AAA
Przeżył ten czas bardzo pracowicie
Stanisław Łęcki ze Starachowic skończył 100 lat
Niedziela, 23 stycznia 2011r. (godz. 22:50)

Już w młodości zarabiał na siebie w Niemczech. Gdy założył rodzinę wybudował dla niej cztery domy. Potrafi mówić po niemiecku i angielsku, na emeryturze nauczył się łaciny. Korespondował z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Mnóstwo czyta, pisze wiersze i pamiętnik. O kim mowa? O przedsiębiorcy, czy intelektualiście?

fot. Gazeta Starachowicka
fot. Gazeta Starachowicka

Nie, takie doświadczenia ma w swojej biografii zwykły - niezwykły stulatek, starachowiczanin Stanisław Łęcki. W minionym tygodniu wspaniałego jubileuszu gratulowali mu przedstawiciele lokalnych władz i państwowych instytucji. Pan Stanisław odebrał też medal za piękną żołnierską kartę w swoim życiu.


Urodził się 13 stycznia 1911 roku w Lipiu (gmina Brody). Miał dwie siostry i czterech braci. Rodzicami nie nacieszył się zbyt długo, zmarli, gdy miał 15 lat. Może dlatego musiał szybko nauczyć się samodzielności? W końcu był najstarszy z rodzeństwa. Już we wczesnej młodości, jako około 20 - letni chłopak zaczął zarabiać. Za chlebem potrafił nawet sam wyjechać za granicę. Postanowił spróbować szczęścia w Niemczech.

- Na wsi u bauera plewiłem buraki, a potem pracowałem w Mannheim – wspomina pan Stanisław.

Z tamtego okresu do dziś została mu znajomość języka niemieckiego. Do Polski wrócił na kilka lat przed wybuchem II wojny światowej. W 1933 roku zaciągnął się na ochotnika do wojska. Służył w Strzelcach Podhalańskich, potem w siłach pancernych stacjonujących w Warszawie i w Modlinie. W 1935 roku w stopniu kaprala przeszedł do rezerwy. Wybuch wojny oznaczał dla Stanisława mobilizację do armii i walkę z okupantem. Dla najbliższej rodziny te wydarzenia są jednak mało znane.

- Niewiele wiem o tym, co rodzice przeżyli w czasie wojny – przyznaje Jolanta, jedna z córek Stanisława (ma jeszcze dwie siostry i brata).

- Próbowali nam bez przerwy opowiadać, ale ja i moje rodzeństwo, urodzeni już po 1945 roku, mieliśmy inne zainteresowania. Dla rodziców to była świeża rana, a dla nas, żyjących w pokoju, kompletna abstrakcja. Teraz trochę żałuję, że nie za bardzo chciałam słuchać i dziś mało pamiętam z ich opowieści - mówi.

- Kojarzę, że tata uciekł z jakiegoś transportu oszukując strażnika, że musi iść za potrzebą do lasku. W pobliżu było urwisko, więc skorzystał z okazji, zsunął się po zboczu i uciekł wąwozem. Potem długo się ukrywał i tułał, prawie do końca wojny – przypomina sobie pani Jolanta.

Pan Stanisław pewnie miałby niejedno do powiedzenia, ale akurat teraz na przeszkodzie stanęła choroba. Poważna infekcja dróg oddechowych tak zniekształciła jego głos, że bardzo trudno go zrozumieć.

Rodzinę założył, gdy jeszcze trwała wojna. Ożenił się w wieku 33 lat z Barbarą, mieszkanką Iłży. Spotkał ją w tamtejszym sklepie, gdzie pracowała jako sprzedawczyni.

- Jak ją zobaczyłem od razu wiedziałem, że musi być moja – opowiada pan Stanisław.

- Cała okolica się do niej dobijała. Postawiłem jej warunek, że albo wychodzi za mnie, albo wyjeżdżam. I poskutkowało – uśmiecha się filuternie.

