układała się niemal wzorowo i nigdy nie dochodziło do sytuacji, które mogłyby świadczyć o jakichkolwiek działaniach bezprawnych, a spotykał się z prezydentem niemal codziennie od czterech lat. Jedynie doniesienia medialne, jak stwierdził, powodują u niego uczucie powstawania wątpliwości.

Sekretarka i zastępująca ją czasem urzędniczka potwierdziły, że w środy spotykali się z prezydentem prezesi spółek, ale żadna z nich nie wiedziała o czym mówili, bo przy tych rozmowach nie były obecne.

- Nic mi nie jest wiadomo, żeby prezydent jeździł prywatnie do prezesa którejś ze spółek, a informował mnie zawsze dokąd wyjeżdża i o której wróci - zeznała sekretarka.

Przed sądem stawili się także przewodniczący Rady Miejskiej i były już prezes Starachowickiej Spółdzielni Mieszkaniowej, ale nie powiedzieli nic odkrywczego. Byli też pracownicy Zakładu Energetyki Cieplnej, którzy zeznali, że z każdej dostawy węgla próbki miału pobierano losowo, niewiele mogli powiedzieć natomiast na temat korupcji.

- Ja byłem zadowolony z prezesów - mówił jeden z magazynierów. - Siedziałem tylko na wadze - tłumaczył zapytany przez sędzię.

Kierownik Wydziału Przesyłu i Dystrybucji Ciepła w Zakładzie Energetyki Cieplnej stwierdził natomiast, że były prezes Norbert G. miał przy nim kiedyś napomknąć, że musi dzielić się nagrodami z prezydentem. Tematu jednak nie drążył. Pytany przez adwokatów, kiedy mogła się odbyć owa rozmowa, nie potrafił powiedzieć i wycofał tamte słowa mówiąc, że tak naprawdę nie wie, czy słowa te padły, jest tego pewien tylko na jakieś 50 proc. Nie mógł także wykluczyć, że mogło do tego dojść w czasie, kiedy prezydent był już w areszcie.

- O tym, kto będzie dostawcą miału decydowała w ZEC-u komisja - mówił inspektor. Zaznaczył przy tym, że włodarz nie wywierał na nią nacisku. Oferty w zamkniętych kopertach trafiały do sekretariatu i nikt, z wyjątkiem może prezesa, nie miał do nich dostępu. O wygranej Mariana S. w 2011 roku zdecydowała cena i referencje, bo opał, który dostarczał był dobrej jakości.

Kolejną rozprawę, na której przesłuchanych zostanie ostatnich 11 już świadków, zapowiedziano na 30 sierpnia. Jeśli w ciągu tygodnia prokurator albo obrońcy nie zgłoszą nowych wniosków, postępowanie dowodowe w trwającym od marca procesie, się zakończy. Pozostaną jeszcze mowy stron oraz ogłoszenie wyroku, który poznamy pewnie wczesną jesienią

(An)

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

REKLAMA