- Po ślubie rodzice zamieszkali w Sopocie – kontynuuje opowieść pani Jolanta.

- To był 1945, lub 1946 rok. W radiu usłyszeli, że w Starachowicach tworzy się Fabryka Samochodów Ciężarowych. Natychmiast tu przyjechali. Tata był jednym z pierwszych zatrudnionych. Zgłosił się do pracy jako czwarta z kolei osoba – mówi pani Jolanta.

Dodaje z dumą, że ojciec wybudował w swoim życiu aż cztery rodzinne domy. Zupełnie sam.

- Pierwszy postawił na południu Starachowic. Niestety, musiał go sprzedać, bo potrzebne były pieniądze na moje leczenie z ciężkiej choroby, która trwała do 8. roku życia. Drugi dom tata budował przy Pasterniku. To były lata 60- te, Starachowice nawiedziła potężna powódź. Z jej powodu tacie cofnęli pożyczkę na budowę. Nie mógł jej dokończyć i znowu trzeba było sprzedać budynek.

Trzeci postawił przy ulicy Kieleckiej. I znów sprzedał. Tym razem chyba dlatego, że ciężko mu było go utrzymać przy 6 - osobowej rodzinie, na którą sam zarabiał. Tata każdemu z nas urządził wesela, przy czworgu dzieciach to kosztowało – tłumaczy Jolanta.

Dopiero w czwartym domu, postawionym bardzo blisko poprzedniego, pan Stanisław i jego bliscy doczekali się wreszcie życiowej stabilizacji.
- Gdy tata kupował działkę pod budowę miał już 60 lat, był na emeryturze. Stał na niej stary, drewniany dom, tam zamieszkali z mamą, ale tata powiedział, że zbuduje nowy. Nikt w to nie wierzył. A on własnymi rękami wykopał fundamenty, założył instalację elektryczną i grzejniki. Murarz pomagał mu tylko stawiać ściany.

Wszystko to za emeryturę, do której dorabiał u prywatnego przedsiębiorcy. Niesamowicie silny i pracowity człowiek. Gdy jeszcze pracował w FSC przychodził do domu po 12- godzinnym dyżurze na hamowni, gdzie kontrolowano silniki do „starów”, wyspał się i brał za kolejną pracę – mówi z podziwem córka.

Zadziwiającą dobrą kondycję fizyczną pan Stanisław zachował do dziś.
- Do 91. roku życia w ogóle nie korzystał z pomocy lekarzy. Dopiero, gdy nabawił się anemii. Wtedy też trafił do szpitala z powodu operacji zaćmy. Ale nie potrzebuje okularów, bez nich ogląda telewizję, czyta mnóstwo gazet i książek, pisze. Widzi lepiej, niż ja – śmieje się druga córka Grażyna, która mieszka z ojcem i zajmuje się nim na co dzień.

- Tata wstaje o wpół do szóstej, je przygotowane przeze mnie śniadanie. Najbardziej lubi jajecznicę na słoninie, a na obiad kwaśne zupy, takie jak barszcz. Smakują mu też kasze. Przepada za owocami, musi je mieć stale pod ręką. W sezonie potrafi w jeden dzień zjeść dwukilogramowy koszyk truskawek. Jak widać, lubi wszystko, co zdrowe – podkreśla pani Grażyna.

Cała rodzina nie może wyjść także z podziwu nad intelektualnymi
możliwościami pana Stanisława.

- Tata zna niemiecki do tego stopnia, że pomagał mi w liceum. Nie wiadomo, jakim sposobem sam nauczył się angielskiego i łacińskich słów. Był już wtedy na emeryturze – zaznacza pani Jola.

Pan Stanisław miał także okazję korespondować ze świętej pamięci prezydentem Lechem Kaczyńskim.

- Tata go cenił, głosował na niego, więc pewnego dnia postanowił do niego napisać. I prezydent mu odpisał. Dołączył też swoje zdjęcie z żoną – mówią córki.

Ale to jeszcze nie wszystko, ich ojciec ma także talenty literackie. Pisze wiersze, rymowane opowiadania, a teraz zaczął pamiętnik. Litery, jakie stawia, to nie są żadne kulfony. Ma naprawdę ładne, wyraźne pismo. Aż trudno uwierzyć, że nakreślone ręką 100 - latka.

Z takiego nestora roku dumne jest też najmłodsze pokolenie rodziny Łęckich. To pokaźna gromadka. Pan Stanisław doczekał się 14 wnuków i 7 prawnuków.

Najmłodszy Dawid dopiero od 2 miesięcy ogląda świat, na który jego praprzodek patrzy już cały wiek. Jubileusz setnych urodzin to dla rodziny dodatkowy powód do dumy. Radość trochę mąci świadomość, że tego wydarzenia nie zdołała doczekać najważniejsza kobieta w tym klanie, ceniona za miłość, z jaką odnosiła się do najbliższych. Żona jubilata, pani Barbara, zmarła przed dwoma laty.

100 – lecie w rodzinie Łęckich stało się wydarzeniem także na forum publicznym. Jubilat otrzymał listy gratulacyjne od premiera Donalda Tuska, wojewody Bożentyny Pałki - Koruby, a 13 stycznia br. w czasie uroczystego przyjęcia w jednym ze starachowickich lokali życzenia złożyli mu m.in. wiceprezydent Małgorzata Szlęzak, kierowniczka Referatu Ewidencji Ludności w urzędzie miejskim Bogusława Jaworska oraz Krzysztof Witkowski, kierownik inspektoratu ZUS w Starachowicach.

Zjawił się także przedstawiciel Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, by odznaczyć Stanisława Łęckiego Medalem Pro Memoria za wojenną służbę ojczyźnie.

Jak czytamy w informacji przesłanej do redakcji „Gazety Starachowickiej” przez Antoniego Bartkiewicza ze wspomnianego Urzędu, na kombatancką kartę naszego jubilata złożył się udział w Kampanii Wrześniowej 1939 roku. Pani Stanisław jako żołnierz Batalionu Czołgów Lekkich brał udział w walkach Grupy Północnej Armii Odwodowej „Prusy” w rejonie Piotrkowa Trybunalskiego i Tomaszowa Mazowieckiego.

12 września 1939 r. został ranny pod Kozienicami podczas bitwy o Głowaczów. W czasie okupacji został zabrany przez Niemców do prac przymusowych na terenie Opolszczyzny, skąd w 1941 roku uciekł do Częstochowy, gdzie nawiązał kontakt z ruchem oporu. Uzyskał fałszywe dokumenty na nazwisko Ryszard Zawada i posługiwał się nimi do końca wojny.

Urząd podkreślił, że weteran został całkowicie zapomniany przez władze powojennej Polski, nie był nigdy honorowany jakimikolwiek odznaczeniami. A obecnie jest jednym z najstarszych kombatantów w naszym kraju i prawdopodobnie także najstarszym żyjącym czołgistą z czasów Września 1939 roku.
Dlatego oprócz Medalu Pro Memoria kierownik Urzędu wystąpił też do Kancelarii Prezydenta RP o nadanie mu Krzyża Oficerskiego Orderu Odrodzenia Polski.

Pan Stanisław ma dla mieszkańców naszego miasta specjalne przesłanie.

- Życzę Starachowicom mniej rozwodów i nałogów. Bo wódka i papierosy robią z mężczyzny dziada – mówi bez ogródek.

Sam nigdy nie był niewolnikiem żadnych używek i doczekał się spektakularnych efektów. Nie pozostaje nic innego, jak tylko naśladować taką postawę.

Wszystkiego najlepszego Panie Stanisławie!

Iwona Bryła

REKLAMA